PolskaW naszej piaskownicy

W naszej piaskownicy

Tajski boks – tym przez ostatnie tygodnie raczyli nas politycy PO i PiS. Nie było chwytu poniżej pasa, którego nie zastosowali.
I trzeba się chyba do tego przyzwyczaić. Bo jeśli w Polsce ma się coś zmienić – musi rządzić POPiS. A przy takiej ilości „osobowości” i „wizjonerów” na metr kwadratowy partii konflikty są nieuniknione.

W naszej piaskownicy
Źródło zdjęć: © PAP

03.11.2005 | aktual.: 03.11.2005 09:33

Żenada – to słowo cisnęło się na usta, gdy pod koniec minionego tygodnia obserwowało się zachowania obu stron potencjalnej koalicji POPiS. Z jednej strony mieliśmy obrażonych jak dwulatki platformersów, którzy nie potrafili wybaczyć PiS-owi oraz Lechowi Kaczyńskiemu wygranej i zaakceptować jasnego sygnału przekazanego im przez wyborców. Z drugiej tryumfalnie prężących muskuły PiS-owców, którzy – zamiast łagodzić nastroje wśród potencjalnych koalicjantów – nieustannie ich podpuszczali, mszcząc się w kolejnych głosowaniach za niepowodzenia w tworzeniu koalicji i biorąc wszystko, co mogli wziąć w politycznej rozgrywce.

Jednym słowem, obrazek żywcem przeniesiony z piaskownicy. Mama (w tym wypadku wyborcy) dała jednemu dziecku (PiS-owi) łopatkę, więc drugie, które dostało grabki, wpadło w histerię (PO), rzuciło się na ziemię i zapowiedziało, że już nigdy nie będzie się bawiło z bratem, a zacznie pracować nad tym, żeby przy następnej okazji łopatka trafiła do niego. Pierwsze dziecko, zamiast zaproponować drugiemu zabawki, drażni je jeszcze, przypominając: to mnie mamusia dała łopatkę, więc mnie kocha bardziej.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w tym momencie – inaczej niż w przypadku z przywołanej analogii – społeczeństwo niewiele mogło zrobić. Trzeba czekać cierpliwie albo na kolejne wybory, albo na moment, gdy politykom obu partii nieco spadnie poziom adrenaliny. I prosić, błagać, krytykować – jak to robili publicyści i dziennikarze wielu polskich mediów.

I choć w chwili, gdy ten tekst powstaje, koalicji wciąż nie ma, a rozmowy ostatniej szansy w gdańskiej rezydencji abp Tadeusza Gocłowskiego nic ostatecznie nie dały – to jednak atmosfera zaczyna się zmieniać. I to mimo tego, że PiS nie spełnił – niespełnialnych zresztą – postulatów PO.

Wreszcie skończył się sztuczny, podtrzymywany przez polityków konflikt między „Polską T”, a „Polską K”, Polską liberalną a socjalną. Politycy wreszcie zdobyli się na przyznanie, że niewiele ma on wspólnego z rzeczywistością, że ani wyborcy PiS-u i Lecha Kaczyńskiego nie noszą biało-czerwonych krawatów Leppera i nie napadają na niewinnych homoseksualistów z okrzykiem „Alleluja i do przodu”, ani wyborcy PO i Donalda Tuska nie czytują masowo urbanowego „Nie”, i nie pilnują tylko interesów „grupy trzymającej władzę”. Na dodatek do stolika rozmów powrócili wreszcie liderzy obu ugrupowań. Niechętnie, z wyraźnym ociąganiem, ale jednak z pełną świadomością, że bez tych rozmów Polska nie ma szans na rozwój, a ich własne partie na polityczne przetrwanie.

Moralność Kalego

A przecież jeszcze kilka dni temu politycy PO żyli (a przynajmniej zachowywali się tak, jakby w nim żyli, bo jakoś nie mogę uwierzyć, by rzeczywiście wierzyli w to, co mówią) w iście kafkowskim świecie. Jan Rokita przestrzegał przed pisizacją Polski, która polegać miałaby na zamykaniu ludzi w więzieniach, nękaniu ich o 5 rano, zrywaniu z łóżek jak za Stalina czy Jaruzelskiego. A przecież jeszcze kilka miesięcy temu sam niemal zgodnie z Jarosławem Kaczyńskim powtarzał, że Polsce potrzebne jest silne państwo, które – posługując się także narzędziami policyjnymi – będzie ścigało przestępców, również tych najbogatszych i najbardziej wpływowych – tak by nie czuli się oni bezpiecznie nawet o 5 rano we własnych łóżkach.

Co się zatem zmieniło, że propaństwowiec Rokita obawiał się działań policji? Układ się zmienił. Pół roku temu to on miał być premierem i to on miał za policję odpowiadać, teraz nie. Może niedoszły „premier z Krakowa” wiedział coś, czego zwykli Polacy nie wiedzieli? Może miał jakieś dowody, że bracia Kaczyńscy do spółki z Ludwikiem Dornem, Zbigniewem Wassermannem czy Zbigniewem Ziobro zamierzają nękać platformersów aresztowaniami i policyjnymi represjami?

Jeśli nawet przyjmiemy taką możliwość, to dlaczego w ogóle siadał z nimi do rozmów i po co przez rok mówił o konieczności koalicji z partią, która – jak sugeruje – ma niecne zamiary wobec swojego koalicjanta, a szerzej: wobec Polski? Po co – on, propaństwowiec i demokrata – rozmawiał z ludźmi, którzy – jak sugeruje jeden z jego partyjnych kolegów – byli w istocie zwolennikami totalitaryzmu i rządów autorytarnych?

TKM na dwa głosy

PiS także nie był bez winy. Wynik wyborów to oczywiście jego wygrana, ale przecież nie wygrana absolutna. Prawo i Sprawiedliwość nie dostało mandatu do samodzielnego rządzenia – nie zdobyło ani względnej, ani bezwzględnej większości głosów, lecz jedynie o kilka punktów procentowych wyprzedziło PO. Za partią braci Kaczyńskich opowiedziało się raptem 11% uprawnionych do głosowania. I choć w początkowych wypowiedziach tej formacji świadomość tego była jak najbardziej obecna, to dość szybko wyparowała.

Sugestie o tym, kogo i na jakie stanowisko powinna wysunąć Platforma, podkreślanie niemal na każdym kroku zwycięstwa (tu jak zwykle celuje złotousty Ludwik Dorn) i poklepywanie po ramieniu przegranego – trudno uznać za pozytywne sygnały. Szczególnie gdy ta druga strona jest rozgoryczona podwójną przegraną.

Trudno też uznać za szczególnie zachęcające do zawarcia małżeństwa kolejne gesty PiS-u, który odrzucił zgłoszone przez PO propozycje kandydatów na marszałka Sejmu i wicemarszałka Senatu, głosując razem z LPR i Samoobroną. Poparł też na wicemarszałka Sejmu Andrzeja Leppera, któremu jeszcze niedawno odmawiał zdolności honorowych.

W okresie przed ślubem – a w takim stanie wciąż są PO i PiS – na takie zagrania nie można sobie pozwolić. Bo choć koalicja nie jest zawierana z miłości, lecz z czystego politycznego wyrachowania, to takie wartości jak choćby minimalna lojalność też się w niej liczą. Jeśli brakuje jej na samym początku drogi, trudno się dziwić potencjalnemu i jednak słabszemu koalicjantowi, że obawia się roli listka figowego.

Umizgi (nawet czysto taktyczne) PiS-u wobec Samoobrony, LPR czy PSL też nie mogły być pozytywnie odbierane przez PO. Bo gdy ktoś chce się z kimś związać, powinien powstrzymać się od flirtowania z innymi. Oczywiście umizgi te początkowo były częścią ostrej gry powyborczej, blefem rozgrywanym z kamienną twarzą. Tyle że kiedy nie poskutkowały, pokerzyści poszli na całość. I wywrócili stolik do gry – realizując wszystkie swoje postulaty osobowe i realnie budując państwo PiS, którego tak obawia się PO.

Platforma jednak, mając pełną świadomość, że rząd mniejszościowy budowany przy poparciu partii nieobliczalnych nie wróży Polsce nic dobrego, wydawała się myśleć o kolejnych wyborach i liczyć, że na krytyce PiS-u zbuduje swoją siłę.

Serialowa rzeczywistość

I tak to się kręciło. To, co miało być elementem powyborczej gry o wpływy, o stanowiska czy programy – powoli krzepło w formie decyzji. Taniec samców, którzy rywalizują o terytoria – przekształcał się w rzeczywistą politykę. Aktorzy – „dobrzy i źli ubecy” z partyjnego rozdania – tak utożsamili się z przy pisanymi sobie rolami, że maski przylgnęły im do twarzy, choć oni przestali już grać. Ich przeciwnicy zapomnieli zaś, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli na „ty” i na poważnie rozmawiali o potrzebie głębokiej reformy państwa.

Serialowa, medialna rzeczywistość – podszyta duchem boksu raczej niż bardziej szlachetnej i bliższej Polakom szermierki – tak bardzo dominowała, że gdy ostatnio rozmawiałem z politykami obu formacji zauważyłem niepokojącą przemianę – jeszcze parę tygodni temu w prywatnych rozmowach mówili o rozwiązaniach, które są korzystniejsze dla Polski, a ostatnio opowiadali, że to czy tamto posunięcie może być dla ich partii samobójcze, inne zaś może ich partię wypromować. Postępował więc proces myślenia w kategoriach interesu partii, a nie państwa. Lub wręcz utożsamianie interesów partii z interesami kraju.

IV RP wciąż aktualna

Na szczęście w politycznym teatrze, który wówczas jeszcze bardziej przypominał cyrk niż antyczną sztukę, wiele jest jeszcze możliwe. Nie wszystkie karty zostały rozdane, a bohaterowie kolejnych aktów deklarują, że gdy będzie trzeba, odejdą. I to daje nadzieję na przebudzenie się z koszmarnego snu. Gdy w sobotę politycy PO w zasadzie przestali się wypowiadać publicznie i zamknęli się w swoich gabinetach, gdy Kazimierz Marcinkiewicz po raz kolejny apelował o pojednanie, a abp. Gocłowski wzywał liderów partii na rozmowy ostatniej szansy – wydawało się, że współpraca obu ugrupowań jest blisko. Nie była. Koalicja (do momentu pisania tego tekstu) nie powstała.

Wzajemne pretensje nadal są obecne w myśleniu obu środowisk. Nadal droga do wspólnego rządu jest daleka. Ale mimo to politycy obu partii zaczynają wysyłać pozytytwne sygnały. To, że ze sobą rozmawiają, że spotykają się – mimo całej, jak się wydaje szczerej, niechęci do siebie – oznacza, że hasła pod jakimi szli do tych wyborów mają jednak dla nich znaczenie. Idea IV RP – to nie tylko mit, ale coś, co chcą realnie budować. I to mimo iż ostatnie spory pokazały, że naszym politykom wciąż trudno jest korzystać z najlepszych tradycji Polski jagiellońskiej, tradycji koncyliacyjności i tolerancji, świetnie natomiast naśladują najgorsze wzory polskiego parlamentaryzmu, sejmikokracji, warcholstwa i liberum veto.

Mężowie stanu, przywódcy, którzy potrafią się wznosić ponad własne interesy pojawiają się przecież – nie tylko w Polsce – gdy sytuacja jest dramatyczna. W normalnych czasach, w pospolitych demokracjach zamiast nich rządzą, jak wskazuje Alexis de Tocqueville, „partie małe”. „Ich duch nieinspirowany przez wielkie cele, naznaczony jest egoizmem wyraźnie przebijającym z każdego ich działania. Ich pasje są sztuczne”. Jakie są PO i PiS? Czy obecne ocieplenie to efekt dążenia do zmian, pragnienia spełniania obietnic, czy tylko politycznego rachunku, który jasno wskazuje, że bez pojednania obie partie stracą? Nie wiem. Chcę mieć nadzieję!

Ale odpowiedzi poznamy nie wcześniej niż za cztery lata. Bo stworzenie koalicji (nadal w sferze marzeń) to za mało. Trzeba jeszcze wspólnie rządzić, i coś realnie zmieniać. A to jak pokazały ostatnie wydarzenia nie jest łatwe. Jest jednak konieczne jeśli ma się w planach budowę IV RP.

Tomasz P. Terlikowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)