Polityka"Washington Post": wygrana Trumpa zagraża prawom człowieka na świecie

"Washington Post": wygrana Trumpa zagraża prawom człowieka na świecie

• Zwycięstwo Donalda Trumpa we wtorkowych wyborach prezydenckich w USA zagraża prawom człowieka na świecie - pisze w piątek dziennik "Washington Post"
• Rządzący silną ręką przywódcy liczą, że za jego prezydentury Ameryka porzuci swą rolę orędowniczki wolności
• Trump ignorował doniesienia o brutalności i represjach stosowanych przez prezydentów Rosji, Syrii czy Turcji dlatego wszystkie te reżimy z zadowoleniem przyjęły jego zwycięstwo

"Washington Post": wygrana Trumpa zagraża prawom człowieka na świecie
Źródło zdjęć: © AFP | JEFF KOWALSKY

11.11.2016 | aktual.: 11.11.2016 13:30

Jak czytamy w artykule redakcyjnym, egipski prezydent Abd el-Fatah es-Sisi twierdzi, że jako pierwszy zagraniczny przywódca zadzwonił do Trumpa, by pogratulować mu zwycięstwa. "Miał dobry powód: podczas wrześniowego spotkania w Nowym Jorku z dwojgiem kandydatów na prezydenta Sisi został skarcony przez Hillary Clinton za odrażający stan praw człowieka w jego kraju, podczas gdy Trump (...) nazwał go 'świetnym gościem'" - pisze "WP".

W środowym oświadczeniu kancelaria Sisiego wyraziła nadzieję, że prezydentura Trumpa na nowo ożywi egipsko-amerykańskie stosunki.

"Jeśli Trump będzie podążał torem wyznaczonym podczas kampanii, takich oświadczeń będzie coraz więcej, podobnie jak represji na świecie. USA są głównym orędownikiem praw człowieka i demokracji na świecie co najmniej od 1919 roku, gdy prezydent Thomas Woodrow Wilson zabrał na konferencję pokojową w Paryżu swoje Czternaście punktów (program pokojowy przedstawiony rok wcześniej przez Wilsona w Kongresie - PAP). Trump wydaje się być gotów odejść od tej roli" - ostrzega gazeta.

Podczas kampanii Trump ignorował doniesienia o brutalności i represjach stosowanych przez prezydentów Rosji Władimira Putina, Syrii Baszara el-Asada czy Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. "Nic dziwnego, że wszystkie te reżimy z zadowoleniem przyjęły jego zwycięstwo" - czytamy w "WP".

Gazeta uważa, że w wywiadzie udzielonym w lipcu dziennikowi "New York Times" Trump w pewnym sensie z ignorowania represji stworzył swą doktrynę. Pytany o aresztowanie dziesiątek tysięcy przeciwników Erdogana w Turcji, odpowiedział: "Myślę, że bardzo trudno jest nam angażować się w innych krajach, gdy sami nie wiemy, co robimy i co się dzieje w naszym kraju".

"To prawda, że sytuacja praw człowieka w USA nie jest idealna (...). Ale amerykańskie naciski przyczyniły się do przybliżania kilkunastu krajów ku wolności, uwalniania więźniów politycznych i ograniczania nadużyć ze strony takich autokratów jak Sisi" - zauważa "WP". Według gazety "amerykańska krytyka sytuacji praw człowieka i amerykańskie sankcje wprawiały w zakłopotanie nawet takich potężnych przeciwników jak Putin czy prezydent Chin Xi Jinping".

Jak ocenia dziennik, prezydent Barack Obama relatywnie mało entuzjastycznie popierał tę politykę. Jako przykład "WP" podaje wstrzymanie przez Obamę dostawy sprzętu wojskowego do Egiptu po zamachu stanu przeprowadzonym przez Sisiego w 2013 roku, późniejsze wycofanie się z tego i zniesie wymogu przestrzegania praw człowieka jako warunku dostarczania innej pomocy.

"Jednak wiele reżimów, od Demokratycznej Republiki Konga i Bahrajnu po Tajlandię, wciąż obawiało się ostrej amerykańskiej krytyki. Moratorium na naciski, jakie sygnalizuje Trump, może wkrótce przynieść namacalne efekty" - przewiduje "WP". Gazeta nie wyklucza, że prezydent DRK Joseph Kabila będzie teraz ignorował amerykańską presję, by ustąpił, gdy w grudniu minie jego kadencja, a prezydent Filipin Rodrigo Duterte będzie czuł się bardziej uprawniony do nasilania kampanii wymierzonej w rzekomych handlarzy narkotyków.

"Clinton naciskała na Sisiego, który pod presją Waszyngtonu uwolnił obywatela USA przetrzymywanego w jego zapchanych więzieniach, by wypuścił na wolność Amerykankę Ayę Hijazi z Falls Church, działaczkę pracującą dla NGO, która od maja 2014 roku jest przetrzymywana w Egipcie bez procesu. Trump, który twierdzi, że przede wszystkim liczy się Ameryka, nie powiedział nic o jej losie. Nic dziwnego, że Sisi tak szybko do niego zadzwonił" z gratulacjami - konkluduje "WP", nawiązując do sloganu wyborczego kontrowersyjnego miliardera-celebryty.

Amerykanie wyszli na ulice

Tymczasem w USA od razu po ogłoszeniu wyników wyborów rozpoczęły się protesty przeciwko prezydentowi elektowi. W nocy ze środy na czwartek tysiące ludzi wyszły na ulice m.in. Nowego Jorku, Chicago, Waszyngtonu czy Filadelfii. Niektórzy demonstrujący trzymali transparenty z napisami "To nie mój prezydent". Protesty odbywały się również w nocy z czwartku na piątek. W Oakland i Portland protestujący niszczyli samochody i sklepy oraz atakowali policję.

Protestujący przypominają, że w czasie swej kampanii wyborczej Trump zapowiadał budowę muru na południowej granicy, nazywał nielegalnych imigrantów z Meksyku "gwałcicielami i handlarzami narkotyków" i wzywał do zakazu wjazdu muzułmanów do USA. Uzyskał też poparcie jawnie rasistowskich organizacji i ugrupowań, takich jak Ku-Klux-Klan.

Demonstracje rozpoczęły się, chociaż wcześniej tego samego dnia Hillary Clinton pogratulowała Trumpowi wygranej i wezwała swoich wyborców, aby uznali wynik demokratycznych wyborów. Z podobnym apelem wystąpił też prezydent Barack Obama.

Protestujący twierdzą jednak, że nie godzą się na przegraną Clinton, gdyż zdobyła ona nieco więcej głosów bezpośrednich niż jej republikański rywal. Trump uzyskał jednak więcej głosów elektorskich, które według amerykańskiej ordynacji decydują o wyniku wyborów.

Oprac. Małgorzata Jaworska

Źródło artykułu:PAP
Donald Trumpdemokracjareżim
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (169)