Warszawa. Galerie otwarte. Wyglądają jak z kosmosu
Przyszliśmy z Antosiem, bo jak się urodził w Wielkanoc, galerie już były zamknięte. Więc dziś, zamiast spaceru, przydreptaliśmy tu i pokazujemy małemu nasze ulubione miejsce zakupów - śmieje się sympatyczna para z wózkiem napotkana w Galerii Mokotów.
To pierwszy dzień naszego nowego życia w konsumpcyjnym kosmosie. Teraz już wiadomo, że wszystko musi się toczyć tak jak dawniej, tylko nasze zachowania muszą być inne, z pewnością nieco dziwne.
Już przy samym wejściu widać, że lekko nie będzie. Do obrotowych drzwi ciśnie się gromadka ludzi, nikt odpuścić nie chce, więc pakują się do kręcącej się szklanej kapsuły zbiorowo.
Na szczęście w przestrzeni galeryjnych korytarzy ta formacja rozchodzi się, ciasnoty już nie trzeba się obawiać, miejsca jest dość dla wszystkich, nawet tych najbardziej zdystansowanych.
#
- No schodzą się, schodzą - mówi sprzedawczyni ze sklepu odzieżowego. - Rano to najwięcej było ekip telewizyjnych, nerwowo szukali kupujących do wywiadów, a tu najwięcej pracowników się kręciło po obiekcie.
Ochrony jakby więcej, znacznie bardziej widoczna. Dawniej spotkanie ochroniarza w Mokotowskiej nie było zauważalnym zdarzeniem, teraz widać ich na każdym kroku, ale też nie mają okazji do interwencji. Nie trzeba dyscyplinować ludzi, choć jest ich trochę, nic nie wskazuje na to, że zapomną o obowiązujących zasadach.
W toaletach perfekcyjnie czysto. Dwie panie z pełnym wachlarzem sprzętów do utrzymania czystości rozmawiają w korytarzyku przed wejściem. Rzuca się w oczy drobna różnica między czasami sprzed a teraz: nie ma tu tych białych, stylowych kanap obitych sztuczną skórą, nie ma lodówki, w której stały kolorowe napoje do kupienia.
Za to na niektórych stoiskach wystrój wielkanocny. Wielki królik stoi w saloniku Lindta, jajkowe dekoracje pokutują gdzieniegdzie, choć przecież cały ten świąteczny rwetes został wycięty z rytmu handlowego życia.
Niektórzy nie zdążyli. Wielki, podwójny salon sportowy z najwyższego piętra ma leciutko podniesioną roletę, dziś jeszcze nie działa. Empik jest, otwarty, to znaczy, że akurat tu tego siłowania się na czynsze nie ma. Ale Reserved, kolejny sklep należący do grupy, która chce negocjować z galeriami niższe czynsze, zamknięty na cztery spusty.
#
Sprzedawcy w przyłbicach wyglądają jak przybysze z kosmicznej podróży. O środkach ostrożności i zasadach funkcjonowania klientów galerii przypominają świetlne tablice, okrągłe naklejki na podłodze, kartki na szybach salonów i wszechobecne dozowniki z odkażaczami.
Usługowe wyspy puste. Kto mógł, przeniósł się do wolnych powierzchni sklepowych. Jednak siedzenie na samym środku nurtu przemieszczania się ludzkiej rzeki nie jest zbyt bezpieczne. Nie sposób narażać się na nieustanny kontakt, zresztą stanowisko pośrodku alejki trudno miną z zachowaniem wymaganego dystansu.
- Dziwnie jest - mówi młodziutka sprzedawczyni z sieciówki odzieżowej. - Po takim długim czasie bez pracy nawet mi się już chciało przyjść. Miałam dość tego siedzenia w domu. Ale tu jest jakoś tak nieswojo. Wszystko jest inne. Boję się, że tak będzie już przez całe lato. Trzeba przywyknąć.
Na samej górze jednak natrafia się na widok, do którego nie sposób przywyknąć. To nawet nie tak, jakby zasnąć w kinie, zostać niezauważonym przez obsługę i obudzić się w pustej, zamkniętej galerii. To nie pustka jest tu najbardziej dojmująca, bo z dala za niektórymi z lad majaczą ludzkie postaci, czekające bez większej nadziei na ewentualnych konsumentów. Najbardziej przytłaczają taśmy owijające stoliki i siedziska, jak po jakiejś atomowej katastrofie lub wielkim chemicznym skażeniu.
Nikomu nawet się ie chce wjeżdżać na samą górę po posiłek, a potem zjeżdżać z nim nie wiadomo gdzie. Lepiej poczekać pod MacDonaldem na dole, wyjść i usiąść na trawniku przed galerią. Takie pikniki będą tu pewnie trwać całe lato.
Czytaj też: Lumpeks zaprasza, ale z ostrożnością
Zobacz wideo: Odmrażanie gospodarki. "Jestem spokojny o galerie handlowe"