"Najważniejsze były rodzinne opowieści". Rozmowa z autorem "Złotej maski" Grzegorzem Kalinowskim
Co dalej z losami głównego bohatera Henryka Wcisły? Przeczytajcie
18.12.2015 07:59
Złota maska” to druga cześć warszawskiej sagi kryminalnej „Śmierć frajerom”. Tak jak pierwsza część także zebrała znakomite recenzje krytyków i ma szanse stać się kolejnym bestsellerem. O książce i Warszawie rozmawiamy z autorem cyklu „Śmierć frajerom”, Grzegorzem Kalinowskim.
- Co było inspiracją do napisania tych książek?
- Warszawska ambicja, bo czytając książki Marka Krajewskiego i Marcina Wrońskiego bawiłem się znakomicie, ale uwierało mnie to, że ich bohaterowie nie działają w Warszawie. Napisałem więc coś, co było odpowiedzią na moje własne potrzeby oraz na zaspokojenie poczucia lokalnego patriotyzmu. Skoro Wrocław, Lwów i Lublin mają klawych bohaterów, to czemu nie Warszawa?
- Ale pana bohater nie jest policjantem.
- Zgadza się, jest szemranym chłopakiem. Szemranym ale oddającym co należne nie tylko własnej kieszeni i rodzinie, ale także Polsce. Roboczy podtytuł brzmiał „Śmierć frajerom. Dla forsy, rodziny i ojczyzny. Warszawska saga kryminalna”. Heniek pracuje dla POW i wywiadu, walczy w roku 1920 i jest dywersantem na Śląsku, ale na co dzień robi swoje własne interesy.
- Trudno było zrekonstruować Warszawę z tamtych lat, z jakich źródeł pan czerpał?
- Najważniejsze były rodzinne opowieści. Jestem warszawiakiem w czwartym pokoleniu więc nazbierało się tego trochę, do tego wspomnienia i dzienniki, gazety oraz monografie. Jest tego dużo, kto dobrze poszuka ten znajdzie.
- Warszawiak w czwartym pokoleniu, czyli książka nie dla słoików?
- Ustalmy najpierw kto jest warszawiakiem, a kto słojem. Jestem warszawiakiem w czwartym pokoleniu, ale nie uważam, że miejsce urodzenia załatwia cały problem. Warszawiakiem albo się jest, albo nie. Oczywiście to, że się urodziło w stolicy pomaga, ale nie decyduje o wszystkim. Waldorff, Himilsbach, Brychczy, Deyna, Muniek Staszczyk, Olaf Lubaszenko…
- No i Zygmunt III Waza
- Dokładnie! Warszawiakiem jest ten, który tu mieszka, kocha to miasto, dba o nie, jest z niego dumny, szanuje jego historię i jak wyjeżdża na weekend nie mówi „jadę do siebie”. Tak się mówi gdy się do Warszawy wraca i po tym można poznać słoika. Po tym, a nie po miejscu urodzenia.
- Ale ktoś, kto nie urodził się w Warszawie nie zna warszawskiej gwary.
- Bo i niewielu warszawiaków ją zna. Na szczęście wraca moda na warsiaską mowę. Nie mogę pojąć, że przez lata był to wstyd i obciach. Jak ktoś mówił gwarą to był „be”, bo była to gwara warszawska. Co innego Górale, Kaszubi, Wielkopolanie i Ślązacy… Ach jak pięknie mówią, to piękne, że kultywują itd., itp. Aż mnie szlag trafiał. Na szczęście sytuacja się zmienia, tu ukłony w stronę Stowarzyszenia Gwara Warszawska i profilu na FB „Jestem z Woli”. Obydwie te inicjatywy łączy osoba pana Janusza Dziano. Szconeczek mistrzu!
- Co zostało z dawnej Warszawy?
- Stare obrazki i trochę charakteru w powietrzu. Najwięcej charakteru, szyk gdzieś uleciał, jego odbudowanie zajmuje wiele czasu, ale Warszawa jest, była i będzie miastem o szalonym tempie życia. I tacy też są warszawiacy. Nosi nas, biegamy, jesteśmy non stop aktywni. Gdzie indziej tak nie ma.
- Co dalej z losami głównego bohatera Henryka Wcisły? W drugiej części nosi go po Polsce; Zakopane, Poznań…
- Innych bohaterów także i dzięki temu zajeżdżamy do budującej się Gdyni. W trzeciej części będzie jeszcze więcej podróży, ale cykl nie straci warszawskiego charakteru.
Dziękujemy za rozmowę
*Przeczytajcie również felieton Grzegorza Kalinowskiego: Cały naród bvdvje swoją stolicę, czyli kij w mrowisko *