Wałęsa stawił się na procesie w sprawie Grudnia 1970
Były prezydent Lech Wałęsa stawił się w
środę przed warszawskim sądem, gdzie ma zeznawać jako świadek w
sprawie masakry robotników Wybrzeża w 1970 r. Główny oskarżony to
inny były prezydent, a wówczas szef MON, gen. Wojciech Jaruzelski.
30.07.2008 | aktual.: 30.07.2008 11:01
Osądzić ich musimy, by nikt w przyszłości nie zrobił czegoś podobnego - powiedział Wałęsa licznie zgromadzonym dziennikarzom. Pytany, czy Jaruzelski jest winny, Wałęsa odparł, że "w całym kompleksie jakąś tam winę ma, ale liczył się wtedy czynnik polityczny". On tam dużej decyzji nie miał - dodał Wałęsa. A Kociołek? - padło pytanie. Trochę więcej - odparł b. prezydent.
Dodał, że najpierw trzeba osądzić tych, "którzy nas w to wrobili i w Jałcie sprzedali". Lekcja Grudnia była potrzebna, bo bez tego nie byłoby Solidarności ani Wałęsy - powiedział też. Uchylił się od odpowiedzi na pytanie, czy chciałby zobaczyć Jaruzelskiego w więzieniu.
W sądzie stawił się też Jaruzelski.
Sąd Okręgowy w Warszawie, który już siódmy rok prowadzi ten proces, wezwał Wałęsę na wniosek prok. Bogdana Szegdy. Pan prezydent był znaczącą postacią w 1970 r.; członkiem komitetu strajkowego gdańskiej stoczni, a zatem jego przesłuchanie jest nieodzowne - mówił prokurator. Dodawał, że chcemy raz na zawsze rozwiać mit, że stoczniowcy dopuszczali się wtedy zniszczeń mienia.
Szegda wnosił do sądu o przesłuchanie Wałęsy jeszcze w 2003 r. Argumentował, że jest za jego przesłuchaniem, bo gen. Jaruzelski twierdzi, że wspomnieniowa książka historycznego lidera "Solidarności" "rodzi skutki prawne". Wcześniej w procesie Jaruzelski cytował m.in. sformułowania Wałęsy, że "gdy już doszło do masowych zajść, to pół Gdańska by spłonęło, gdyby ta sprawa nie była jakoś przecięta", i krytykował decyzję prokuratury, która w śledztwie nie przesłuchała Wałęsy.
Warszawski sąd prowadzi od 2001 r. - przeniesiony z Gdańska - proces o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa co najmniej 44 osób w 1970 r. Na ławie oskarżonych zasiadają: Jaruzelski, ówczesny wicepremier PRL Stanisław Kociołek, wiceszef MON gen. Tadeusz Tuczapski i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących protesty. Nie przyznają się do winy. Grozi im nawet dożywocie.
Od siedmiu lat - przy znikomym zainteresowaniu mediów - trwają żmudne przesłuchania świadków, głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1100 osób. W 2004 r. sąd oddalił wniosek prok. Szegdy, by ograniczyć ich liczbę do ok. 150. Dotychczas przesłuchano niemal 1000 świadków. Sprawa przedłuża się też z powodu kłopotów zdrowotnych sędziów.
85-letni Jaruzelski czasem nie przychodzi na rozprawy z powodów zdrowotnych. Wiele razy mówił, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna lub stan wyższej konieczności". Jaruzelski wiele razy mówił, że proces ten zakończy się z "powodów biologicznych".
12 grudnia 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Podczas ich tłumienia, według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r.
W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Napisano w nim, że zgodnie z prawem PRL tylko rząd mógł podjąć decyzję o użyciu broni; w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu ścisłych władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski.
Żaden z oskarżonych nie zgodził się z zarzutami. Gdański proces długo nie mógł ruszyć z powodów formalnych. Na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i podeszłym wiekiem; część podsądnych wyłączono z procesu. Gdański proces zaczął się w końcu w 1998 r. W 1999 r. sprawę przeniesiono do Warszawy.
Jaruzelskiego czeka także proces za wprowadzenie w 1981 r. stanu wojennego. Ta sprawa - w której odpowiadają też m.in. b. szef MSW 82-letni gen. Czesław Kiszczak i b. I sekretarz PZPR 80-letni Stanisław Kania - ma ruszyć 12 września przed Sądem Okręgowym w Warszawie.