"Walka bez rękawic". Szykuje się brutalne starcie Trumpa z Harris. Pierwsze takie

W nocy z 10 na 11 września polskiego czasu Kamala Harris i Donald Trump zmierzą się w telewizyjnej debacie. Poprzednia wywołała polityczne trzęsienie ziemi, a słaby występ aktualnego prezydenta Joe Bidena wymusił na demokratach zmianę kandydata. Wtorkowe starcie może być więc kluczowe dla wyniku wyborów - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Kamala Harris i Donald Trump. W nocy z 10 na 11 września polskiego czasu zmierzą się w telewizyjnej debacie
Kamala Harris i Donald Trump. W nocy z 10 na 11 września polskiego czasu zmierzą się w telewizyjnej debacie
Źródło zdjęć: © PAP
Jakub Majmurek

09.09.2024 | aktual.: 09.09.2024 11:13

Dla Kamali Harris będzie to najpoważniejszy test od czasu wejścia do prezydenckiej gry. To, jak kandydatka demokratów poradzi sobie z otwartą wrogością, agresją i spodziewanymi prowokacjami Trumpa, może zdeterminować opinię wielu wyborców na temat tego, czy obecna wiceprezydentka ma dość psychicznej siły, by podołać jednemu z najbardziej wymagających zadań na świecie.

Dla Trumpa debata będzie okazją, by w końcu przełamać dobrą passę konkurentki, odzyskać inicjatywę w kampanii i wyprowadzić wreszcie skuteczny atak wobec Harris.

Kontrowersyjny wywiad

Kandydatka demokratów wydaje się przystępować do debaty z minimalnie mocniejszej pozycji - choć słabszej niż ta, jaką cieszyła się zaraz po konwencji demokratów w Chicago. Konwencja zakończyła "miesiąc miodowy" kampanii Harris, gdy kandydatka była niesiona przez entuzjazm swojej bazy i praktycznie każda jej decyzja - na czele z wyborem Tima Walza jako kandydata na wiceprezydenta - okazywała się kampanijnym strzałem w dziesiątkę.

Pierwszym trudnym momentem dla kampanii demokratów okazał się duży wywiad, jaki Harris i Walz udzielili telewizji CNN w ubiegły czwartek. Jego ocena wywołała spore kontrowersje wśród amerykańskich komentatorów i wyborców. Nie brakowało głosów – nawet wśród sympatyków demokratów - że wywiad był klęską Harris.

Krytykowano zarówno to, co wiceprezydentka mówiła, jak i samą decyzję, by na wywiadzie pokazać się wspólnie z Walzem. Zdaniem krytyków Harris wysyła w ten sposób sygnał, że sama nie jest w stanie poradzić sobie z wywiadem, w którym musi odpowiadać na trudne pytania, dotyczące szczegółów jej politycznych planów.

Niezdecydowani amerykańscy wyborcy wypowiadający się po wywiadzie dla portalu BBC, dość zgodnie deklarowali, że wiceprezydentka ich po prostu nie przekonała. Pojawiały się też jednak głosy przedstawiające wywiad jako wielki sukces duetu Harris-Waltz.

Co chce osiągnąć w kampanii Kamala Harris?

Dominująca opinia leży gdzieś pośrodku. Komentatorzy raczej przyznają, że występ w CNN nie był jakimś wielkim rozbłyskiem politycznego talentu Harris, ale kandydatka demokratów ugrała przy jego pomocy to, co sobie założyła.

Po pierwsze, pokazała, że nie boi się długich, szczegółowych wywiadów, utrącając jeden z ciągle wysuwanych wobec niej w ostatnich tygodniach zarzutów. Po drugie, zasygnalizowała swój zwrot ku centrum w kilku kluczowych kwestiach, gdzie wcześniej stała bardziej wyraźnie po lewicowo-liberalnej stronie. Mowa przede wszystkim o temacie karania za próby nielegalnej migracji do Stanów oraz frackingu - kontrowersyjnej ekologicznie metody wydobywania paliw kopalnych, której Harris chciała wcześniej zakazać.

Zmiana stanowiska Harris wywołała rozczarowane głosy ze strony jej bardziej progresywnych wyborców. Kandydaci demokratów zawsze jednak starają się przesunąć bliżej centrum w miesiącach poprzedzających wybory i sztab Harris uznał bardzo świadomie, że wiceprezydentce bardziej politycznie opłaca się zmagać z zarzutami, że zmieniła zdanie, niż stać na stanowiskach zbyt mocno rozmijającymi się ze zdaniem wyborców, jakich potrzebuje, by wygrać wybory.

Fracking odgrywa bowiem np. istotną rolę w gospodarce Pensylwaniistanu, który może rozstrzygnąć o wyniku tegorocznych wyborów. Gdyby Harris pozostała przy swoim dawnym stanowisku, mogłoby to ją kosztować klęskę w tym stanie. A rozczarowany progresywny elektorat - jak zakładają stratedzy demokratów - skonfrontowany z wizją drugiej kadencji Trumpa i tak w końcu zagłosuje na demokratkę.

Harris prowadzi, ale zwalnia

Kampania Harris ciągle potrafi też generować pozytywne reakcje. W ostatnią środę kandydatka demokratów przedstawiła kolejną odsłonę swojego programu gospodarczego, zawierającą propozycje ulg podatkowych dla zaczynających działalność drobnych przedsiębiorstw. Program, w kolejnym obszarze pozycjonujący demokratkę bliżej centrum, został bardzo dobrze przyjęty przez komentatorów.

Co kluczowe, Harris wciąż prowadzi w sondażach, zarówno tych ogólnoamerykańskich, jak i w kluczowych dla wyników stanach. W sondażowej średniej wyliczanej przez "The New York Timesa" Harris prowadzi nad Trumpem różniącą trzech punktów procentowych: 49 do 46. Według wyliczeń tej samej gazety kandydatka demokratów prowadzi z Trumpem w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii, a remisuje w Nevadzie, Arizonie, Georgii i Karolinie Północnej - gdy kandydatem był Biden, wydawało się, że demokraci mają niewielkie szanse, by realnie powalczyć o zwycięstwo w tych dwóch ostatnich stanach.

Jednocześnie analitycy są zdania, że choć Harris prowadzi nad Trumpem, to tempo, w jakim rosło jej poparcie, wyraźnie zwolniło. Niektórzy mówią wręcz, że wzrost się zatrzymał. Wielka fala entuzjazmu po ogłoszeniu kandydatury Kamali zmieniła stan gry, ale w mogła już wyczerpać swoją siłę uderzeniową.

Kolejne wpadki Trumpa

Jednocześnie Trump nie wydaje się jak na razie w stanie wykorzystać spowolnienia tempa kampanii Harris. Odkąd demokraci wycofali z wyścigu Bidena, kampania Trumpa cały czas znajduje się w stanie "zadyszki". Sztabowi nie udało się w tym okresie wygenerować żadnego mocno pracującego na rzecz republikanina wydarzenia, obrazu, przekazu czy narracji.

Trump zalicza za to kolejne wpadki. W czwartek wystąpił przed liderami amerykańskiej gospodarki w Klubie Ekonomicznym w Nowym Jorku. Miał okazję, by przedstawić program gospodarczy swojej drugiej kadencji. Jak jego występ skomentował "The New York Times":

"[uczestnicy konferencji - red.] liczyli, że usłyszą, jak były prezydent planuje wprowadzić Amerykę w erę sztucznej inteligencji, prywatnych lotów w kosmos i autonomicznych samochodów elektrycznych. Zamiast tego usłyszeli rozbudowaną przemowę na temat osiągnięć Williama McKinleya [prezydent w latach 1897-1901 - red.] i ceł, jako recepty na wszystkie problemy amerykańskiej gospodarki. Zamiast przedstawić politykę na miarę XXI wieku, prezydent wrócił do tej z końca XIX".

"New York Times" nie jest oczywiście szczególnie przyjaznym Trumpowi tytułem. Faktem jest jednak, że Trump na wszelkie pytania na temat polityki gospodarczej czy społecznej odpowiada ostatnio tak samo: "cła": Jak twierdzi, trzeba "postawić Amerykę na pierwszym miejscu", "chronić amerykański rynek cłami", a wówczas jego zdaniem wrócą dobrze płatne miejsca pracy w przemyśle, amerykańska gospodarka będzie się rozwijać do tego stopnia, że uda się sfinansować wydatki jak np. wsparcie dla opieki przedszkolnej.

Już sama prostota tej recepty może budzić wątpliwości. Zresztą większość ekonomistów jest wobec propozycji Trumpa sceptycznych i wskazują, że ich pierwszym efektem będzie znaczący wzrost kosztów dla amerykańskich konsumentów.

Trumpowi ciąży też politycznie kwestia praw kobiet, z czym były prezydent nie zawsze dobrze radzi sobie politycznie. Niedawno w wywiadzie dla telewizji NBC wydawał się deklarować, że w referendum na temat liberalizacji przepisów regulujących przerywanie ciąży na Florydzie, które odbędzie się razem z wyborami w listopadzie, zagłosuje za liberalizacją.

Jego sztab szybko wycofał się jednak z tej deklaracji i zajął się przekonywaniem, że prezydent wcale tego nie powiedział - pewnie obawiając się reakcji konserwatywnej bazy Trumpa. Problem w tym, że radykalnie rozmija się ona w tych kwestiach z większością Amerykanów.

Jakby tego było mało, w tym tygodniu prokuratura ujawniła, że firma współpracująca z grupą wpływowych popierających Trumpa influencerów była nielegalnie finansowana przez Rosję, działając jako narzędzie wpływu Moskwy na amerykańską politykę. Co znów zwraca uwagę wyborców na niewygodny wątek relacji Trumpa z Rosją.

Czy to już desperacja?

Co jednak najgorsze dla byłego prezydenta, wszystkie ataki, jakich próbował wobec Harris jak dotąd nie zadziałały. Trump atakował już Harris za jej śmiech, za to, że rzekomo "stała się czarna" dopiero wtedy, gdy zaczęła myśleć o prezydenturze, za taniec, zarzucał jej braki inteligencji, słabość, a nawet "zniszczenie Kalifornii" - wszystko bez skutku.

W ostatnich dniach Trump próbuje przykleić Harris łatkę już nawet nie polityczki na lewo od centrum, czy radykalnie lewicowej, co dosłownie marksistki i komunistki. Trump najczęściej wypowiada się o swojej konkurentce jako "towarzyszce Kamali" ("comrade Kamala").

Problem w tym, że jak zauważył na łamach "New Statesman" Sohrab Ahmari, Trump atakujący dość umiarkowany program gospodarczy Harris jako "komunizm" wpisuje się w retorykę najbardziej radykalnej post-reaganowskiej prawicy, a to nie taki język dał mu zwycięstwo w 2016 roku.

Trump wygrał wtedy, przekonując do głosowania na siebie klasę pracowniczą ze środkowego Zachodu w 2016 roku przy pomocy populistycznego gospodarczo języka. Nie bał się kwestionować zasady reaganowskiej, radykalnie wolnorynkowej ortodoksji. Inaczej mówiąc: im bardziej Trump powtarza przekaz wyglądający jak wyjęty z czasów Reagana, tym bardziej osłabia swoją siłę oddziaływania jako ekonomiczny populista.

Ze strony republikanów do mediów od dawna docierają głosy partyjnych insiderów, że Trump robi błąd, atakując Harris w taki sposób, że powinien skupić się na krytyce konkretnych politycznych decyzji z ostatnich czterech lat, nie na osobistych atakach.

Trump jednak nie zamierza zmienić taktyki. Zdaniem Stephena Collinsona, który przeanalizował ostatnie tygodnie kampanii byłego prezydenta w tekście napisanym dla portalu CNN, jest w tym pewna logika. Trump nawet u szczytu swojej popularności nigdy nie zdobył więcej niż 49 proc. głosów w decydujących o zwycięstwie stanach. Wie, że nie ma szans na poprawienie tego wyniku w tym roku. Zakłada więc, że maksymalnie musi zniechęcić wyborców Harris. Eskaluje więc kolejne ataki na konkurentkę, zakładając, że coś się w końcu do niej przyklei.

Pytanie, czy wyborcy nie uznają tych narastających ataków za wyraz bezradności i desperacji republikanina. Takie głosy coraz częściej pojawiają się wśród komentatorów.

Walka bez rękawic

Trump z całą pewnością nie będzie oszczędzał Harris w trakcie debaty. Może nas czekać bardzo brutalny pojedynek, walka bez rękawic, gdzie zwłaszcza były prezydent nie będzie walczył czysto. Jeśli - grając brudno i brutalnie - przegra, to debata jeszcze bardziej pogrąży jego kampanię i da nową energię konkurentce.

Jeśli jednak Harris nie poradzi sobie z Trumpem, jeśli da poznać, że ataki byłego prezydenta na nią działają, dynamika wyścigu może odwrócić się na jej niekorzyść.

Obydwoje dadzą więc z siebie we wtorek wszystko.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
usaKamala HarrisDonald Trump
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (520)