HistoriaRzeź warszawskiej Woli. W kilka dni Niemcy wymordowali 65 tys. osób i zniszczyli 80 proc. domów

Rzeź warszawskiej Woli. W kilka dni Niemcy wymordowali 65 tys. osób i zniszczyli 80 proc. domów

Termin "ludobójstwo", którego autorem jest polski prawnik Rafał Lemkin, historycy odnoszą na ogół do zagłady Ormian w Turcji w 1915 r., Holokaustu Żydów oraz zagłady Polaków, dokonanej przez UPA na Kresach Wschodnich. Jak pisze dla Wirtualnej Polski ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, mało kto zdaje sobie sprawę, że terminem tym trzeba objąć także wydarzenia, które 70 lat temu, w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. miały miejsce w sercu Polski, w zachodniej dzielnicy Warszawy, robotniczej Woli.

Rzeź warszawskiej Woli. W kilka dni Niemcy wymordowali 65 tys. osób i zniszczyli 80 proc. domów
Źródło zdjęć: © Bundesarchiv, Bild 101I-695-0412-12 / Gutjahr / CC-BY-SA

Wybuch Powstania Warszawskiego nie zaskoczył Niemców. Wcześniejsze wydarzenia w Wilnie i Lwowie, gdzie oddziały Armii Krajowej tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej zaatakowały okupacyjne garnizony, uzmysłowiły niemieckiemu dowództwu, że podobny scenariusz może mieć miejsce także w Warszawie.

Odebrać inicjatywę powstańcom

I tak się też stało, choć wcześniejsze plany Akcji "Burza" nie obejmowały stolicy kraju. Od 1 do 4 sierpnia inicjatywa była w ręku powstańców, którzy pomimo braku broni i ciężkich strat, opanowali znaczną część miasta. Odcięli przy tym znaczne siły wroga w tzw. "dzielnicy rządowej" przy placu Piłsudskiego.

Dla dowództwa niemieckiego przebicie się do okrążonych było sprawą priorytetową, dlatego przyjęło plan uderzenia od zachodu, poprzez Wolę, aby przedzierając się wzdłuż ulic Wolskiej, Leszno, Chłodnej i Senatorskiej dotrzeć Śródmieścia.

Zadanie to ułatwiał fakt, że oddziałom AK na Woli nie udało się zdobyć większości obiektów. Poza tym, naprędce wzniesione barykady nie stanowiły specjalnej przeszkody dla czołgów.

"Każdego mieszkańca zabić, nie brać żadnych jeńców"

Do uderzenia Niemcy obok jednostki pancernej skierowali oddziały policyjne. Ich trzonem była Brygada SS "Dirlewanger", biorąca swą nazwę od dowódcy, SS-Oberführera Oskara Dirlewangera.

Oskar Dirlewanger Bundesarchiv, Bild 183-S73495 / Anton Ahrens / CC-BY-SA 3.0

Składała się ona głównie z kryminalistów wypuszczonych z więzień. Już wcześniej odznaczyła się ona na Wschodzie ogromnym okrucieństwem. Wzmacniała ją policja niemiecka, ściągnięta z Wielkopolski, dowodzona przez SS-Gruppenführera Heinza Reinefartha, oraz oddziały kolaboranckie, sformowane z wziętych do niewoli żołnierzy radzieckich. Wśród nich batalion z oddziału specjalnego "Bergman" i batalion z 111. pułku, utworzone z muzułmańskich Azerów, którzy także znani byli z okrucieństwa. Przydzielano do nich także Kozaków oraz Rosjan z brygady RONA (nie mylić z ROA, czyli własowcami). Brygada ta, której dowódcą był Bronisław Kamiński (b. oficer Armii Czerwonej, całkowicie zruszczony Polak), została skierowana na Ochotę, gdzie też dokonała zbrodni na cywilach.

Na Woli pierwsze masowe mordy miały miejsce już w dniach od 2 do 4 sierpnia. Żołnierze niemieckiego garnizonu dobijali rannych powstańców, a szturmując barykady pędzili przed czołgami ludność cywilną. Ludobójstwo na szeroką skalę nastąpiło jednak dopiero po przybyciu oddziałów pacyfikacyjnych. Rozkaz Adolfa Hitlera według dowodzącego tłumieniem powstania SS-Obergruppenführera Ericha von dem Bach-Zelewskiego (zgermanizowanego Kaszuba z Lęborka), był następujący "każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy".

5 sierpnia - "czarna sobota"

Apogeum rzezi nastąpiło w "czarną sobotę", czyli w dniu 5 sierpnia. Po upadku barykad rozpętało się prawdziwe piekło. Początkowo cywili mordowano jak popadło, poprzez strzały z karabinów, podpalanie domów, wrzucanie granatów do pomieszczeń, a Azerowie także przy użyciu kindżałów.
Heinz Reinefarth

Heinz Reinefarth "Kat Woli" (z lewej) Domena Publiczna

Połączone było to z rabunkiem oraz z gwałtami dokonywanymi na kobietach. Później mordy zaczęto przeprowadzać bardziej systematycznie, pędząc cywili na wybrane miejsca egzekucji.

Miejscami tymi stały się m.in. Park Sowińskiego, fabryka Franaszka i fabryka Ursus przy ul. Wolskiej, zajezdnia tramwajowa przy ul. Młynarskiej oraz okolice nasypu kolejowego. Tutaj tworzyły się gigantyczne hałdy ciał, na które pędzono kolejne ofiary.

W każdym z tych miejsc zamordowano od tysiąca do kilku tysięcy osób. Ci, którzy nie zginęli od razu, zazwyczaj ciężko ranni, byli przysypywani kolejnymi ciałami. Masakry odbywały się także na podwórkach. Wielu mieszkańców Woli poniosło okrutną śmierć w płomieniach, gdyż palono dom po domu. Ginęły głównie rodziny robotnicze, w tym wiele tramwajarskich.

Nie oszczędzono także szpitali, w których wymordowano pacjentów wraz z lekarzami i pielęgniarkami. Taki los spotkał Szpital Wolski przy ul. Płockiej i Szpital św. Łazarza przy ul. Leszno. Zabijano także duchownych, w tym księży redemptorystów przy ul. Karolkowej oraz zakonnice. Dzięki interwencji jednego z oficerów, Ślązakowi, ocalały jedynie siostry karmelitanki. Jedna z nich, Aniela Muraszka (ciocia autora, rodem z Kresów) opisała to w publikacji pt. "Trzykrotnie pod murem straceń".

Stosy ciał płonęły przez wiele dni

W dniach od 8 do 12 sierpnia rzeź trwała dalej, ale gen. Bach-Zelewski złagodził rozkaz Hitlera, nakazując rozstrzeliwać tylko mężczyzn. Uczynił to nie z powodów humanitarnych, ale praktycznych, gdyż zaczęło brakować amunicji.

Nielicznych ocalałych esesmani gromadzili w kościele św. Wojciecha, a następnie pędzili do obozu przejściowego w Pruszkowie. Cały czas mordowano, głównie w fabryce przy ul. Okopowej, osoby podejrzane o udział w powstaniu oraz Żydów, ciężko chorych i niezdolnych do transportu na roboty w Rzeszy. Bilans ludobójstwa na Woli był przerażający. Wymordowano ok. 65 tysięcy osób. Zniszczono 80 proc. domów. Ciała zabitych układano na stosy i oblewano benzyną. Płonęły przez wiele dni.

Los dzielnicy, los zbrodniarzy

Po wojnie prochy pomordowanych pochowano w zbiorowych mogiłach. Większość ofiar do dziś jest anonimowa. Dzielnica całkowicie straciła przedwojenny charakter, gdyż w czasach PRL zabudowano ją blokami, które zasiedliła ludność napływowa. Wiele obiektów w ogólne nie odbudowano, w tym pałacyku Michlera przy ul. Wolskiej, uwiecznionego w słynnej piosence powstańczej "Pałacyk Michla".

Co się stało z katami Woli? Oskar Dirlewanger za tłumienie powstania w Warszawie dostał Krzyż Żelazny. Później nie mniej krwawo tłumił też powstanie na Słowacji. Aresztowany po wojnie, zginął w niejasnych okolicznościach, prawdopodobnie w wyniku samosądu.

Z kolei Bronisława Kamińskiego zabili w 1944 r. sami Niemcy, ale nie za zbrodnię, lecz za niesubordynację i przywłaszczenie sobie zrabowanych kosztowności.

Gen. Bach-Zelewski został aresztowany przez Amerykanów, ale w zamian za zeznania złożone w Procesie Norymberskim był przez nich chroniony i uniknął ekstradycji do ZSRR, gdzie także dopuścił się zbrodni wojennych. Otrzymał zaledwie 10 lat więzienia, które szybko zamieniono mu na areszt domowy. W 1962 r. został ponownie aresztowany i skazany na dożywocie, ale nie za zagładę Woli, ale - co jest jednym z największych paradoksów powojennego sądownictwa - nie za zgładzenie ponad 60 tysięcy polskich cywili, ale za zamordowanie sześciu komunistów niemieckich. Zmarł w 1972 r. w więzieniu w Monachium.

Natomiast Heinz Reinefarth (urodzony w Gnieźnie) nie poniósł żadnej odpowiedzialności, gdyż tak Amerykanie, jak władze RFN, odmawiały jego ekstradycji. Został on nawet burmistrzem, a następnie posłem w Szlezwiku-Holsztynie.

Żadnej kary nie poniosła także znaczna część członków oddziałów pacyfikacyjnych.

Wola po wybuchu pocisku z niemieckiego moździerza salwowego "szafy" Domena Publiczna / Stefan Bałuk

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (0)