Walka z laicyzacją Europy
Po raz pierwszy kardynałów mianowanych przez obecnego papieża jest więcej niż nominatów Jana Pawła II.
16.01.2012 | aktual.: 16.01.2012 11:03
Podczas konsystorza zwołanego 18 lutego Benedykt XVI mianuje 22 nowych kardynałów. Zdaniem krytyków lista nowych księży Kościoła jest zbyt kurialna i zbyt włoska. Po raz kolejny rozlegają się głosy, że papieżowi przy nominacjach brakuje odwagi Jana Pawła II. Progresiści mówią nawet o kolejnym ciosie wymierzonym w postępowego ducha ostatniego soboru. Czy słusznie?
Kolegium kardynalskie to najważniejszy organ doradczy papieża, ale jego główną funkcją, i to od XI w., jest wybór głowy Kościoła. Paweł VI zdecydował, że kardynałowie biorący udział w konklawe muszą mieć mniej niż 80 lat, a nie może być ich więcej niż 120. Stąd średnio co dwa lata kolejni papieże uzupełniają listę elektorów, którzy przekroczyli limit wiekowy, z czego komentatorzy usiłują wywnioskować, jaki będzie następca biskupa Rzymu i w którą stronę zmierza Kościół. Teraz niebywałe emocje wzbudza fakt, że po raz pierwszy kardynałów elektorów jest więcej niż nominatów Jana Pawła II (63–62).
Teoria wahadła
Trzeba jednak pamiętać, że teoretycznie niezależny w swoich nominacjach papież jest w sporym stopniu niewolnikiem tradycji i trudnych do złamania niepisanych zasad. Zwyczajowo dostojnicy stojący na czele watykańskich kongregacji i rad, jeśli nie są kardynałami w chwili objęcia stanowiska, mogą się spodziewać rychłej nominacji. Kardynalskie birety związane są nierozerwalnie z szeregiem ważnych stanowisk w Kurii Rzymskiej. To samo dotyczy ważniejszych diecezji. Tyle że o nominacjach biskupich i arcybiskupich sporo do powiedzenia mają episkopaty i nuncjusz, więc nie są to do końca autorskie pomysły papieża. O kruchych podstawach głęboko zakorzenionego przekonania, że o tym, kto zostanie papieżem, praktycznie decyduje jego poprzednik poprzez taki a nie inny dobór kardynałów elektorów, pisał zmarły w ubiegłym roku znakomity watykanista Giancarlo Zizola. Wysnuł „teorię wahadła”, która mówi, że po długim pontyfikacie kardynałowie, choćby w przytłaczającej większości nominowani przez zmarłego papieża, wcale na
następcę nie wybierają jego wiernej kopii, która zapewni kontynuację linii poprzednika. Wystarczy pamiętać, że następcą Piusa XII był Jan XXIII, Pawła VI zupełnie „niewatykański” Jan Paweł I, a zaraz po nim Jan Paweł II. Dziś zarówno krytycy, jak i apologeci Benedykta XVI wskazują, że dalece odchodzi on od linii wytyczonej przez polskiego papieża. Poza tym zdaniem większości watykanistów Jan Paweł II niejako namaścił Josepha Ratzingera na swojego następcę szeregiem gestów, z których najwymowniejszym było powierzenie mu prowadzenia drogi krzyżowej w Koloseum w 2005 r. A więc nie miał wcale pewności, że wybrani przez niego elektorzy bez jasnego wskazania palcem wybiorą na papieża strażnika doktryny.
Zdecydował Jan Paweł II
Jak sugeruje niezwykle krytycznie nastawiony do obecnego pontyfikatu znany watykanista Marco Politi w swojej najnowszej książce („Joseph Ratzinger – kryzys papiestwa”, wrzesień 2011 r.), o wyborze obecnego papieża zdecydowało to, że Jan Paweł II w 1996 r. zmienił zasady elekcji. Zezwolił, by po 34. bezowocnym głosowaniu kardynałowie mogli zdecydować zwykłą większością głosów, a nie obowiązującą przedtem większością dwóch trzecich. Politi twierdzi, że skrzydło „postępowe” wobec takiej perspektywy szybko się poddało. Jego zdaniem „postępowcy”, gdyby nadal obowiązywała większość dwóch trzecich, zablokowaliby wybór Josepha Ratzingera, a „konserwatyści” musieliby pójść na kompromis. Tak czy inaczej Benedykt XVI wycofał tę nowinkę. W związku z tym Politi wyrokuje, że następne konklawe będzie trwać nieporównanie dłużej. Ale klucz „ideologiczny”, zgodnie z którym kardynałowie elektorzy dzielą się na progresistów, ortodoksów i centrum, tworząc takie właśnie bloki wyborcze, też do drzwi Kaplicy Sykstyńskiej nie
pasuje. Logika parlamentarnych partii politycznych podczas konklawe nie funkcjonuje. Podziały są płynne, a ich podstawy bardzo różne.
Analizowanie składu elektorów w kluczu narodowościowym jest równie zgubne, bo zgodnie z takimi rachubami ani Karol Wojtyła, ani Joseph Ratzinger nie powinni nigdy zostać papieżami. Poza tym zawsze najliczniejsi w tym gronie Włosi są zazwyczaj podzieleni i „walczą” między sobą, jeśli wierzyć różnym opisom kulis konklawe, na których wybrano dwóch ostatnich papieży. Dlatego nawet najwybitniejsi watykaniści twierdzą, że rezultat konklawe jest loterią, bo logiki wyborów nie sposób odgadnąć. Powiedzenie „wszedł na konklawe papieżem, wyszedł kardynałem” zazwyczaj się sprawdza.
Strategia Benedykta XVI
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń zmiany, jakim uległ skład kardynałów elektorów za czasów Benedykta XVI, są bardzo wymowne i dają do myślenia. Przyjrzyjmy się więc liczbom. Papież w lutym wręczy kardynalskie birety 19 nowym elektorom, w tym aż dziesięciu wysokim urzędnikom Kurii Rzymskiej. Pozostali są biskupami ważnych diecezji. Aż siedmiu to Włosi, aż 16 pochodzi z Europy i Ameryki Północnej, czyli reprezentuje Zachód. Z Ameryki Południowej pochodzi tylko jeden brazylijski nominat. Na liście nie ma żadnego Afrykańczyka, za to są arcybiskup Hongkongu i abp George Alencherry z Indii. Na poprzednim konsystorzu sprzed 14 miesięcy proporcje były podobne: 18 z 24 kardynałów pochodziło z Europy, w tym aż 12 z Włoch.
W rezultacie pod koniec lutego prawo do udziału w konklawe będzie miało 44 dostojników Watykanu (35 proc.). Narodowościowo najliczniejsi będą Włosi (30, czyli 25 proc.) i Amerykanie (11), a Europejczycy będą mieli 62 głosy.
Nominacje kardynalskie Benedykta XVI, gdy porównać je z konsystorzami Jana Pawła II, trudno nazwać inaczej niż konsekwentnym procesem reitalianizacji kolegium kardynalskiego i kardynałów elektorów. Poza tym w oczy rzuca się coraz większy odsetek dostojników Kurii Rzymskiej. Przede wszystkim jednak coraz bardziej powiększa się rozziew między liczbą katolików na różnych kontynentach, w różnych krajach a ich reprezentacją wśród wyborców następnego papieża. Jak zwracają uwagę watykaniści Andrea Tornielli i John L. Allen jr, od 12 lat watykański korespondent i komentator „National Catholic Reporter”, obecnie w Europie mieszka 24 proc. wszystkich katolików, ale ponad połowa kardynałów elektorów pochodzi z Europy. Tymczasem połowa katolików mieszka dziś w obu Amerykach. Choć w Afryce jest 165 mln katolików, a w USA 74 mln, od lutego Amerykanie będą mieli o jednego elektora więcej (11) niż cały Czarny Ląd. Jeśli wziąć pod uwagę kraje, najwięcej katolików jest w Brazylii (137 mln), Meksyku (96 mln) i na Filipinach
(75 mln). Mierząc jeszcze inaczej, odsetkiem katolików w populacji, w Ameryce Południowej wynosi on 62,7 proc., w Europie zaledwie 40,1 proc. Skład kolegium kardynalskiego, kardynałów elektorów i wysokich funkcjonariuszy Kurii Rzymskiej w najmniejszym stopniu nie odzwierciedla katolickiej demografii zmieniającej się na naszych oczach na korzyść Ameryki Łacińskiej i Afryki, gdzie już żyje dwie trzecie katolików. Ba! Wraz z każdą nominacją, każdym konsystorzem Benedykta XVI południowa półkula jest w tych gremiach coraz skromniej reprezentowana.
Naturalnie Kościół, jego struktury i wierni z oczywistych powodów nie funkcjonują na wzór demokracji parlamentarnej, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że za takimi właśnie wyborami Benedykta XVI stoi konsekwentna strategia, niejako niwecząca starania Jana Pawła II, by najważniejsze watykańskie gremia odzwierciedlały zarówno demograficzne zmiany, jak i różnorodność współczesnego Kościoła, jego zakorzenienie w różnych kulturach. Sięgnijmy znów po statystykę. Jan Paweł II w siódmym roku swego pontyfikatu mianował 28 kardynałów, w tym 11 spoza Europy, czyli blisko 40 proc. Benedykt XVI po blisko siedmiu latach zasiadania na Stolicy Piotrowej mianuje w lutym tego roku 22 kardynałów, w tym zaledwie pięciu nie-Europejczyków (czyli 23 proc.). Wśród 22 nominatów będzie aż dziesięciu funkcjonariuszy kurii (45 proc.). Jan Paweł II w 1985 r. pośród 28 kardynałów mianował tylko siedmiu „kurialistów” (25 proc.). Przy czym nominaci polskiego papieża byli średnio o siedem lat młodsi od obecnych Benedykta XVI.
Watykaniści uważają „reeuropeizację” Watykanu za część strategii Benedykta XVI, który najwyraźniej uznał, że w tej chwili najważniejszym zadaniem Kościoła jest walka z postępującą laicyzacją Europy i relatywizmem moralnym Zachodu. Podkreślają, że półtora roku temu papież w tym celu specjalnie stworzył Radę ds. Nowej Ewangelizacji, a na jej czele postawił abp. Rino Fisichellę – jednego z najtęższych watykańskich umysłów. Z kolei zatrzęsienie nominacji dla watykańskich dostojników i Włochów, jak tłumaczy Allen, wynika z tego, że obecny papież tylko tym ludziom naprawdę ufa, bo od niemal 31 lat wśród nich żył i pracował, więc praktycznie innego świata nie zna.
Politi idzie jeszcze dalej. Sugeruje, że w nominacjach kardynalskich i „polityce kadrowej” obecnego papieża jak w zwierciadle odbijają się coraz bardziej uderzające różnice między tym i poprzednim pontyfikatem. Między innymi na tej podstawie przeciwstawia Jana Pawła II, odważnego wizjonera, championa walki o prawa człowieka, zwycięzcę nad komunizmem, promotora międzyreligijnego i międzywyznaniowego dialogu Benedyktowi XVI – wybitnemu naukowcowi, który woli pisać książki, zajmować się roztrząsaniem teologicznych zawiłości, relacjami wiary z rozumem, niż rządzić Kościołem. Nazywa Josepha Ratzingera „papieżem na pół etatu”, który z chęcią politykę kadrową i wiele kwestii zarządzania Kościołem oddał w ręce swego najbliższego współpracownika w Kongregacji Nauki Wiary, obecnego sekretarza stanu kard. Tarcisio Bertonego i innych watykańskich dostojników.
Zarówno Politi, jak i liczni apologeci papieża (m.in. Luigi Accattoli, Tornielli) zgadzają się, że Benedykt XVI popełnił wiele kadrowych błędów, jednakże podobnie jak jego najbliżsi współpracownicy sam wielokrotnie nie potrafił przewidzieć skutków swoich decyzji i wypowiedzi w delikatnych, kontrowersyjnych kwestiach. Tak było z wprowadzeniem w szał islamskich fanatyków wykładem w Ratyzbonie, niefortunną wypowiedzią o prezerwatywach na początku pielgrzymki do Afryki czy ze zdjęciem ekskomuniki z oświęcimskiego negacjonisty, lefebrysty Richarda Williamsona.
Wszyscy zgadzają się, że jakkolwiek w dwóch pierwszych sprawach merytorycznie za stanowiskiem papieża stoją pewne racje, jednak te słowa paść nie powinny i skoro Benedykt XVI nie potrafił przewidzieć histerii, jaką wywołały, powinni to zrobić jego współpracownicy. Po to są. Natomiast zdjęcie ekskomuniki z Williamsona wraz z mocno spóźnioną reakcją papieża („Powinniśmy byli skorzystać z Internetu”) totalnie kompromitują odpowiedzialnych za to dostojników kurii. Wówczas komentarze były jednoznaczne: „Za Jana Pawła II to by się nie mogło zdarzyć”.
Znaki czasu
Krytycy Benedykta XVI patrzą na jego nominacje kardynalskie w o wiele szerszym kontekście. Argumentują, że papież celowo obsadza najwyższe urzędy i rozdaje zaszczyty konserwatywnemu skrzydłu w Kościele, by móc łatwiej cofnąć Kościół z postępowej drogi wytyczonej przez Sobór Watykański II. Wskazują, że Benedykt XVI powrócił do mszy łacińskiej (choć po prawdzie pierwsze kroki na tej drodze uczynił Jan Paweł II), niejako rehabilitował lefebrystów, mimo pozorów zamroził dialog międzyreligijny i dialog różnych kultur w łonie Kościoła. Powiadają, że Kościół, któremu Jan Paweł II wywalczył istotne miejsce na dyplomatycznej arenie międzynarodowej, za czasów Benedykta XVI przestał się tam zupełnie liczyć (na indolencję watykańskiej dyplomacji skarżyli się amerykańscy dyplomaci w raportach ujawnionych przez WikiLeaks). Ich zdaniem Benedykt XVI skrył się za parawanem „nienegocjowalnych wartości” i odmawia jakiejkolwiek dyskusji w ważnych dla wiernych kwestiach bioetyki, rozwodów, praw gejów czy zwiększenia roli kobiet
w Kościele.
Liczni zwolennicy linii Benedykta XVI wskazują, że prawidłowo odczytał znaki czasu, tak różne od tych z końca lat 70., gdy potężnym wrogiem Kościoła był komunizm. Są przekonani, że w dobie kryzysu wiary, relatywizmu i szerzącej się laicyzacji Kościół powinien zewrzeć szeregi, zdecydowanie określić stanowisko w kontrowersyjnych kwestiach, być widocznym drogowskazem dla wiernych i zająć się w pierwszym rzędzie rechrystianizacją Europy. Podkreślają, że ostatni sobór wcale nie był zerwaniem z przeszłością, a w czasach Jana Pawła II doszło do pewnych nadinterpretacji, które groziły sykretyzmem w sferze teologii i kultury katolickiej, więc Benedykt XVI słusznie te błędy koryguje. Są przekonani, że inaczej Kościół popadłby w kryzys tożsamości i dlatego właśnie kardynałowie elektorzy w swej przenikliwości w 2005 r. wybrali na papieża 78-letniego strażnika doktryny Josepha Ratzingera. Uznali, że po bardzo dynamicznym i długim pontyfikacie Jana Pawła II Kościołowi potrzebne są refleksja i odpoczynek. I jeśli tym celom
mają służyć papieskie nominacje, to przyjmują je z dobrodziejstwem inwentarza.
Na koniec warto przypomnieć, że Paweł VI, reformując skład elektorów biorących udział w konklawe, zastanawiał się, czy kardynałom nie powinni towarzyszyć delegaci synodów biskupów. Jeszcze dalej poszli niedawno amerykańscy jezuici, proponując na łamach swego pisma „America”, by do kolegium kardynalskiego papież dobierał również wierzących świeckich, w tym kobiety. Przed 1962 r. było to nie do pomyślenia, ale teoretycznie możliwe. Jednak przed kobietami na odpowiedzialnych watykańskich stanowiskach jeszcze długa droga, choć pierwsze jaskółki już są. Salezjanka siostra Enrica Rosanna jest podsekretarzem Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsakrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, a Flaminia Giovannelli pełni identyczną funkcję w Papieskiej Radzie Iustitia et Pax.
Piotr Kowalczuk