W tureckim parku Gezi ma się odbyć ślub pielęgniarki i medyka
20 lipca w Stambule, w parku Gezi, mieszczącym się tuż obok placu Taksim, który stał się symbolem protestów w Turcji, ma się odbyć niezwykły ślub. Sakramentalne "tak" powiedzą pielęgniarka i medyk, którzy poznali się podczas udzielania pomocy demonstrantom.
20.07.2013 | aktual.: 20.07.2013 18:21
O ślubie poinformowano na facebookowym profilu Diren Gezi Parku śledzonym obecnie przez 650 tysięcy ludzi z Turcji i całego świata. Profil na bieżąco informuje o kolejnych antyrządowych protestach, które nie milkną w Turcji. Przyszli małżonkowie zaprosili na ceremonię wszystkich protestujących. Zapowiadają, że może to być "największy ślub świata". Nikt nie wie, jak skończy się planowane na wieczór zgromadzenie i czy policja nie zdecyduje się brutalnie przerwać wesela.
"Make love not war"
Nuray jest pielęgniarką. Od dnia rozpoczęcia protestów opatruje rannych demonstrantów w prowizorycznych punktach pomocy medycznej. Robi to w ramach wolontariatu, podobnie jak tysiące innych Turków, działa w geście solidarności. Ozgur studiował medycynę. Gdy 28 maja rozpoczęły się protesty, tak samo jak Nuray przyszedł w okolice parku Gezi, by zobaczyć, czy będzie mógł się przydać. Poznali się, udzielając pomocy poszkodowanym przez policję. Decyzję o ślubie podjęli podobno kilka dni temu.
- Nie ma na co czekać, nigdy nie wiadomo, jak skończy się następny dzień - mówią.
"Hürriyet Daily News" donosi, że suknię dla panny młodej zaprojektował znany i kontrowersyjny w Turcji projektant mody Barbaros Şansal. Wygłaszający wiele antyrządowych opinii i wpierający otwarcie społeczność LGTB projektant brał udział w protestach w Stambule i sam stał się ofiarą fizycznej przemocy policji. Teraz z jeszcze większą zajadłością walczy z rządem premiera Recepa Erdogana.
Nuray i Ozgur chcą, by na czas ich ślubu park Gezi, w którym od rozpoczęcia protestów policja wielokrotnie używała przeciwko ludziom gazu łzawiącego i armatek wodnych, stał się miejscem miłości i pokoju.
Wojna i pokój
Szacuje się, że w trwających prawie dwa miesiące protestach w Turcji jak dotąd zginęło osiem osób, 8121 zostało rannych, blisko 5000 aresztowanych. Na ulice w 90 miastach Turcji wyszło co najmniej 2,5 miliona ludzi, domagając się demokratycznych zmian, wolności słowa i zgromadzeń oraz rezygnacji rządu.
Tureckie protesty to z jednej strony seria brutalnych starć z policją, ale z drugiej, jak mówią sami demonstranci, doświadczenie niezwykłej fali solidarności i dobrej woli. Nieznani sobie ludzie zbierający się na ulicach i skwerach wspólnie spędzają czas, organizują koncerty, gotują, rozmawiają. Wśród demonstrantów panuje atmosfera, którą można porównać do nastrojów panujących w Polsce w 1989 roku.
- W takim tłumie nieznajomych normalnie można by się spodziewać jakiś przepychanek i kilku kieszonkowych kradzieży - mówi Ebru Akman, absolwentka Uniwersytetu w Ankarze. - Tymczasem drobna przestępczość podczas protestów spadła do zera. Ludzie czują się uniesieni nadzieją, są życzliwi, każdy stara się dać innym coś od siebie. Jeśli sam nie chce brać udziału w protestach, to gotuje dla demonstrantów, przynosi wodę, koc albo informacje o ruchach policji - dodaje.
Setki osób za pośrednictwem mediów społecznościowych składa gratulacje narzeczonym. Życzeniom pomyślności towarzyszą jednak obawy, czy policja nie aresztuje pana młodego i panny młodej, a gości nie rozpędzi pałkami.
Dla WP.PL Sylwia Skorstad