Ratownicy medyczni wyjdą w piątek na ulice Warszawy. "W stolicy brakuje 100 ratowników"
"Pracujemy w Polsce tylko z uwagi na pacjentów. Rząd tego nie rozumie, dlatego podejmujemy kolejne działania!".
- Uważajcie, bo robi się niebezpiecznie - mówi Jakub Omalecki ratownik medyczny w Warszawie i współautor fanpage’a "Warszawa bez ratownika". Ratownicy medyczni będą protestować*w całej Polsce. Domagają się m.in. podwyżek, nowelizacji ustawy o ratownictwie medycznym i przyznania im statusu funkcjonariuszy publicznych.*
"Dosyć biernego walczenia o godne warunki! Pracujemy w Polsce tylko z uwagi na pacjentów. Rząd tego nie rozumie, dlatego podejmujemy kolejne działania!" - czytamy w opisie protestu na Facebooku.
Ratownicy medyczni już od dłuższego czasu zapowiadali, że jeżeli nic się nie zmieni, będą zmuszeni protestować. Rozmowy z ministerstwem zdrowia nie przyniosły żadnych rezultatów. Dlatego w piątek we wszystkich miastach wojewódzki przemaszerują ulicami. W Warszawie w samo południe przejdą Nowym Światem, Krakowskim Przedmieściem, Miodową, aż pod Ministerstwo Zdrowia.
Szacuje się, że w proteście weźmie udział ok. 300 ratowników, którzy nie mają w tym czasie dyżurów.
Czego się domagają?
- Walczymy o wyższe zarobki, bo mają duży wpływ na liczebność ratowników. Od 1 lipca w Warszawie zabraknie 100 ratowników. To wynik ostatniego konkursu - wyjaśnia Omalecki.
Jak mówi, pracodawcy z powodu braku pracowników redukują zespoły do dwóch osób. - Mamy dwa rodzaje karetek. W karetce specjalistycznej jest lekarz i dwóch ratowników. W karetkach podstawowych jest tylko dwóch ratowników. W naszym pogotowiu jest bardzo dużo kobiet. Zdarza się, że w karetce jadą dwie kobiety. Gdy reanimujemy albo są sytuacje urazowe albo wypadki komunikacyjne, to nie jest łatwe - przyznaje.
Obecnie średnia zarobków ratowników to ok. 2 tys. zł. Ich pensje wahają się od 1,7 tys. zł na rękę do ok. 3 tys. zł. Większość z nich pracuje w kilku miejscach.
- Jesteśmy przemęczeni, bo nadrabiamy zarobki liczbą przepracowanych godzin. Wyrabiamy 300-400 godzin miesięcznie. Każdy z nas ma dodatkowe prace. Pracujemy na dyspozytorniach, w prywatnych instytucjach, robimy szkolenia z pierwszej pomocy. Bez nadgodzin zarabiamy ok. 2200 zł miesięcznie netto - tłumaczy Omalecki i dodaje: - Uważajcie, bo robi się niebezpiecznie.
Ratowników nie obowiązuje kodeks pracy, ponieważ każdy z nich prowadzi własną działalność gospodarczą. Dlatego domagają się też upaństwowienia ratownictwa medycznego i nowelizacji ustawy o ratownictwie medycznym.
- Domagamy się statusu funkcjonariuszy publicznych jak policjanci czy strażacy. Oni mają opiekę psychologiczną, mogą wziąć urlop zdrowotny. My jak nie pracujemy, nie dostajemy pieniędzy. Nie opłaca się nam chorować. Raz przez półtora miesiąca byłem wyłączony z pracy, bo zwichnąłem staw barkowy. Za ten czas ZUS wypłacił mi 1200 złotych - podsumowuje Omalecki.
Początek protestu o godz. 12.00 przy rondzie Charles'a de Gaulle'a.