W środku, ale obok
Planeta Wyspiański wciąż się oddala. Odklejają się całe połaci świętych niegdyś tekstów. Młodopolszczyzna zgrzyta, sensy grzęzną w nieczytelnych znakach pojęciowo-językowych. Coraz mniej pomaga przenoszenie fabuł we współczesne realia. Gdybyż jeszcze to i owo dało się inaczej napisać. Na nowo poukładać stosunki społeczne...
24.12.2007 | aktual.: 24.12.2007 12:49
Zadara, umieszczając akcję „Wesela” (Teatr STU) we współczesnym klubie i ujednolicając ją pokoleniowo, pół poległ – choćby na antagonizmach miejsko-wiejskich i wątkach powstańczo-wyzwoleńczych. Nieszczęściem telewizyjnego „Wyzwolenia” Macieja Prusa było sprowadzenie go do zwyczajnego realizmu dzisiejszej próby teatralnej. W efekcie wyszły na wierzch dziwaczne przeskoki fabularno-pojęciowe tej nadal przecież obrazoburczej sztuki.
Przecież zobaczyłem sposób na Wyspiańskiego. Okazał się wynalazkiem, niemal równoległym, dwóch niewiast – Anny Augustynowicz („Wesele” w Szczecinie) i Barbary Wysockiej („Klątwa” w Krakowie). Nie tyle zagrać Wyspiańskiego, co go opowiedzieć, używając teatru w roli referenta-narratora nieukrywającego kłopotów (i satysfakcji) z używania tych tekstów. Aktorzy Augustynowicz nie tyle grają napisane role, ile rozmawiają z publicznością tekstem Wyspiańskiego. Najwyżej czasem jakby bardziej wcielają się w postaci, coś bardziej udają (pijanych, zmęczonych, zaskoczonych itp.), by zaraz potem wyjść z roli i mówić po brechtowsku wprost do widowni, poniekąd chowając postać w sobie. Widownia jest stałym, trzecim partnerem rozmawiających osób, kimś w rodzaju tłumacza, poprzez którego postaci dramatu mówiące odmiennymi językami zwracają się do siebie. Nikt nie udaje Radczyń, chłopów albo Stańczyków. Nie ma żadnej chaty rozśpiewanej, miejsko-wiejskiego folkloru, słomianych chochołów. Tylko jednakowe czarne kostiumy, zmiennie
pulsujący rytm oraz sensy tekstów.
Wysocka też opowiada przy pomocy aktorów historię pewnej wiejskiej klątwy. Opowiada o sobie i poprzez siebie (dwudziestoparoletnią dziewczynę)
– jak rozumie i Wyspiańskiego, i tamtą tragedię. Co to dzisiaj dla niej oraz dla nas znaczy.
Jesteśmy widzami-świadkami czegoś w rodzaju współczesnej policyjnej rekonstrukcji tamtej historii. Aktorzy raz wcielają się w jej bohaterów, raz tylko przytaczają ich wypowiedzi i zachowania, komentując je po swojemu na bieżąco. Tylko tyle umieją opowiedzieć o tamtej aferze, ile sami z niej rozumieją. Może ktoś zrozumie więcej, może mniej. Aktorzy są całkiem współcześni w swoich codziennych ubraniach. W Wyspiańskiego tylko czasem wchodzą jak w garnitur dziadka wyjęty z kufra. Efekt naprawdę odświeżający. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że zadziwiająco często odzywają się we współczesnych rekonstruktorach te same upiory, które wstrząsały bohaterami historii o klątwie.
Da się więc zagrać Wyspiańskiego, ale trzeba odwagi w przekraczaniu go. „Bo poetów należy używać” – jak pisał Wojaczek w słynnym wierszu.