Kto chce pomóc dzieciom na granicy, leci do "Ptaszyny". Liczy się każdy okruszek
"Zielona sala" powoli zapełnia się kolejnymi torbami, workami i kartonami. Ludzie są zdyscyplinowani i przynoszą to, co figuruje w wykazie. Trzeba się zastosować, bo ci, którzy z uchodźcami mają do czynienia w praktyce, wiedzą, że w ekstremalnych okolicznościach liczy się doświadczenie i wiedza o szczegółach.
05.10.2021 17:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czego potrzebuje uchodźca na polskiej granicy? Wszystkiego, bo nie ma niczego, nawet lepszej perspektywy. Jeśli marzył, że to ostatni etap i wkrótce będzie tylko lepiej, to szybko straci też nadzieję. Słowa otuchy trudno zebrać i przesłać na granicę, a praktyczne rzeczy po prostu trzeba pozbierać po ludziach.
Energetyczny baton będzie w porządku, a puszka, do której nie ma się otwieracza jest bez sensu. Przewodnik po pomocy i zapotrzebowaniu szybko obiegł sieć i zaczęła się zbiórka.
Inicjatorzy i zbieracze to grupa, która utworzyła się kilka dni temu. Bo komuś pękało serce, jak widział, co się wyprawia, a ktoś pomyślał, że zwariuje, jak czegoś nie zrobi.
Rodziny bez granic. Błyskawiczna inicjatywa, bo po prostu trzeba coś zrobić
Rodziny bez granic, taka facebookowa zbieranina, pokazała, jaka może być siła rażenia spontanicznej akcji. W piątek 1 października zgromadzili rodzinny tłum pod siedzibą Straży Granicznej, którego moc ukryła się tylko w kredzie w dziecinnych rączkach.
W sobotę ich chwytający za serce list odczytała na rozdaniu nagród książkowych Aleksandra Lipczak. Ot, tak przy okazji wejścia na scenę po odbiór nagrody. A za kilka dni na granicę wyruszy wielki transport rzeczy, które choć odrobinę być może dodadzą siły migrantów, którzy tam przebywają. Nie tym, którzy pilnują, ale tym, którzy przed nimi kryją się po bagnistych lasach.
Gdzie zebrać to wszystko, gdy nie jest się taką organizacją jak Caritas? W prywatnym domu miejsca zabraknie. Ale Ola i Asia zgodziły się oddać jedną salę swojej klubokawiarni "Ptaszyna" i teraz tutaj przychodzą ludzie z tym, co najważniejsze - naładowanymi powerbankami, żywnością od razu do spożycia, o długim terminie ważności, izotonikami, odżywkami. Nawet okruch jedzenia może uratować komuś życie. I jeszcze ciepłe rzeczy. I chusty do noszenia dzieci.
- U nas właśnie od chust się zaczęło - mówi Ola, połowa duetu, zwanego, jak się śmieje, "dziewczyny z Ptaszyny". - A potem okazało się, że możemy pomóc, zostając "miejscem zbiórki".
To miejsce to właśnie urocza, otulona zieloną, prawie parkową przestrzenią kawiarenka na ulicy Zaruby na Ursynowie. Przychodzą tu mamy z dziećmi, by pobawić się w świetlicy, z której nikomu nie chce się wychodzić.
Jeszcze można pomóc. Zawsze można
Rzeczy zbierane będą jeszcze do środy wieczorem. Potem odtransportowane będą do Lublina, gdzie do działania ruszył oddział PCK. Kolejne zadania będą stać przed aktywistami, którzy w ostatnim czasie nabrali już doświadczeń i wiedzy, co trzeba zrobić dalej i jak.
Olga i Paweł też przynieśli rzeczy, a przy okazji pobawili się w "Ptaszynie" z synkiem Kosmą. Cierpliwie w ogródku czekał na nich ich pies, Klara. Mówią, że to, co dotarło do społecznej świadomości niedawno, z jednej strony jest przerażające. A drugiej strony pokazuje, że ludzie mają wielkie serca. Większość ludzi.
- Chciałabym być ponad podziałami, ale tam są dzieci. Mamy rodziny, "Ptaszyna" to stworzone przez nas rodzinne miejsce, wszystko tu kręci się wokół maluchów. Jak można odwrócić oczy od tego widoku, a popatrzeć na swoje dzieci śpiące lub bawiące się - opowiada Ola.