Rozmowa z warszawianką
Specjalnie dla WawaLove: Sylwia Chutnik
28.05.2012 11:55
Sylwia Chutnik to zakochana w Warszawie kulturoznawczyni, działaczka społeczna, przewodnik miejski, pisarka i feministka. W rozmowie z nami zdradza czy stolica jest miastem dla kobiet, jak to jest być pisarką w Warszawie i czy Hanna Gronkiewicz-Walzt powinna nakładać hamburgery w nowym McDonaldsie podczas Euro 2012.
Czy Warszawa jest miastem otwartym na kobiety?
Żadne miasto nie jest dla ludzi, w tym oczywiście dla kobiet. To jest survival, który trzeba w sobie wyrobić, jeśli chce się w mieście przeżyć. W praktyce wygląda to tak, że jest przestrzeń wspólna, która jest maksymalnie zintensyfikowana samochodami i ludźmi. Żeby przeżyć w takim miejscu, trzeba być niezwykle silną osobą. Zagospodarować i wywalczyć swoje miejsce. Podobnie jest z kobietami - z tym, że kobietom jest o tyle trudniej, że zawsze uczono je, by ustępować. Że nie powinnyśmy się pchać i walczyć o swoje, bo to jest takie... niekobiece, nieładne.
Kiedy patrzy się na historię tego miasta z perspektywy kobiet, które robiły tworzyły interesujące rzeczy w obrębie nie tylko danej dzielnicy to widać, jak bardzo musiały one walczyć o swoje. Często były to prace, których nie widać było na zewnątrz. Na przykład klasztory żeńskie w stolicy. Zwykle nam się wydaje, że są zamknięte, a tymczasem niektóre z nich wspaniałe wpisywały się w tradycję edukacyjną młodych dziewcząt. To one właściwie jako jedyne dawały im szansę na edukację. Oczywiście edukowały względem wspaniałego prowadzenia domu, ale przynajmniej te dziewczęta wyszły z domu, miały jakąkolwiek naukę. I tak często jest z tymi stołecznymi i nie tylko stołecznymi kobietami - że one się często przemykają, są zbyt skromne, by podkreślić swoje nawet nie zasługi, ale zwykłą pracę.
Jak to ktoś zauważył ostatnio, Warszawa to jedno z niewielu miast, które ma żeńską końcówkę, nawet syrena jest w herbie. Wydaje się, że symbolicznie to my zagarnęłyśmy wszystko. O pani prezydent Gronkiewicz-Waltz nawet nie wspomnę.
Pani prezydent? Czy pani prezydentka? Teraz moda jest na żeńskie końcówki...
(Śmiech) Zobaczymy. Pewne rzeczy się same układają. To wynika trochę z tego, że my dość szybko mówimy. Jak mam powiedzieć że będę jeździła mostem Marii Skłodowskiej-Curie? Powinnam się cieszyć, że wreszcie kobieta została doceniona, ale jak mam powiedzieć, że "będę jechała Marią Skłodowską-Curie..." (śmiech), to brzmi strasznie rapersko... zresztą żeńskie końcówki to nie wymysł feministek, to pojawiło się jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Tyle, że później był socrealizm, wszyscy byli towarzyszami. Jak się patrzy na socjalistyczne wizerunki kobiet (można je zobaczyć na pl. Konstytucji - przyp. red.), to widać wielkie, bezpłciowe postaci.
Przeprowadzała się pani wielokrotnie. Czy udało sie pani znaleźć swoje, ulubione miejsca?
Oj, ja to się przeprowadzałam... z Centrum na Wolę, z Woli na Bielany, z Bielan do Sulejówka na chwilę, a z Sulejówka na Ochotę. W trakcie mieszkałam jeszcze na dolnym Mokotowie przez chwilkę, a teraz jestem na górnym.
Jeśli chodzi o ulubione miejsca - wszystko zależy od tego gdzie mieszkam. Ja się zachowuję trochę jak stara babcia. Mam takie swoje malutkie kwardaciki, którymi podążam. Teraz mam małą rewolucję, bo fundacja (fundacja MaMa - przyp. red.) przeprowadziła się z Mokotowa do Centrum, a do tej pory miałam w jednym miejscu dom, szkołę syna, sklepy i fundację. Nawet nie opłacało mi się roweru brać, to był taki malutki okrąg. Bardzo lubię się tak zagnieździć. Lubię, gdy panuje małomiasteczkowa atmosfera, wszystko jest wokół blisko, lubię tę miejską infrastrukturę. Moje ulubione miejsca są tam, gdzie w pobliżu jest poczta, sklep i apteka, a nie pięćdziesiąty oddział banku. Lubię, gdy wszystko jest w jednym miejscu, a ja nie muszę nigdzie łazić.
W Warszawie większość stanowią ludzie, którzy nie są z Warszawy. Widać jednak, że coraz bardziej angażują się w życie miasta, identyfikują się z nim. Zgodzi się Pani?
Tak. Dużo zależy od nas, rdzennych warszawiaków. Może to brzmi, jakbym miała misję, ale tak trochę jest. Dlatego zostałam przewodniczką po Warszawie. Czuję, że trzeba pokazać to wszystko, że Warszawa to fajne miejsce. Nas, rdzennych warszawiaków, czeka w tym miejscu sporo pracy. Pokazać to miasto nie jako kolejny etap kariery, tylko, że to jest miasto, które można eksplorować w różny sposób, a ono daje w zamian dużo innych możliwości. Gdy to się pokaże ludziom, zwłaszcza przyjezdnym, to oni też to doceniają.
Jak się popatrzy na miejsce urodzenia wielu warszawskich aktywistów, którzy mają fundacje, klubokawiarnie czy wykonują jakieś społeczne akcje, to okazuje się, że oni wcale nie są z Warszawy. Wydaje się nawet, że właśnie więcej osób wśród nich jest spoza. Są przyjezdnymi, ale odkryli, że w tym mieście można robić naprawdę fajne rzeczy.
Jest pani pisarką. Czy Warszawa to miejsce dla twórców i w ogóle artystów?
Hm... trudne pytanie. Polska to nie jest miejsce dla artystów. Najlepiej pokazał to ostatni protest. Oczywiście to zależy od tego, czego sie oczekuje od miasta. Mówiąc miasto, co myślimy? Ludzie i topografia czy może władze lokalne? Od władz oczekiwałabym, żeby była jakaś spójna polityka kulturalna Jak ostatnio robią hocki-klocki z teatrami to naprawdę... aż się żal robi. Warszawska Opera Kameralna - być może usłyszymy ją dziś po raz ostatni (rozmawiamy 26 maja - przyp. red.). To jest trochę straszne. Artyści i inni ludzie wypracowali jakieś wspaniałe rzeczy, które się teraz niszczy. W wyniku złej polityki, a właściwie jej braku wspaniałe inicjatywy nie mają już racji bytu.
Natomiast jeśli chodzi o ludzi i przestrzeń, to jest to bardzo dobre miejsce do tworzenia różnych rzeczy, na różnych płaszczyznach. I w pisaniu, rysowaniu komiksów czy graffiti. Natomiast ważne jest by nie myśleć o artystach jak o ludziach w dziurawych ubraniach, który żyją tylko ze swojej pracy i satysfakcji, którą im ona daje. Artysta to zawód. Jak się tak popatrzy, to wtedy traktuje się ich o wiele poważniej. Literaci nie mają już takiej funkcji, takiego miejsca w społeczeństwie jak kiedyś. Myślę, że warstwa inteligentów się mocno przerzedziła. Kiedyś inteligent kombinował, jak zdobyć masło spod lady, teraz kombinuje jak spłacić kredyt trzydziestoletni. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że artysta też musi zarabiać. W Warszawie to nie jest takie oczywiste dla wielu ludzi z władz miejskich czy lokalnych. Na książkach się nie zarabia. Jeśli się tworzy literaturę piękną, to niestety tak jest. Pieniądze są z felietonów, spotkań autorskich - czyli prac dodatkowych, a nie z pisania książek. Tym bardziej, że
rynek księgarski jest wyjątkowo okrytuny.
Pisarz jest na ostatnim miejscu łańcucha pokarmowego. Najpierw jest wielka księgarnia, typu Empik, który nie płaci. Potem są hurtownie, następnie wydawcy, którzy nie płacą drukarniom, bo nie mają z czego, bo im Empik nie zapłacił i tak dalej... gdzieś na szarym końcu są ci, którzy coś skrobią, bez których nie byłoby tej całej machiny
Oprócz tego, że jest pani artystką, jest pani matką. Czy w stolicy matkom żyje sie lepiej niż kiedyś? Czy zmienia się na lepsze?
Zmienia się na lepsze o tyle, że się o tym trąbi i gada. Naszej fundacji udało się zrobić kilkakrotnie audyt wielu dzielnic. Ulica po ulicy nasze wolontariuszki chodziły z notesem i aparatem fotograficznym. Zapisywały, tropiły każdą dziurę, chodziły z wózkami, z własnymi dziećmi, więc nie tylko widziały, ale i wyczuwały. Dopóki człowiek tego nie wyczuje empirycznie, często nie zdaje sobie z tego sprawy. Potem te nasze audyty szły do burmistrzów, do wydziałów infrastruktury. Po to, by chociaż część tych miejsc, została uwzględniona podczas następnego remontu.
Natomiast w Warszawie jest masa absurdów, na przykład brak podjazdów. Mimo tego, że prawo budowlane mówi o tym, że każdy budynek wybudowany lub wyremontowany po roku 96. musi być przystosowany do potrzeb niepełnosprawnych czy matek z wózkami, to tego często nie ma! A jak już jest to byle jakie, na zasadzie "dobra, coś tam wylejemy".
Trochę się robi przy okazji Euro...
Nie wiem jak to będzie z Euro (śmiech)... Zwykło się mówić, że feministki nienawidzą Euro, bo kobiety nienawidzą piłki nożnej, nie kibicują. To nie jest tak. My krytykujemy Euro jako całą, rozbuchaną imprezę, która nie ma za wiele wspólnego ze sportem. To jest tak jak z tym rynkiem księgarskim. Sport jest gdzieś na samym końcu. Nakłady finansowe i logistyczne naprawdę nie są współmierne do tego, co dostają ludzie i miasto. I jest też widoczne lizusostwo względem UEFA. To, że teraz oni robią dla nich wszystko... Skandal z Muzeum Sztuki Współczesnej byłby o wiele większy gdyby nie to, że teraz wszyscy mówią "dobra, Euro jest. Musimy coś tam zrobić". Gdyby to było w innym momencie, naprawdę byłby międzynarodowy skandal A teraz to wygląda w tak: "no dobra, artyści się znów oburzyli".
A co teraz stoi w tym miejscu? Megasuperhiper McDonalds. I wszyscy marzą, żeby Hanna Gronkiewicz-Waltz stała w nim i nakładała burgery... (śmiech). To jest okropne. Nie znoszę tego, jak się miasto kradnie na reklamy. Czy reklamy wprost - takie, jak wielkie bilboardy, czy takie mniej wprost, jak imprezy, które są tak naprawdę jedną wielka reklamą. Imprezy w których bierzemy udział. Czy tego chcemy, czy nie. To jest po prostu obrzydliwe. Miasto nic nie szykuje dla tych, którzy nie kochają piłki nożnej! Niektóre kluby coś tam robią, ale miasto - nic.
Dziękujemy za rozmowę.