PolskaUważaj co mówisz! Za przeklinanie słono zapłacisz

Uważaj co mówisz! Za przeklinanie słono zapłacisz

Trzy tysiące złotych kary za przeklinanie w miejscu publicznym - to propozycja Ministerstwa Sprawiedliwości, które pracuje nad nowelizacją kodeksu wykroczeń. Możliwe jest też podwyższenie kary za zaśmiecanie miejsc publicznych i kąpiel w miejscu niedozwolonym.

- Główną zmianą przewidzianą w tym projekcie jest podwyższenie dolnej i górnej granicy grzywien - mówi Joanna Dębek, Rzecznik Prasowy Ministerstwa Sprawiedliwości. Obecnie dolna granica grzywny to 20 zł. Projekt ministerstwa zakłada, że wzrosłaby ona do 50 zł. Górna granica zwiększyłaby się z pięciu do dziesięciu tys. zł.

- Oczywistą konsekwencją takiej zmiany byłby wzrost kar za konkretne wykroczenia - mówi Joanna Dębek. - Projekt Ministerstwa Sprawiedliwości nie wprowadza do kodeksu nowych pozycji, odnosi się jedynie do tych już istniejących - podkreśla rzecznik ministerstwa.

Teraz osoba przyłapana na publicznym "rzucaniu mięsem" może zapłacić maksymalnie półtora tysiąca złotych. Projekt, nad którym pracuje specjalna komisja w Ministerstwie Sprawiedliwości, zawiera propozycje zwiększenia tej grzywny do trzech tysięcy zł. Kara za kąpiel w miejscu niedozwolonym mogłaby wzrosnąć z 250 do 500 zł. Ale to i tak ostateczność - sąd może zdecydować się na zastosowanie nagany, a nie kary finansowej. - Jeśli funkcjonariusz straży miejskiej lub policji wręczy nam mandat, a my odmawiamy jego przyjęcia, sprawa trafia do sądu. I dopiero tam zapada decyzja, czy karą za dane wykroczenie będzie nagana, czy grzywna - wyjaśnia Joanna Dębek.

Groźba zapłaty najwyższej stawki dotyczy jednak stosunkowo nielicznej grupy osób. Jak informuje Monika Niżniak z Warszawskiej Straży Miejskiej: - W I kwartale 2011 r. odnotowaliśmy 518 zdarzeń dotyczących używania słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym. W 235 przypadkach interwencje zakończyły się nałożeniem mandatu karnego, w 36 strażnicy wydali polecenia, a w dziewięciu przypadkach skierowano do sądu wnioski o ukaranie - mówi Niżniak. Być może zamiast zaostrzania przepisów, Ministerstwo Sprawiedliwości powinno wprowadzić mechanizmy pozwalające na bardziej efektywne ich egzekwowanie? Wg Joanny Dębek "Zarówno policjanci, jak i strażnicy miejscy z niezwykłą starannością podchodzą do swoich obowiązków i nie ma problemów z egzekwowaniem tego prawa".

Kto zapłaci najwięcej?

Jeśli przyjmiemy mandat za przeklinanie w miejscu publicznym, zapłacimy od 50 do 100 zł. O kryteria oceny osób, które popełniły takie rodzaju wykroczenie, zapytaliśmy Rzecznika Warszawskiej Straży Miejskiej - Każdą interwencję strażnik ocenia indywidualnie - mówi Monika Niżniak. - Najwyższy mandat zapłaci na pewno osoba, która używa nieprzyzwoitych słów w obecności dzieci i zachowuje się agresywnie w stosunku do osób ze swojego otoczenia. To samo dotyczy sytuacji, w której dochodzi do słownego obrażania innych - mówi Monika Niżniak.

Jak się okazało, za słowo "dupa" czy rzucone pod nosem ch... czy s... nie zawsze będziemy musieli płacić. - Aby otrzymać najwyższy mandat za przeklinanie, trzeba się bardzo postarać - mówi Niżniak. - Karamy za używanie najcięższych wyrażeń ze słownika wulgaryzmów. Strażnicy biorą też pod uwagę kondycję finansową sprawcy. - Jeśli mamy do czynienia z osobą, która pracuje, dysponuje dużymi środkami finansowymi, a przy tym zachowuje się arogancko wobec strażnika miejskiego, to w takiej sytuacji musi ona liczyć się z tym, że zapłaci najwyższą karę - wyjaśnia Rzecznik Warszawskiej Straży Miejskiej.

Indywidualnie każdą sprawę ocenia też sąd. Jak mówi Marcin Łochowski, Rzecznik Prasowy Sądu Warszawa-Praga w Warszawie, "O wysokości grzywny może przesądzić miejsce, w którym zostało popełnione wykroczenie - użycie wulgaryzmów na stadionie zostanie ocenione inaczej niż przeklinanie na terenie placu zabaw dla dzieci". Sąd rozważa też, czy wulgaryzm został skierowany do innej osoby, czy służy on tylko rozładowaniu napięcia emocjonalnego.

Przeklinania w miejscach publicznych nie akceptuje większość Polaków. W badaniu przeprowadzonym przez CBOS w 2007 roku tylko 8% respondentów zadeklarowało, że są przyzwyczajeni do wysłuchiwania niecenzuralnych słów. 52% badanych odpowiedziało, że wulgaryzmy w miejscu publicznym bardzo im przeszkadzają, w 40% przypadków padło stwierdzenie, że "zależy to od sytuacji". Mężczyźni rzadziej deklarują, że przekleństwa ich rażą, natomiast kobiety w większości nie akceptują wulgarnego języka.

Zdaniem dr. Jacka Wasilewskiego, kulturoznawcy z SWPS, Polacy nie mają bogatego słownika wulgaryzmów, choć bardzo często ich używają - Ludzie znają kilka niecenzuralnych słów, które ciągle powtarzają. Już Skamandryci ubolewali, że w ich czasach nikt nie potrafił kląć przez trzy minuty bez powtarzania się - mówi dr Wasilewski. Zaznacza on jednak, że zakaz używania wulgaryzmów w miejscu publicznym to wyraz szacunku do innych. - Wypowiadanie niecenzuralnych słów to rodzaj ataku, sposób na pozbycie się złych emocji. Jeśli chcemy, aby ludzie się czuli bezpiecznie, powinniśmy dążyć do wyeliminowania wulgaryzmów z miejsc publicznych - mówi dr Wasilewski.

Anna Korzec, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (119)