"W całej awanturze zapominamy o dziecku"
Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak jest zaniepokojony tym, że przed dzieckiem, które zastępcza matka z Łodzi urodziła małżeństwu z Warszawy, a teraz chce je odzyskać, nie uda się ukryć, jaka burza towarzyszyła jego przyjściu na świat. - Dziecko jest podmiotem, a nie przedmiotem tego postępowania - podkreślił.
Od ponad tygodnia "Dziennik" opisuje historię Beaty Grzybowskiej z Łodzi, matki zastępczej, która urodziła dziecko i oddała biologicznemu ojcu, a teraz chce je odzyskać.
- W całej tej sprawie pamiętać należy, że dziecko nie jest jej przedmiotem, ale podmiotem. Jest małym człowiekiem, z należnym mu prawem do godności i prywatności. Nie bez powodu sądy, orzekając w takich sprawach, wyłączają jawność postępowania - oświadczył Rzecznik Praw Dziecka.
- Trudno zakładać, że przed chłopcem uda się ukryć, jaka burza towarzyszyła jego przyjściu na świat. Co będzie czuł, gdy za kilkanaście lat będzie czytał dzisiejsze wypowiedzi medialne? Chciałbym, by choć przez chwilę pomyśleli o tym wszyscy, którzy zabierają dziś głos w tej sprawie - zaapelował Marek Michalak.
Wniosek matki zastępczej wpłynął już do warszawskiego sądu. Jeszcze wcześniej pełnomocnicy ojca dziecka i jego żony złożyli w sądzie wniosek o powierzenie władzy rodzicielskiej ojcu i ustalenie przy nim miejsca pobytu dziecka. Potwierdziła to mec. Ewa Milewska-Celińska, pełnomocniczka ojca.
Według Grzybowskiej, do zawarcia umowy o urodzenie dziecka obcej parze zmusiła ją trudna sytuacja finansowa. Kobieta wychowywała już w tym czasie dwie córki, opieki nad trzecią zrzekła się m.in. ze względu na jej zły stan zdrowia, w tym podejrzenie chorób genetycznych. Za urodzenie dziecka parze z Warszawy otrzymała 30 tys. zł.
Jak relacjonowała łodzianka, parę, której miała urodzić dziecko poznała poprzez agencję kojarzącą bezdzietne pary z matkami zastępczymi, ostatecznie jednak, jeszcze przed zajściem w ciążę umowę z agencją zerwała i porozumiała się bezpośrednio z rodzicami zastępczymi. Jak twierdzi, z nimi żadnej umowy nie podpisała.
Grzybowska powiedziała, że zmieniła zdanie w sprawie oddania dziecka jeszcze będąc w ciąży. - Wtedy zrozumiałam, że to nie ma znaczenia z czyjego materiału genetycznego, to był Kajtuś, on był mój - powiedziała.
Kobieta wychowuje dzieci samotnie, nie pracuje, utrzymuje się z ok. 700 zł miesięcznie. Pytana, z czego chce utrzymać jeszcze jedno dziecko, powiedziała: "mam alimenty, będą jakieś zasiłki, myślę, że nie wszyscy zostawią nas tak samym sobie (...) wystarczy nam mieszkanie, o które się staramy wiele lat". Grzybowska zapowiada, że będzie się też starała o alimenty od biologicznego ojca dziecka. Zapewnia, że umożliwi mu kontakty z synem.
Zdaniem adwokatów, nie ma pewności, że takie będzie rozstrzygnięcie sądu. - Można skutecznie podważyć umowę cywilną, która zakłada czyjąś rezygnację z takich praw podmiotowych, których się nie uchyla - np. prawa matki do dziecka - uważa jeden z adwokatów, członek Naczelnej Rady Adwokackiej. Inny adwokat, specjalizujący się w sprawach adopcyjnych, podkreśla, że Kodeks rodzinny i opiekuńczy mówi o równorzędnych prawach matki i ojca. - Nie ma tu żadnego prymatu jednego nad drugim, a biologiczny ojciec jest przecież znany. Moim zdaniem ta kobieta przegra proces - uważa.