Chcesz mieć psa w stolicy, więc płać za niego! [List od czytelnika]
Dostosowanie miasta do przebywania w nim takiej liczby psów jak teraz, jest możliwe. Potrzebne są na to jednak środki finansowe. I to niemałe. Nie chcę by moje pieniądze były na to przeznaczone. Niech płacą ci, którzy mają lub chcą mieć psa.
09.09.2013 08:28
Dostaliśmy kontrowersyjny list od naszego czytelnika. Publikujemy go w całości i bez zmian, choć autor trochę się gubi w przepisach. Pogrubienia pochodzą od redakcji.
Warszawa jest wyjątkowa. W żadnym z cywilizowanych, europejskich miast nie zobaczycie tego, co u nas - tysięcy śmierdzących kup na zabytkowych lub odbudowanych tuż po wojnie ulicach. To ewenement w UE. Każdy, nawet najmniejszy kawałek zieleni w stolicy to psia ubikacja. Rodziny, które powinny przebywać na trawie w parkach, zostały zepchnięte na ścieżki. Place zabaw są ogrodzone. Grodzimy dzieci zamiast psów. W Śródmieściu czy na Pradze, na Woli czy Ochocie - wszędzie na chodnikach leżą odchody. Oto Warszawa w XXI wieku.
Ale ja nie o czystości. Chodzi mi o to, że kilkadziesiąt tysięcy psów (a tak się szacuje) w wielomilionowym mieście to JEST duży problem - czy komuś się to podoba, czy nie. Natomiast nasza stolica NIE JEST dostosowana do takiej ilości zwierząt, których notabene wciąż przybywa! Obsługa tych zwierząt kosztuje. I to niemało.
W parkach stoją (zwykle puste) pojemniki na odchody. Kto je sprząta gdy są pełne? Za czyje pieniądze? Między innymi moje. Kto sprząta chodniki, posesje, obsrane parki i ulice? Szczerze mówiąc - nie wiem. Za czyje pieniądze? Pewnie także za moje. Nie zgadzam się na to. Nie mam psa, więc dlaczego miałbym pokrywać z własnych środków fanaberie innych?
Jeśli ktoś mi powie, że właściciele psów płacą podatek za zwierzę. wówczas odpowiem mu, że to kiepski żart. Pieniądze, które wpływają z podatku, to kropla w morzu potrzeb. Ponieważ opłata ustalana jest przez jednostkę samorządu terytorialnego, na terenie Polski jej wysokość jest zróżnicowana. Dla przypomnienia - w każdym roku jest określana kwota za psa , która obecnie wynosi 119,93 zł (maksymalnie). Poszczególne gminy ustalają sobie jednak niższe kwoty i standardowo nie przekraczają one 70 złotych na rok. Niektóre gminy wprowadziły też ekstra ulgi. I tak zwolnieni z opłaty są np. właściciele psów wykastrowanych, wysterylizowanych lub zaczipowanych. Z jakiej racji? Zaczipowany pies nie sra?
(OD REDAKCJI: W Warszawie podatek zastąpiono opłatą, o której mowa w art. 18a ustawy o podatkach i opłatach lokalnych (Dz.U. z 2010r., Nr 95, poz. 613 z późn. zm.). Opłata może zostać wprowadzona przez radę gminy w formie uchwały. Radni m.st. Warszawy nie podjęli uchwały w tej sprawie).
To po pierwsze. Po drugie masa ludzi za swoje psy nie płaci. Od lat! Nigdy nie płacili, nie płacą i nie będą płacić. Po trzecie - potężna liczba właścicieli jest legalnie zwolniona z wnoszenia opłat za posiadanie psa: osoby niepełnosprawne (co jest dość zrozumiałe i trudno się z tym nie zgodzić), osoby po 65. roku życia (co rozumiem już mniej) i ci wszyscy, którzy wzięli psa ze schroniska. Tego nie rozumiem zupełnie. Skoro chcą mieć psa, niech za niego zapłacą. Bo wzięli ze schroniska? Co z tego? Dlaczego ja mam za nich płacić?
Spytajcie kogokolwiek z czworonogiem ile kosztuje podatek za psa. Ja spytałem sąsiada. "To trzeba płacić w ogóle?" -spytał. Bo płacenie podatku za posiadanego czworonoga, w XXI wieku, w europejskiej stolicy to czysta farsa. Tych niepłacących jest zdecydowana większość. A to się przekłada na konkretne pieniądze. Moje pieniądze. Twoje. Oraz wszystkich innych mieszkańców Warszawy, którzy nie posiadają i nie chcą mieć psa.
Tych opłat nikt nie pilnuje. Nikt nie podchodzi do właściciela psa z pytaniem czy posiada go legalnie. Nikt nie wlepia mandatów za zasrane ulice i parki. Gdyby właściciel zapłacił kilka razy paręset złotych, okazałoby się, że potrafi jednak po pupilu sprzątnąć. I muszę w tym miejscu przyznać rację jednej pani, która - gdy jej zwróciłem uwagę na to co robi jej zwierzak - odpowiedziała:* "Co się pan mnie czepia! Tu wszystkie psy srają, proszę się rozejrzeć!"*.
Miała - niestety - rację. Jest nieformalna zgoda, społeczne przyzwolenie żeby parki i ulice były dla psów, a nie ludzi.
Chcesz mieć psa to za niego płać do cholery. Podatek za psa jest niski, zabyt mały, do tego nie jest w praktyce egzekwowany. Mówicie, że 70 czy 80 zł rocznie to dużo? We Frankfurcie nad Menem ludzie płacą za psa rasy niebezpiecznej prawie tysiąc euro rocznie! Za to u nas nie ma ras groźnych, są mieszańce niekwalifikowane jako zwierzęta groźne. Zresztą wystarczy że właściciel go zaczipuje lub powie znalazł w schronisku - nic nie zapłaci.
Nie jestem wrogiem psów - jeżeli ktoś potrzebuje psa, wychował go, stać go na zwierzę i żyje z nim tak, że nie przeszkadza innym to nic nie stoi na drodze, by takiego psa posiadał. Ale żyjemy już w XXI wieku.* Czipowanie powinno być obowiązkowe, a nie nagradzane! Poza tym: zakaz wstępu zwierząt bez kagańca do komunikacji miejskiej, podstawowe szkolenie, a przede wszystkim opłaty za zwierzę - to również powinno być obowiązkowe.*
Dostosowanie miasta do przebywania w nim takiej liczby psów jest możliwe. Możliwe jest wytyczenie stref dla psów w parkach, lokali i pubów "dog friendly". Jednak trzeba mieć na to środki finansowe. I to niemałe. Ja nie chcę by moje pieniądze były na to przeznaczone. Niech płacą ci, którzy mają lub chcą mieć psa.
Nie sądzę, żeby którakolwiek władza się za to zabrała. Zwłaszcza teraz. Kto zechce się narazić się wielotysięcznej rzeszy wyborców? Więc mamy super-ekstra-nowe-veturilo-świeżo-obsikane-przez psy, mamy śliczne, nowe skwery na których już leżą śmierdzące niespodzianki, a wkrótce będziemy mieć przepiękne bulwary nad Wisłą, czekające tylko na świeże psie kupy, bo przecież to idealne miejsce na spacery ze swoim czworonogiem. Wiosną media znów będą się rozpisywały o śmierdzącym problemie Warszawy, wyliczać ile to tych kup jest i która dzielnica śmierdzi najbardziej.
* Nie zmieni się nic, a ja wciąż będę musiał słuchać, jak turyści, spacerujący Wilczą czy Poznańską mówią do siebie w różnych językach* "Ile tu gówna na ulicach!" To jedno ze wspomnień jakie zabiorą ze sobą do domu.
Wprawdzie jesteśmy już w XXI wieku. Niestety mentalnie wciąż na początkach dwudziestego stulecia.