W Krakowie trwa wojna taksówkowa
Firma przewozu osób z Krakowa skarży się policji. Taksówkarze zapewniają, że nie ma wojny z iCarem.
05.10.2009 | aktual.: 05.10.2009 13:59
Nikt nie został złapany na gorącym uczynku podczas dewastowania aut kierowców krakowskiej firmy przewozu osób iCar. Ale jej szefowie nie mają wątpliwości, że za niszczeniem karoserii, przebijaniem opon czy blokowaniem centrali iCara stoi konkurencja z sieci taxi.
Taksówkarze zapewniają jednak, że problemu nie ma.- Jaka wojna? - pyta zdziwiony prezes Taxi Barbakan Andrzej Bobusia.- Eee tam! Może parę razy komuś nerwy puściły, ale bez przesady - bagatelizuje jeden z taksówkarzy, nie chce ujawniać nazwiska.
Ale na taksówkarskich forach internetowych aż kipi. "Trzeba ostro z nimi", "stop przewoźnikom" - krzyczą posty. I padają różne pomysły. Np. na tzw. miny, czyli fałszywe wezwania do klienta lub blokowanie linii telefonicznych iCara. "Karta startowa kosztuje 5 zł starczy na 6-8 min z danego tel. bo po takiej ilości centralistki blokują nr. Reszta do wygadania na prywatne rozmowy" - instruuje jeden z forumowiczów.
Sławomir Raś, współwłaściciel firmy iCar twierdzi, że praktycznie nie ma dnia, żeby jego pracownicy nie zgłaszali jakiegoś problemu z taksówkarzami. - Obserwują kierowcę, wiedzą gdzie który mieszka. Rano albo ma przecięte opony, albo auto pomalowane sprayem - mówi jeden zatrudnionych w firmie przewozowej. - Z przodu auta stanął mi jeden taksówkarz, z tyłu drugi, nie potrącę przecież człowieka, więc stałem , a klient czekał- relacjonuje inny kierowca iCara.
Zgłoszenia do policji nie przynoszą skutku. - Wiemy, że taka wojna istnieje - mówi Dariusz Nowak z Małopolskiej Komendy Policji. - Podejmujemy interwencje. Zazwyczaj jednak szkodliwość czynu jest zbyt niska - tłumaczy.
Konflikt zaostrzył się, kiedy firma iCar dostała zezwolenie na wjazd po godz. 22 do strefy B (najbliższe okolice rynku). To podziałało na taksówkarzy jak płachta na byka.
- Skoro oni nie muszą spełniać takich wymogów jak my, dlaczego żądają takich samych przywilejów? - nie kryje oburzenia prezes jednej z korporacji taksówkarskich (chce pozostać anonimowy).
Kierowcy z iCara nie zdają egzaminu ze znajomości miasta,nie ponoszą kosztów licencji nie muszą też kupować taksometrów, kas fiskalnych, radia (ok.3,5 tys. zł).
Taksometr, jak twierdzi Raś nie jest potrzebny, bo bo klient płaci za odległość obliczoną przed rozpoczęciem jazdy przez GPS.Cena się nie zmienia nawet gdy kierowca pojedzie dłuższą trasą albo długo stoi w korku. Z kolei paragon klient może odebrać w siedzibie iCara.
Kością niezgody jest także reklamowanie nazwy i numeru centrali na autach iCara. - Nie mogą tego robić - podkreśla prezes Bobusia.
Raś zapewnia że, wszystko jest zgodne z prawem. - Mieliśmy kontrole z Urzędu Skarbowego, referatu licencji, Straży Miejskiej, Ministerstwa Infrastruktury, Inspektoratu Transportu Drogowego i nikt nie doszukał się żadnych nieprawidłowości - mówi Raś.
- Ustawa mówi, że nie można zamieszczać numeru własnej firmy. Nasi kierowcy mają jednak zarejestrowane swoje działalności gospodarcze a na autach mają numer i nazwę centrali iCara, a to juź odrębna firma- wyjaśnia Sławomir Raś. - Mamy nawet interpretację tego przepisu z ministerstwa i inspekcji transportu. Wszystko jest legalne - dodaje Raś.
Kierowcy iCara mają także odpowiedź na brak egzaminu z topografii. Znajomość miasta jest potrzebna taksówkarzowi, aby zawieźć klienta najkrótszą trasą. - Nasz klient jednak płaci zawsze za trasę najkrótszą, wyznaczoną przez GPS, nie ma zatem znaczenia, w jaki sposób tam dotrę - mówi jeden z kierowców iCara.
Być może zaplanowane na środę spotkanie w magistracie nieco ostudzi emocje. Przedstawiciele taksówkarzy i iCara oraz urzędnicy mają rozmawiać o sposobach rozwiązania konfliktu.