Warzecha: „Gołębie kontra jastrzębie. Decydujące starcie (OPINIA)
"Ojciec prać?" czy "Ojciec, modlić się?" - posłowie partii rządzącej i opozycji, niczym Kiemlicze z "Potopu”, czekają na sygnał swoich wodzów. Ci na razie zalecają "modlitwę”. Choć nie wszystkim harcownikom może się to podobać, mamy w polityce wymuszony rozejm. Pytanie, jak długo?
"Konkurent polityczny, oponent polityczny, to nie wróg" – to najważniejsze zdanie, jakie po piątkowym spotkaniu z liderami partii politycznych wypowiedział podczas konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki. To może być zapowiedź przełomu w traktowaniu się nawzajem przez siły polityczne, ale może też skończyć się na niczym.
Zwłaszcza że nie mamy przecież do czynienia z porywami serca, ale politycznymi kalkulacjami. Pamiętajmy jednak, że nawet jeśli motywacje są pragmatyczne, wpływ na kształt życia publicznego jest realny. Powody mają tu drugorzędne znaczenie.
Morawiecki wykorzystał chwilę
Walka koncepcji politycznych, ale i wizerunkowych w Prawie i Sprawiedliwości, nałożyła się na tragiczne wydarzenie w Gdańsku. Mateusz Morawiecki, próbujący popychać partię w stronę łagodniejszego wizerunku, wykorzystał okoliczności do przejęcia inicjatywy od frakcji jastrzębi, do której należą tacy politycy jak Zbigniew Ziobro, Ryszard Terlecki czy Beata Mazurek.
Jego piątkowe spotkanie z liderami opozycji było czymś nowym. Nie tylko dlatego, że po raz pierwszy od dawna jeden z najważniejszych polityków PiS zaprosił całą opozycję na coś w rodzaju konsultacji, ale też dlatego, że cała opozycja zdecydowała się zaproszenie przyjąć – co do ostatniej chwili nie było oczywiste. Mało tego, po spotkaniu premier opozycję wręcz komplementował.
Nie wynika to oczywiście z tego, że Mateusz Morawiecki doznał jakiegoś nagłego oświecenia w stylu Mahatmy Gandhiego i postanowił zostać misjonarzem pokoju w polskiej polityce. Po prostu z kalkulacji i prawdopodobnie wewnętrznych badań wyszło PiS, że spokojniejszy kurs przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i jesiennymi do Sejmu i Senatu (po zabójstwie Pawła Adamowicza wariant wcześniejszych wyborów można uznać za ostatecznie nieaktualny) jest lepszy, niż kurs na konfrontację.
A skoro tak, to również przed formacjami opozycyjnymi, głównie PO i Nowoczesną, pojawiło się pytanie o strategię: czy mają brnąć dalej w grę na najtwardszy, najzacieklejszy elektorat i ryzykować, że na tle PiS pokażą się jako awanturnicy – czy zacząć działać według reguł narzuconych przez Morawieckiego. Wygląda na to, że na razie wygrała ta druga opcja.
Prawdopodobnie także dlatego, że gdyby PO (może w mniejszym stopniu spokojniejsza oraz i tak już zmarginalizowana Nowoczesna) kontynuowała ostrą linię, pozostałaby w tym właściwie sama – nie tylko w kontraście do PiS, ale i ostentacyjnie spokojnych PSL oraz Roberta Biedronia.
Strategia premiera może się załamać
Czy zatem możemy uznać, że z tragicznej śmierci Pawła Adamowicza wynikło jednak coś dobrego i polska polityka stanie się mniej krwiożercza, bardziej cywilizowana, choć odrobinę spokojniejsza?
Niestety, na to za wcześnie. Na przeszkodzie stoją dwie kwestie: pierwsza to nieprzewidywalność sytuacji, druga – medialni i polityczni aktorzy, którym uspokojenie nie pasuje.
Ton nadaje dzisiaj PiS. Lecz Morawiecki nieustannie toczy wewnętrzną walkę w partii, a ogólna sytuacja może się w każdej chwili zmienić. Jeśli zajdzie coś nieprzewidzianego, co sprawi, że większa część wyborców PiS zacznie oczekiwać ostrej reakcji – strategia premiera może się załamać.
Takim impulsem może być też rodzaj prowokacji ze strony którejś z sił opozycyjnych lub choćby części jej polityków, po której partia rządząca nie będzie sobie mogła pozwolić na stworzenie wrażenia słabości. Wystarczy, że opozycja podrzuci jastrzębiom z PiS pretekst, a linia Morawieckiego zostanie natychmiast zakwestionowana. Zwolennicy maksymalnej polaryzacji i gry na wojnę po obu stronach mają wspólny interes.
I tu dochodzimy do drugiego punktu: w obu obozach są aktorzy, którym nie zależy na uspokojeniu, bo przywykli żywić się konfliktem. Dla nich strategia odejścia od skrajnej polaryzacji jest zabójcza. To odcinanie tlenu.
Spójrzmy na Tomasza Lisa, który na wezwanie do rachunku sumienia odpowiedział pisząc, że czuje się winny, bo za mało krzyczał i był zbyt wstrzemięźliwy. Po drugiej stronie mamy choćby media braci Karnowskich, które zabrały się za twardą obronę TVP.
W PiS mamy drugi, może nawet trzeci szereg z posłami takimi jak Krystyna Pawłowicz, którzy męczą się w przymusowo nałożonym kagańcu. W Platformie mamy posła Nitrasa, który zarzuca Jarosławowi Kaczyńskiemu, że ten nie odzywa się po śmierci Adamowicza. Tyle że prezes PiS skierował do rodziny kondolencje, a można być absolutnie pewnym, że gdyby Kaczyński cokolwiek więcej powiedział, Nitras byłby pierwszym, oskarżającym go o bezczelność i hipokryzję.
No i wreszcie mamy elektoraty, których część tak bardzo zapamiętała się w walce, że nie wyobraża sobie jej zakończenia. Wszyscy, którzy korzystają z mediów społecznościowych, mogli to obserwować niemal natychmiast po zabójstwie prezydenta Gdańska.
Polityka w rytm FB
Owszem, skoro zwaśnione ugrupowania na razie wydają się brać kurs na uspokojenie, musiały uznać, że choćby chwilowo opłaca im się zagrać na tych, którzy mają już dość walki. Ale nawet jeśli tych drugich jest mniejszość, to jest to mniejszość bardzo głośna i radykalna. Pamiętajmy, że między wyborcami a politykami istnieje sprzężenie zwrotne. Politycy są skłonni przyjmować, że większość myśli tak jak ci, których widzą na spotkaniach w terenie albo którzy zagrzewają ich do boju na Facebooku i Twitterze. I że takie są oczekiwania większości.
Internetowi wojownicy, obrzucający drugą stronę sporu najgorszymi obelgami i uważający ją – nawiązując do wypowiedzi Morawieckiego – właśnie za śmiertelnych wrogów, a nie po prostu oponentów, nie dadzą tak łatwo za wygraną. Można wręcz odnieść wrażenie, że jest w nich jakaś śmiertelna obawa przed odcięciem pożywienia w postaci skrajnie podkręconych emocji i najostrzejszego konfliktu. Oni inaczej już nie potrafią, bez tego nie istnieją.
Pytanie brzmi, czy ostatecznie zwycięży – choćby i z czysto pragmatycznych powodów – stronnictwo gołębi, czy też wygra ponadpartyjna frakcja nienawistników, złożona z części wyborców, ludzi mediów i polityków z obu stron.