Wejście Cimoszewicza i brutalna walka
Najpierw było trzęsienie ziemi, a potem napięcie rosło. Tak, zgodnie z receptą Hitchcocka, przebiega historia kandydowania Włodzimierza Cimoszewicza na fotel prezydenta - pisze w "Rzeczpospolitej" Małgorzata Subotić.
Wczorajsza decyzja, że będzie jednak kandydował, to jedynie pierwszy etap tego scenariusza. Wejście Cimoszewicza do prezydenckiej batalii znacznie podnosi temperaturę kampanii i przewartościowuje szanse innych rywali. Walka będzie brutalna, z wyraźnie zaznaczoną osią polaryzacji, podobnie jak w 1995 roku, gdy stanęli przeciw sobie Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski - uważą publicystka "Rz".
Bez udziału Cimoszewicza polaryzacji by nie było. Teraz pojawił się silny kandydat po słabo zagospodarowanej lewej stronie sceny politycznej. Dotychczas jedynym punktem odniesienia był Lech Kaczyński. Decyzja Cimoszewicza oznacza, że analogiczny punkt odniesienia powstał na lewicy. Siłą rzeczy pomiędzy tymi biegunami znaleźli się wszyscy pozostali.
Start Cimoszewicza najbardziej zagraża tym politykom, którzy są odbierani przez opinię publiczną jako umiarkowani, "pośredni", oraz tym, którzy odwołują się do haseł lewicowych i PRL-owskich korzeni.
Kandydatura ta zmniejsza przede wszystkim szanse na wejście do drugiej tury profesora Zbigniewa Religi, który chce, podobnie jak Cimoszewicz, być kandydatem pozapartyjnym, a jednocześnie umiarkowanym, nieodrzucającym całkowicie dziedzictwa PRL.
Marek Borowski, lider SdPl, nie ma już co marzyć o dwucyfrowym wyniku. Lewicowy elektorat, mając do wyboru silniejszego i słabszego kandydata, w większości opowie się za silniejszym. Przy Borowskim zostaną tylko zagorzali zwolennicy. Ci, których Borowski będzie potrafił przekonać, że jest "jedynym chcącym budować nową, prawdziwą lewicę".
W poważnym kłopocie znalazł się Donald Tusk, szef Platformy Obywatelskiej. Prawdopodobnie zostanie zmuszony do zmiany strategii swojej kampanii. Hasło, które dotychczas głosił: "radykalizm, ale umiarkowany" w sytuacji polaryzacji nie daje większych szans na wejście do drugiej tury. Dotychczas jak ognia unikał określenia "IV RP". Tym m.in. różnił się od Kaczyńskiego. Teraz musi się różnić przede wszystkim od Cimoszewicza.
Andrzejowi Lepperowi pojawienie się nowego kandydata ułatwi prowadzenie kampanii. Będzie bił w niego i w jego zaplecze jak w bęben. Co niestety gwarantuje wysoki poziom brutalności wyborczej debaty. Ale i Lepper straci część swoich potencjalnych wyborców o lewicowych sympatiach, uważających, że PRL miała swoje dobre strony.
Problem z kandydaturą Cimoszewicza będzie miał też Lech Kaczyński, jednak dopiero w drugiej turze. Bo właśnie takie ostateczne starcie Cimoszewicz - Kaczyński wydaje się dziś najbardziej prawdopodobne. W pierwszym etapie prezydent Warszawy zapewne zradykalizuje swoje wystąpienia, jeszcze bardziej krytykując to, co działo się przez ostatnich 16 lat w Polsce. I podniesie tym samym temperaturę wyborczej batalii. (PAP)