Waszyngton i Nowy Jork w antyterrorystycznej "gorączce"
Nowy Jork i Waszyngton, dwa miasta wschodniego wybrzeża USA zaatakowane przez terrorystów 11 września 2001 roku żyły w mijającym tygodniu przygotowaniami do odparcia ewentualnego kolejnego ataku.
Ulice stolicy USA przypominały chwilami miasto w czasie stanu wyjątkowego. Rzucały się w oczy patrole policyjne w metrze, koło ważniejszych budynków rządowych i najważniejszych pomników. Nad miastem krążyły helikoptery i samoloty.
Na promenadzie pod Kapitolem i w kluczowych punktach na obrzeżach Waszyngtonu ustawiono wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. Radary wczesnego ostrzegania monitorowały niebo.
Po ostrzeżeniach rządu o zagrożeniu ze strony al-Qaedy i zaleceniach, jak zabezpieczyć się na wypadek zamachu, z półek sklepowych powoli znikały taśmy klejące, plastikowe płachty, konserwy, pojemniki z wodą, latarki i baterie do aparatów radiowych, by w razie zamachu móc odbierać komunikaty władz.
Władze oświatowe przygotowały plany przygotowania schronów dla dzieci i wyposażenia ich w żywność, wodę i lekarstwa. Dyrektorzy szkół poinformowali rodziców, że w wypadku ataku chemicznego mogą nie być w stanie odebrać dzieci po lekcjach, gdyż szkoły będą zamknięte i nie będą nikogo wpuszczać.
Magistrat ogłosił plan ewakuacji ludności 14 wyznaczonymi do tego celu głównymi drogami wyjazdowymi z miasta. Właścicielom posesji polecono zorganizowanie schronów dla mieszkańców. Policja kontrolowała podejrzane ciężarówki wjeżdżające do Waszyngtonu.
Na zebraniach z dyrekcjami firm poradzono im, aby nie rozpowszechniali w Internecie planów swoich pomieszczeń i uważali na ewentualnych szpiegów terrorystów wśród własnego personelu.
W Nowym Jorku uzbrojone patrole pilnowały najważniejsze punkty strategiczne, jak mosty, tunele pod rzeką Hudson - w przeszłości cel nieudanego, na szczęście, zamachu terrorystycznego - i szczególnie istotne dla metropolii obiekty, jak giełda na Wall Street.
Największą uwagę zwrócono na metro, gdzie od czasu zamachu w Tokio w 1995 r. władze obawiają się ataku gazowego. Policja obstawiła wjazdy do wszystkich 16 tuneli kolejki podziemnej i patroluje stacje. Policji pomaga ponad 100 żołnierzy stanowej Gwardii Narodowej.
Po ostrzeżeniach na ten temat i pojawieniu się patroli policyjnych pod ziemią, niektóre stacje niemal opustoszały - ludzie woleli podróżować dłużej, ale bezpieczniej, autobusami lub samochodami.
Tylko burmistrz Michael Bloomberg demonstracyjnie oświadczył, że będzie nadal, jak to ma w zwyczaju, jeździł do pracy kolejką podziemną, ponieważ "jest to szybkie i bezpieczne". Burmistrz zaapelował do nowojorczyków, aby "nadal spokojnie zajmowali się swoimi sprawami".
W szpitalach w Nowym Jorku lekarze naradzali się nad sposobami leczenia ofiar ewentualnego ataku chemicznego i biologicznego. Szpitalom dostarczono odtrutki na gaz cyjanowodór i gazy paraliżujące.
Poza wschodnim wybrzeżem, w miastach w głębi USA, nie widać oznak podobnej mobilizacji ani sygnałów paniki. Ich mieszkańcy żartują sobie nawet z waszyngtończyków i zaleceń tamtejszych władz.
Szyderstwa wywołały zwłaszcza rady, by "wydzielić osobny pokój w domu" i izolować się w nim w razie ataku. Słychać nawet, że "palanci w Waszyngtonie próbują wszystkich przestraszyć". (an)