RegionalneWarszawa"Za pieniądze to nie zdrada". Była prostytutka ujawnia kulisy porno-biznesu w Warszawie

"Za pieniądze to nie zdrada". Była prostytutka ujawnia kulisy porno-biznesu w Warszawie

Zbliża się pora lunchu. Facet siedzi w biurze i przegląda broszurkę z menu. Blondynki, rude. Wysokie, niskie. Szczupłe, przy kości. Wybrał. Szybki telefon i wychodzi na "lunch". Możliwe, że na jego liście dań znalazła się kiedyś Dominika. - Płaci 200 zł za godzinę, a potem wraca do żony i dzieci - mówi WawaLove.

"Za pieniądze to nie zdrada". Była prostytutka ujawnia kulisy porno-biznesu w Warszawie
Źródło zdjęć: © East News | Tuchlinski/Newsweek Polska/REPORTER

16.01.2018 | aktual.: 15.03.2018 14:31

Dominika ma 30 lat, miły głos, a za sobą kilka lat pracy w agencji towarzyskiej. Od 10 lat jest z jednym chłopakiem. Angażuje się w życie szkoły swojego 5-letniego synka. Nie lubi bezczynności. Zawsze sobie powtarza: "Jeśli coś ma być zrobione, to trzeba działać". Osiem lat temu nie miała za co opłacić czynszu. - Kiedy człowiek jest postawiony pod ścianą, nie kalkuluje. Robi wszystko żeby jakoś przeżyć - mówi Dominika. Zadzwoniła pod numer z ogłoszenia znalezionego w sieci. Umówiła się na rozmowę rekrutacyjną. Została prostytutką.

Katarzyna Zając-Malarowska: Jak wyglądały twoje początki?

Dominika: - Trafiłam do ludzi, którzy prowadzili "domówkę". To prywatne mieszkania, w których pracują dwie, trzy dziewczyny, a nie kilkanaście, jak w agencji towarzyskiej. Każda ma swój pokój. Jest kameralnie. Facetom to odpowiada, bo czują się bardziej anonimowo niż w agencji. Chyba że popiją w weekend albo są na kacu - wtedy im wszystko jedno. Muszą się wyżyć.
Gdy dzwonią na numer z ogłoszenia, decydują się na konkretną dziewczynę i to z nią ustalają szczegóły. W pierwszej "domówce" pracowałam tam rok, ale często zmieniałam miejsca, bo mieszkania były na Pradze, Saskiej Kępie, w centrum, na Mokotowie i Sadybie.

Dlaczego nie chciałaś pracować w agencji towarzyskiej?

- Wiedziałam, że ich właściciele traktują dziewczyny jak własność. Nie ma kompromisów, ani uregulowanych godzin pracy. Dziewczyny są praktycznie uwiązane. Ogłoszenia agencji często można znaleźć za wycieraczkami samochodów czy w skrzynkach na listy. Widać na nich wyretuszowane sylwetki i twarze, które z rzeczywistym wyglądem dziewczyn nie mają nic wspólnego. Klienci często dzwonią z reklamacjami, bo kobieta w agencji okazuje się inna niż na zdjęciu. Na porządku dziennym są wtedy teksty: „Szmata na twarz i za ojczyznę”.

Skąd właściciele biorą zdjęcia dziewczyn?

- Są po prostu kupowane. Najczęściej od modelek pracujących w branży porno, bo niektóre dziewczyny nie chcą by ich zdjęcia znalazły się w ulotkach. Dlatego agencje muszą sobie radzić. Ich właściciele dysponują tysiącami takich zdjęć. Musi być roszada. W centrum Warszawy jest duża konkurencja, trzeba się przebić, pokazać. Jest duży przemiał.

Dość szybko sama zaczęłaś prowadzić domówkę. Dlaczego się na to zdecydowałaś?

- Po roku pracy zaszłam w ciążę. Pracodawcy podziękowali mi za współpracę. Wtedy postanowiłam, że otworzę swoją. Prowadziłam ją ponad dwa lata.

Klient dzwoni do was, umawia się z dziewczyną i co potem?

- Klientowi nie podajemy dokładnego adresu. Zna jedynie ulicę i numer bloku. Gdy pojawi się na miejscu, dziewczyny, wyglądając przez okno, wysyłają mu numer mieszkania. Gdy zapłaci, bierze prysznic. Potem może już robić to, na co zgodzi się dziewczyna. To ona decyduje, czy pozwoli mu na więcej. Obie strony muszą się czuć swobodnie. Jedni wolą wyzywającą bieliznę i szpilki, inni uwielbiają fetysze, dominację, przebieranki. Są serwisy wyspecjalizowane w tego typu usługach.

Miałaś propozycje, które były dla ciebie niekomfortowe?

- Oczywiście trafiło się kilka dziwnych próśb. Jeden klient kładł się na podłodze i prosił, żebym go deptała. A potem dochodziło tylko do seksu oralnego. Inny chciał, żebym biegała po domu w przebraniu pokojówki, a zaspokajał się sam. Są też tacy, którzy chcieli tylko obejrzeć film porno, bo to była ich fantazja.

Wysokie zarobki prostytutek to mit?

- Stawki są różne. Ale dziewczyna w ciągu dwóch dni jest w stanie zarobić na wynajem pokoju w Warszawie. Przeważnie godzina kosztuje 200 zł. Zdarza się też 600 zł, ale bardzo rzadko. Dziewczyny, które biorą takie stawki na pewno pracują rzadziej. Średnio zarabia się 500 zł dziennie, z czego połowę trzeba oddać właścicielom lokalu. W niektórych agencjach zabierane jest nawet 70 procent zarobku. Pieniądze idą na opłacenie ochrony, czynszu, różne rachunki. Niektórzy właściciele wymyślają niestworzone rzeczy, żeby tylko jak najwięcej kasy wyciągnąć dla siebie. Niektóre dziewczyny muszą płacić karę za spóźnienie. A jeśli mieszkają w agencji i nie przyjmą klienta, bo śpią, to też potrąca im się wypłatę. Najlepiej mają te, które znają języki obce. Do Warszawy przyjeżdża wielu facetów z Europy Zachodniej. Pan, który zaprosi ją do hotelu na godzinę, zostawia napiwek albo upominek. Zamiast 200 zł płaci 200 euro. Poza tym ci z zagranicy są przyjaźniej nastawieni. Nie są roszczeniowi, nie mówią: „Płacę to wymagam”.

Dużo dziewczyn szukało u ciebie pracy?

Rotacja jest naprawdę ogromna. A nie wszystkie grają fair. Niektóre przychodzą do nowego miejsca, okradają nowe koleżanki, które są zajęte klientem i wychodzą. Inne kombinują. Biorą od klienta dodatkowe opłaty za seks oralny czy bez zabezpieczenia. Albo gdy klient wymyśli sobie jakiś fetysz.

Ilu klientów może przewinąć się w ciągu dnia?

- Liczba zależy od dzielnicy i pory dnia. W centrum największy ruch robi się popołudniami, panowie wpadają po pracy. Ale zdarzało się, że pracowałyśmy najintensywniej od 10. do 18. Niebezpiecznie jest w nocy w weekend. Wtedy przychodzą pijani i po narkotykach. Parę lat temu w Śródmieściu grasował facet, który oblewał takie dziewczyny kwasem.

Jak wyglądają dziewczyny?

- Nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewasz. Przecież to normalne kobiety, więc na co dzień wyglądają zwyczajnie. Ubierają się na sportowo, czasem w dżinsy. Dopiero, jeśli klient sobie zażyczy, zakładają wyzywającą bieliznę, kabaretki, pończochy. Wiele z nich to samotne matki, które doświadczyły przemocy, uciekły z domu i nie mają gdzie mieszkać. To w większości nie są imprezowiczki i narkomanki. Ta praca wymaga nałożenia maski.

Jak ty sobie z tym radziłaś?

- Odcinałam się. Nie każdy nadaje się do tej pracy. Jeżeli odbywa się kilka stosunków dziennie z przypadkowymi ludźmi, którzy nie zawsze odpowiadają ci mentalnie czy wizualnie, to trzeba umieć zachować dystans. Dziewczyny powinny traktować to jak normalną pracę: uśmiecham się, robię, co mam robić i koniec. Zostawiam to w czterech ścianach. Nie roztrząsam, nie biorę do siebie.

Żałowałaś kiedykolwiek, że byłaś prostytutką?

- Gdy urodziłam synka, traktowałam to jako poświęcenie dla niego. Człowiek w pewnym momencie chowa dumę do kieszeni. To doświadczenie zmieniło moje patrzenie na świat. Stało się ono bardziej ludzkie i liberalne. Niektórzy nie zdają sobie sprawy jak to rzeczywiście wygląda.

Czyli jak?

- Facet siedzi w biurze, zaczyna przeglądać broszurki z dziewczynami. I zamiast na lunch, wyrywa się na spotkanie. 90 procent takich spotkań kończy się seksem oralnym. Faceci nie mają specjalnych oczekiwań. Tak naprawdę to może z pięć procent wie jakiej przyjemności konkretnie oczekuje. Dziewczyny często robią za psychologa, a wtedy kończy się przeważnie na rozmowie. Faceci muszą się wygadać, wyżalić. Opowiedzieć, co się im nie klei w życiu. Czasem chcą uczcić sukces, awans w pracy, chcą być docenieni. Często do codziennego życia wkrada się rutyna i gubimy zainteresowanie drugą osobą. Czasem żona jest po operacji albo w ciąży i nie ma ochoty na seks.

Żona w ciąży, a mąż się zabawia?

- Kobietom ciężko o tym mówić. Mnie łatwiej byłoby przełknąć niezobowiązujący skok w bok mojego partnera, niż to, że emocjonalnie zaangażował się w związek z inną kobietą. Dla ułatwienia sprawy jedna koleżanka powiesiła na drzwiach tabliczkę z napisem: „Za pieniądze to nie zdrada”. W Polsce seks jest tematem tabu, sprawy łóżkowe są demonizowane, antykoncepcja uznawana jest za zło, a masturbacja ma prowadzić do śmierci. A wcale nie jesteśmy konserwatywnym i świętoszkowatym narodem. I nie ma w tym nic złego.

Sama jednak nie powiedziałaś swojemu partnerowi, że pracowałaś "w tym" biznesie?

- Po prostu mówiłam, że idę do pracy. On nie dopytywał. To ciężki temat, bo to życie w kłamstwie. Ale facet raczej nie byłby w stanie tego zaakceptować. Za to mój brat wie. Ale on absolutnie w to nie wnika, mówi, że to moja decyzja. Wie, że miałam ciężko. Mój facet też wiele razy zawalił pracę. Trzeba było się ratować. Kiedy kobieta ma nóż na gardle, dziecko do wyżywienia, to jest w stanie się poświęcić.
*Imię bohaterki zostało zmienione.

Jesteś świadkiem zdarzenia w Warszawie, które jest dla Ciebie ważne? Widzisz coś ciekawego? Skontaktuj się z nami przez Facebooka lub na wawalove@grupawp.pl.

prostytutkadom publicznyburdel
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)