W Iraku jest 30 tys. partyzantów
Najbardziej wiarygodne oceny wskazują, że w Iraku jest 30 tys. ludzi czynnie zaangażowanych w walkę z siłami USA i proamerykańskimi władzami w Bagdadzie - ocenia profesor Paul Rogers z uniwersytetu w Bradford, konsultant niezależnej Oxford Research Group, badającej różne aspekty wojny w Iraku.
08.10.2005 16:20
Na podstawie przekroju narodowościowego tysięcy ludzi zatrzymanych przez władze jako podejrzanych o sprzyjanie bojowcom lub walczących w ich szeregach, Rogers wylicza, że cudzoziemcy stanowią nie więcej niż 5-10 proc. sił partyzanckich, ale Syryjczyków, a zwłaszcza Irańczyków jest wyraźnie mniej niż Algierczyków, Saudyjczyków i Jemeńczyków.
Ruch partyzancki w Iraku w swoim zasadniczym nurcie jest zjawiskiem wewnątrzirackim - napisał Rogers w najnowszym biuletynie "openDemocracy".
Zasadniczymi celami politycznymi partyzantów jest - jak pisze dalej Rogers - zmuszenie sił koalicyjnych do wycofania się z Iraku, obalenie proamerykańskich władz w Bagdadzie i ustanowienie rządów zgodnych z ideologią saddamowskiej, rozwiązanej w 2003 roku, partii Baas.
Nawet ci partyzanci, którzy są politycznymi przeciwnikami partii Baas wierzą, iż Irak musi być silny, suwerenny i antyamerykański - podkreśla profesor.
Brytyjski ekspert sądzi, że w Iraku zanosi się na impas w dłuższym czasie i że kraj ten staje się rodzajem poligonu dla radykalnych muzułmanów, którym przyświeca idea wielkiego muzułmańskiego państwa - kalifatu.
Wszystko wskazuje na to, że partyzantów nie udaje się pokonać, a z drugiej strony Irak jest dla USA krajem zbyt ważnym, by się z niego wycofać, bez względu na to jak trudne byłoby tam położenie Amerykanów - podkreśla Brytyjczyk.
Dla zatwardziałych (islamskich) radykałów, którzy ustanowienie kalifatu widzą jako projekt obliczony na dziesięciolecia, perspektywa dalszych kilku lat, w czasie których będą mieli możliwość przeszkolenia w warunkach bojowych tysięcy młodych dżihadystów jest okazją, której nie mogą przepuścić. Sądząc po rozwoju sytuacji, tej okazji im nie zabraknie - stwierdził w konkluzji ekspert.
Andrzej Świdlicki