Zapomniała kupić bilet. Kontroler wykręcił jej rękę, a policjant kazał mówić po polsku
Posiadająca rumuński paszport Alla wsiadła do autobusu bez biletu. Gdy podeszła do automatu, zatrzymał ją kontroler. Wywiązała się awantura, doszło do użycia siły fizycznej. Na miejsce przyjechała policja, ale według poszkodowanej spotkała się z ksenofobicznym zachowaniem.
Kobieta trafiła do szpitala z naderwanym więzadłem w nadgarstku. Na rękę trzeba było założyć gips. Nie wyobrażała sobie, że zwykłe roztargnienie wywoła lawinę tak wielu przykrych zdarzeń.
Alla urodziła się na Ukrainie, a w Polsce przebywa od siedmiu lat. Mieszka w Warszawie, gdzie płaci podatki. Posługuje się rumuńskim paszportem. Jest absolwentką Politechniki Warszawskiej, bez problemu mówi po polsku, pracuje w firmie z branży medycznej. Jej zdaniem to, co ją spotkało w czwartek 28 czerwca, jest niedopuszczalne.
- Dziś zostałam zaatakowana przez kontrolera ZTM Warszawa. Wykręcał ręce, dyskryminował, szarpał. A policjanci (było ich dwóch) bardzo nieładnie zachowywali się wobec mnie. Nieludzko mnie traktowali. Skakali do mnie i nie podobało się im, że mówiłam z akcentem. Jak się później okazało, kontroler i policjanty znali się - żaliła się na Facebooku w dniu zdarzenia Rumunka.
Do incydentu miało dojść w okolicy przystanku niedaleko Blue City, tuż po południu. W autobusie linii nr 158 pojawił się kontroler. 32-latka dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że nie ma przy sobie biletu. Ale nie zdążyła go już kupić. Mężczyzna szybko do niej podszedł i stanowczym tonem poprosił o dokumenty. Zaczął być agresywny w momencie, gdy zauważył narodowość pasażerki.
Oboje wysiedli na przystanku Białobrzeska przy ul. Niemcewicza. Wtedy doszło do punktu kulminacyjnego. Według zeznać Alli, kontroler nie chciał pozwolić jej na wykonanie telefonu do znajomego. 32-latka chciała dowiedzieć się, co robić w tej nieprzyjemnej sytuacji. Nagle kontroler miał złapać ją za kurtkę i wykręcając rękę chciał uspokoić krzyczącą kobietę. Po krótkiej szarpaninie płacząca z bólu i bezradności obywatelka Rumunii usiadła na chodniku.
- Wzywałam pomocy, krzyczałam: "policja", ale w pobliżu nikogo nie było. Cały czas byłam prześmiewczo zapewniana, że za wezwanie służb przez kontrolera do mandatu dojdzie jeszcze 500 złotych kary. Nie mogłam nikogo zapytać o radę. Byłam bezbronna i zagubiona, a emocje i przeraźliwy ból odbierały mi mowę - wyznaje poszkodowana.
To jednak nie koniec nieprzyjemności dla Alli. Wezwany na miejsce patrol policji - jak relacjonuje kobieta - wcale nie załagodził sytuacji. Funkcjonariusze mieli zachowywać się wobec niej "obcesowo" i zbytnio się spoufalać. Grozili też sądem. W pewnej chwili jeden z nich słysząc wschodni akcent zatrzymanej miał krzyknąć: "Jesteś w Polsce, mów po polsku". Policjanci nie wykazywali zainteresowania wersją zdarzeń Rumunki.
- Najbardziej oburzyli się, gdy na hasło zabrania mnie na komendę, odpowiedziałam "Dawaj!". Jeden z nich stwierdził, że "takiego słowa nie ma w naszym (polskim - przyp.red.) języku. To jeszcze bardziej wzmogło we mnie sprzeciw - zwierza się Alla.
Kobieta nie dawała za wygraną i próbowała wymóc na mundurowych poszanowanie swoich praw. Gdy zapytano ją o kartę pobytu, straciła cierpliwość. Zarzuciła mu, że nie zna informacji ze szkoły podstawowej i powinien się douczyć. Rumunia jest bowiem w Unii Europejskiej, a jej obywatele nie muszą posiadać takich dokumentów. Pech chciał, że akurat tego dnia nie zabrała ze sobą paszportu. Miała więc kłopot z udowodnieniem swojej tożsamości. Funkcjonariusze uznali, że tego jest już za wiele i zachowanie 32-latki jest obraźliwe, a za znieważenie policjanta grozi surowa kara.
Kilkanaście minut później powiadomiono służby ratunkowe, że potrzebna będzie karetka. Pogotowie zabrało Allę do szpitala, gdzie stwierdzono skręcenie nadgarstka i uraz kciuka. Poszkodowana Rumunka zaraz po założeniu gipsu postanowiła, że zaskarży postawę zarówno kontrolera, jak i policji.
O komentarz poprosiliśmy Mariusza Mrozka z Komendy Stołecznej.
- Czekam na relację policjantów, którzy uczestniczyli w tej interwencji. Bezsprzecznym faktem jest to, że pani poruszała się środkiem komunikacji miejskiej bez ważnego biletu. Taki bilet powinien być skasowany niezwłocznie po wejściu do autobusu lub tramwaju, a nie dopiero na widok kontrolera. Mamy informację, że doszło do awantury pomiędzy nią, a kontrolerem, który wówczas sprawdzał bilety. Przebieg tego całego zajścia będzie dokładnie sprawdzany. My zostaliśmy wezwani przez kontrolera w związku z tym, że pani miała zachowywać się w sposób wulgarny i niegrzeczny. Wstępne informacje, które do mnie docierają wskazują na to, że potwierdzałaby się relacja kontrolera i powód wezwania policjantów, bo pani mogła zachowywać się w sposób wulgarny i niegrzeczny, również używając słów obraźliwych - przekazał nam w rozmowie telefonicznej Mrozek.
Z kolei Michał Grobelny z biura prasowego Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie jest bardziej powściągliwy w ocenie incydentu z udziałem jednego ze swoich pracowników.
- Uruchomiliśmy procedury wyjaśniające, które stosujemy w takich przypadkach. Poprosiliśmy o wyjaśnienia kontrolera. Oczywiście musimy sprawdzić, czy jest nagranie z monitoringu, które będziemy też analizować. Jeżeli nasz pracownik przekroczył kompetencje, mogą mu grozić konsekwencje służbowe. Trudno w tym momencie mówić, jakie one mogą być przed wyjaśnieniem całej sytuacji - mówi Grobelny.
Poszkodowana w interwencji kontrolera biletów Alla.
AKTUALIZACJA:
Wczesnym popołudniem udało się nam dowiedzieć, jaką wersję zdarzeń przedstawili swoim przełożonym policjanci. Można wyciągnąć z niej kilka ciekawych wniosków. W kilku miejscach historia rozmija się z punktem widzenia poszkodowanej obywatelki Rumunii.
- Relacja policjantów w pełni pokrywa się z relacją kontrolera. Jest także zbieżna z relacją samej zainteresowanej o tyle, że dotyczyła jazdy bez biletu i wezwania policji w momencie kiedy pani nie chciała okazać żadnego dokumentu kontrolerowi. Powodem całej interwencji jest to, że pani jechała na gapę. (...) Odmówiła potwierdzenia swojej tożsamości jakimkolwiek dokumentem i chciała się oddalić. W chwili jak kontroler przytrzymał panią za torebkę, to pani się odwróciła i zaczęła go bić. Później miała poczuć ból w prawej dłoni - stwierdza pytany przez nas Mariusz Mrozek z KSP.
Rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji biorąc pod uwagę wersję zdarzeń interweniujących w tamtym dniu funkcjonariuszy, odrzuca również zarzut o złym traktowaniu kobiety. Zdaniem policjantów nie musieli oni upominać mieszkającej w Warszawie Rumunki o komunikowanie się z nimi w języku polski, ponieważ... biegle się nim posługiwała. Miała natomiast zachowywać się wyjątkowo agresywnie wobec mundurowych.
- Z relacji i kontrolera i policjantów wynika, że jej postawa była mocno rozszczeniowa. Cały czas powtarzała, że pracownik ZTM usiłował ją kontrolować dlatego, bo jest z innego kraju. W stosunku do funkcjonariuszy także formułowała taki zarzut. Wpadała w histerię, siadała na chodniku, zaczynała płakać lub bardzo wulgarnie odnosić się do policjantów - dodaje Mrozek.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl