RegionalneWarszawaNajpierw go pobili, potem zaproponowali piwo na zgodę. Na policję nie mógł liczyć

Najpierw go pobili, potem zaproponowali piwo na zgodę. Na policję nie mógł liczyć

Absurdalna historia pana Jana. - Ciekaw jestem od kiedy państwo przestało dbać o porządek publiczny i pomagać ofiarom przestępstw? - pyta retorycznie.

Najpierw go pobili, potem zaproponowali piwo na zgodę. Na policję nie mógł liczyć
Karolina Kołodziejczyk

*- To była zupełnie absurdalna sytuacja, gdyby szczęka nie bolała to może nawet bym się z niej śmiał – opowiada Jan Gebert, który postanowił podzielić się na jednym z portali społecznościowych niedorzeczną historią. W centrum miasta został pobity przez chuliganów. Wzywając wielokrotnie policję, zdążył na spokojnie porozmawiać z swoimi oprawcami. - Opowiadali o swoim, życiu, doświadczeniach w więzieniu, problemach z nieuczciwymi kolegami – wspomina pan Jan. To jednak nie wszystko – został zignorowany przez patrol, który właśnie zmierzał na interwencję, zgłoszoną przez… Jana Geberta. *

Wszystko zaczęło się w nocy z 1 na 2 kwietnia. Jan Gebert wracał Krakowskim Przedmieściem do domu. - Przy Ministerstwie Kultury zobaczyłem dwóch pijanych facetów, jeden sikał na mury ministerstwa. Zanim zdążyłem do niego podejść, zaczął z kolegą zaczepiać przechodzące nastolatki – opowiada pan Jan na Facebooku. Według niego stojąca po drugiej stronie ulicy ochrona Pałacu Prezydenckiego ignorowała zachowanie mężczyzn, dlatego też podjął decyzję, by stanąć w obronie dziewczyn. – Od nich się odczepili, ale zaczęli iść za mną – dodaje.

- Wyzywali mnie od: słoików, pedałów, konfidentów, cweli itd. Na wysokości Domu Bez Kantów dostałem kilka ciosów, na początku nie oddałem. Dopiero jak spróbowali mnie okraść zacząłem się bronić, wtedy odpuścili – kontynuuje swoją opowieść Jan Gebert.

Około północy po raz pierwszy wezwał policję. Gdy usłyszeli to napastnicy, odeszli. Jednak pan Jan nie odpuścił. - Pod ASP wsiedli do autobusu, ja za nimi. W autobusie jechała grupa kibiców Legi którzy początkowo przyłączyli się do wymyślania mi od konfidentów, myślałem że mnie w kilkunastu zlinczują, więc po raz drugi zadzwoniłem na policję – mówi.

Piwo na przeprosiny

Cała trójka wysiadła na Nowym Świecie 53. Wbrew oczekiwaniom Jana Geberta zamiast kolejnej bójki agresorzy zaczęli… rozmawiać z ofiarą. - Zapytali się czemu nie oddałem im. Wytłumaczyłem, że wiele lat temu obiecałem sobie że więcej nie będę się bił – tłumaczy autor postu na Facebooku. Pan Jan po raz trzeci zadzwonił na policję podając adres pod którym się wówczas znajdowali.

- Staliśmy na przystanku w trzech, tamci zamiast uciekać zaczęli gadać. Opowiadali o swoim, życiu, doświadczeniach w więzieniu, problemach z nieuczciwymi kolegami. Coraz bardziej mnie ta sytuacja zaczynała irytować – opisuje Jan Gebert. W pewnym momencie udało mu się zatrzymać patrol policji, poprosił o pomoc. - Funkcjonariusze krzycząc coś przez uchyloną szybę, ODJECHALI. Zostałem sam z tymi dwoma, staliśmy czekając na policję, która nie przyjeżdżała – skarży się pan Jan.

Jak opisuje autor postu na Facebooku, sytuacja stała się zupełnie surrealistyczna: napastnicy zaczęli go przepraszać. Co więcej, w pobliskiej knajpie kupili mu piwo, którego odmówił. – Zamiast tego zaproponowali pieniądze – przyznaje zdziwiony i dodaje: - po 30 minutach czekania na policję powiedziałem że już nie wiem co mnie bardziej irytuje oni, czy to że policja zignorowała wezwanie. Napastnicy robili wszystko, by pogodzić się z panem Janem. - Jeden opowiadał jak sam został pobity pod Dworcem Wileńskim, a policja też do niego nie przyjechała – opowiada.

Ominęli interwencję

Po ponad pół godzinie czekania Jan Gebert zrezygnował i poprosił panów, aby poszli już do domu. - W połowie Nowego Światu zadzwoniła policja, pytali gdzie jestem. Poinformowali, że patrol czeka na mnie, ale na Krakowskim Przedmieściu 53, przy okazji myląc adres, który podałem im wcześniej. Podałem swoją aktualną lokalizację i usłyszałem, że policjanci już są w drodze. Przejechanie z Krakowskiego na Nowy Świat zajęło im kolejny kwadrans – opowiada pan Jan.

Gdy przyjechał radiowóz, okazało się to ten sam patrol, który… odmówił wcześniej pomocy Janowi. Zaskoczony zapytał funkcjonariuszy, czemu nie zatrzymali się. Usłyszał, że nie mogli mu pomóc, bo byli w trakcie interwencji, do której wezwał ich sam pan Jan.

- Policjanci spisali notatkę, po czym poinformowali mnie, że z racji, tego że nie wiem, kto mnie pobił i uszczerbek na zdrowiu jest znikomy, to prawdopodobnie sprawy nie będzie. Poinformowali że jeżeli jestem zainteresowany nagraniami z kamer miejskich i w autobusie to najlepiej abym je sam zdobył – opowiada Jan Gebert. Na koniec skierowali go na obdukcje lekarską przy Czerniakowskiej. - W szpitalu dowiedziałem się że obdukcji w nocy i weekendy nikt w Warszawie nie robi i najlepiej abym zgłosił się w ciągu tygodnia do prywatnego lekarza – kończy historię autor postu.

„Kiedy państwo przestało dbać o porządek publiczny?”

- Zastanawiam się, jak często przestępcy grzecznie czekają na przyjazd policji, która nie jest zainteresowana zgarnięciem ich? Ciekawe, czy policja często odmawia pomocy ofiarom którym jedzie pomóc? – puentuje Jan Gebert. - Ciekaw jestem od kiedy państwo przestało dbać o porządek publiczny i pomagać ofiarom przestępstw? Kiedyś to było jedno z głównych jego zadań.

Sam przyznaje, że to była zupełnie absurdalna sytuacja. - Gdyby szczęka nie bolała to może nawet bym się z niej śmiał – dodaje pan Jan.

Redakcja wysłała pytanie do stołecznej policji z prośbą o komenatrz. Czekamy na odpowiedź.

Obraz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)