Miał na plecaku znaczek partii "Razem". Dostał 600 zł mandatu. Znamy stanowisko policji
Policja wyjaśnia okoliczności niedzielnej interwencji.
* W niedzielę informowaliśmy o facebookowym wpisie* kobiety* oburzonej interwencją stołecznej policji. Jej zdaniem funkcjonariusze niesłusznie ukarali jej syna mandatem w wysokości 600 zł, tylko dlatego, iż na swoim plecaku posiadał logotyp partii "Razem". Według relacji policji opis ten znacznie jednak odbiega od rzeczywistego przebiegu wydarzeń i wprowadza w błąd opinię publiczną.*
- Z relacji autorki wpisu wynika, że jeden z warszawskich policjantów zatrzymał jej syna za znaczek partii politycznej, który student nosił na plecaku. W nocy 25 czerwca br., w Warszawie o godz. 2:55 policjanci rzeczywiście podjęli interwencję wobec młodego mężczyzny, ale jej przyczyną nie był jakikolwiek emblemat na plecaku, a fakt, że mężczyzna leżał w miejscu publicznym, sprawiając wrażenie osoby nieprzytomnej, która może wymagać pilnej pomocy. Obawa tym bardziej zasadna, gdy pod uwagę weźmiemy bardzo wysokie temperatury, jakie miały miejsce w miniony weekend - informuje WawaLove asp. szt. Mariusz Mrozek, rzecznik prasowy stołecznej komendy.
Wulgarne i niegrzeczne zachowanie meżczyzny
Jak informuje nas Mariusz Mrozek - policjanci podeszli do mężczyzny. Jeden z funkcjonariusz sprawdził jego funkcje życiowe. Okazało się, że młody człowiek śpi. Czuć od niego było zapach alkoholu. Policjanci wybudzili mężczyznę, który od samego początku był wobec nich niegrzeczny i wulgarny, używał słów obelżywych. Mężczyzna oświadczył, że jest zdrowy, czuje się dobrze i nie potrzebuje pomocy medycznej.
- Zgodnie z zasadami prowadzenia interwencji, policjanci poprosili mężczyznę o okazanie dokumentu tożsamości. Ten odmówił, twierdząc, że takiego przy sobie nie posiada i nie musi posiadać. Policjant uprzedził, że jeśli mężczyzna wprowadza go w błąd, to popełnia wykroczenie. Następnie funkcjonariusz poprosił o okazanie zawartości kieszeni i plecaka, który mężczyzna miał przy sobie. Jak się okazało, wbrew wcześniejszemu oświadczeniu, 20-latek miał przy sobie portfel, a w nim dowód osobisty oraz prawo jazdy - precyzuje asp. szt. M. Mrozek.
Straszył policjantów, że stracą pracę
- Ponieważ mężczyzna, wobec którego prowadzona była interwencja, naruszył przepisy kodeksu wykroczeń (art.141 kw. oraz 65 kw.), policjant nałożył na niego mandat karny w kwocie 600 złotych (zgodnie z taryfikatorem). Rozzłościło to 20-latka, który, pokazując na emblemat przyczepiony do plecaka oświadczył, że jest członkiem jednej z partii politycznych, zna prominentne osoby, a także, że jego rodzic pracuje w jednej z największych ogólnopolskich redakcji prasowych i ma tzw. kontakty. Straszył także policjantów, że stracą pracę - wyjaśnia rzecznik KSP.
- Dopiero w tym momencie policjanci dowiedzieli się, że mężczyzna jest członkiem jednej z partii politycznych. Niemniej, dla funkcjonariuszy była to informacja bez znaczenia, gdyż co należy ponownie podkreślić powodem interwencji była wyłącznie troska o bezpieczeństwo mężczyzny, a wystawienie mandatu karnego efektem zachowania się 20-latka, który naruszył obowiązujący porządek prawny - mówi Mrozek.
Przyjął mandat - uznał swoją winę
- Fakt, że mężczyzna przyjął nałożony na niego mandat karny i nie skorzystał z prawa do odmowy jego przyjęcia świadczy o tym, iż uznał swoją winę - tłumaczy asp. szt. Mariusz Mrozek.
Czynności przeprowadzone w tej sprawie przez Wydział Kontroli KSP potwierdziły, że interwencja była uzasadniona i przeprowadzona została zgodnie z obowiązującymi przepisami.
Szczegóły interwencji
Zdaniem rzecznika KSP warto podkreślić jeszcze jeden, istotny element tego zdarzenia. - Młody człowiek przez cały czas interwencji przebywał na otwartym terenie i czynności z nim wykonywane nie miały miejsca w środku policyjnego pojazdu. A to właśnie wnętrze radiowozu jest miejscem, do którego jak wynika z relacji matki, „20-latka policja zaprosiła”.