"W Iraku nie ma leżaków i drinków z parasolami"
Poznanie warunków misji polskich żołnierzy, problemów prowincji irackiej, pomoc dzieciom - ofiarom wojny i nawiązywanie współpracy gospodarczej - to według zachodniopomorskich samorządowców cele i efekty ich wyjazdu do Iraku.
21.05.2008 | aktual.: 21.05.2008 17:18
Wyjazd kilkunastu samorządowców ostro skrytykowali politycy PiS. Ich zdaniem, koszty podróży znacznie przewyższyły wartość darów.
Media podawały, że godzina lotu samolotu rządowego to koszt ok. 36 tys. zł, a lot do Iraku trwał 4 godziny. Te wyliczenia przytoczyli też podczas wtorkowej konferencji prasowej posłowie PiS.
Joachim Brudziński (PiS), nawiązując do wizyty premiera Donalda Tuska w Ameryce Południowej i pobytu samorządowców w Iraku, pytał ponadto: "Co tam robią ważni samorządowcy PO? Czy wzięli sobie do serca potrzebę podróżowania? Dał im przykład Donald Tusk jak Andy zwyciężać mają, więc oni się wybrali do Iraku?". Według Brudzińskiego, po sześciu miesiącach rządów PO "mamy do czynienia z potrzebą odpoczynku - szef jedzie w Andy, niżsi urzędnicy (...) trochę bliżej".
Jak wyjaśniała na konferencji uczestniczka wyjazdu do Iraku, wójt Dobrej Szczecińskiej Teresa Dera, to właśnie w tej miejscowości zorganizowano, przy pomocy wojska, akcję "Edukacja dla pokoju", której efektem była zbiórka darów dla małych Irakijczyków.
Zarówno wojewoda zachodniopomorski Marcin Zydorowicz, przewodniczący tamtejszego Sejmiku Michał Łuczak oraz przewodniczący Rady Miasta Szczecina Bazyli Baran uznali, że wyjazd do Iraku, m.in. z ich udziałem to dobra inicjatywa, która zaowocuje współpracą na wielu płaszczyznach.
Zydorowicz przedstawił dziennikarzom prezentację nt. pobytu urzędników w Iraku. Była mowa m.in. o prowincji Diwanija, warunkach służby i zadaniach służących tam polskich żołnierzy. Dziennikarze obejrzeli też prezentację nt. akcji "Edukacja dla pokoju." Dowiedzieli się z niej np., że delegacja zawiozła m.in. 1320 bloków rysunkowych, 1280 zeszytów i 500 plecaków.
Oprócz obecnych na konferencji do Iraku polecieli m.in. szef służby celnej Jacek Kapica, prezydent Koszalina Mirosław Mikietyński oraz burmistrz Trzebiatowa.
Zydorowicz zaznaczył, że wszyscy uczestnicy jechali na zaproszenie wojska, które było organizatorem wyjazdu. Przypomniał, że transport był także zapewniony przez wojsko, a samorządowcy polecieli do Iraku "przy okazji".
Jako jeden z efektów wyjazdu urzędników Zydorowicz podał pomoc przy zakończeniu negocjacji dotyczących przejęcia przez stronę iracką kontroli nad prowincją Diwanija. Podczas pobytu samorządowców w Iraku doszło do podpisania stosownej umowy - zaznaczył.
Zdaniem uczestników delegacji przyjazd do Iraku osób cywilnych, a nie wojskowych, miał ogromne znaczenie dla m.in. postrzegania tam Polaków.
Przewodniczący sejmiku zachodniopomorskiego Michał Łuczak podkreślał, że strona iracka, w tym gubernator prowincji, z którym samorządowcy się spotkali, była bardzo zainteresowana istotą samorządności w Polsce przed zaplanowanymi w najbliższym czasie wyborami w Iraku.
Samorządowcy dodali także, że ich wyjazd może zaowocować organizacją wystawy prezentującej kulturę iracką, przyjazdem tamtejszych studentów do Polski i dzieci na kolonie.
Samorządowcy odpierali zarzuty, że ich wyjazd był "wycieczką". To teren objęty działaniami wojennymi, nie ma tam leżaków i drinków z parasolkami - mówił Zydrowicz.
Zarówno wojewoda, jak i Łuczak zadeklarowali, że rozliczyli się z diet przysługujących im podczas służbowej podróży w wysokości 60 dolarów dziennie.