Uświęcona forma turystyki
Turysta poznaje nowych ludzi, ciekawe miejsca, chce się zmęczyć i zarazem odpocząć. Pielgrzym to samo. Ale on ma jeszcze do załatwienia sprawy z Bogiem, czyli ma intencję.
09.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 12:04
W tym roku 15 sierpnia dojdzie na Jasną Górę nawet ćwierć miliona pielgrzymów. To o jedną piątą więcej niż pod koniec lat 90. Przyjdą nie tylko stali bywalcy niedzielnych mszy, młodzież oazowa czy fankluby radia z Torunia. Masowa wędrówka na Jasną Górę zmienia się w towarzyski pochód wierzących niepraktykujących określających się mianem "normalsów".
Wychowanie do wędrowania
Wystarczy posłuchać pielgrzymującej grupy (zwłaszcza na autokarowych wyjazdach zagranicznych), by przekonać się, że jest w niej coraz więcej niepraktykujących. Zwłaszcza w pierwszych dniach "nieprzyzwyczajeni do praktyk religijnych" (jak nazywają ich socjologowie) nerwowo wertują śpiewniki w poszukiwaniu kolejnych zwrotek "Czarnej Madonny". W południe nieporadnie odmawiają Anioł Pański, a z godzinek rezygnują po pierwszym wersie, bojąc się wyłożenia na takich niuansach jak "niezwyciężonego plastr miodu Samsona" śpiewanego przez niektórych laików jako "niezwyciężonego plask w mordę Samsona". Choć głos stałych bywalców mszy świętych lub nabożeństw maryjnych- jest na pielgrzymkach nadal dobrze słyszalny, repertuar pieśni religijnych zawęża się, bo podróżujący jako pielgrzymi "normalsi" nierzadko ograniczają się do "Barki".
Z niedouczeniem mają walczyć obecne w każdej grupie cheerleaderki zwane "muzycznymi". Śpiewają zwykle w scholach parafialnych, a przed pielgrzymkami są szkolone także w zagrzewaniu do pokonywania kolejnych kilometrów. Dzięki nim już po pierwszym dniu każdy szanujący się pielgrzym prawidłowo gestykuluje do piosenki "Chrześcijanin tańczy" (głową, ręką i nogą) i wie, że na pytanie: "Jak jest?", odpowiedź może być tylko jedna: "Kaczo, byczo, indyczo", co wykrzykują wszyscy zgodnym chórem.
Kasia Symela, ubiegłoroczna muzyczna w grupie radomskiej (w tym roku już się na to nie pisze, bo to cholernie ciężka robota), tłumaczy, że gdy nastrój siada przytłoczony ogromem wyjątkowo niszowych pieśni, powinno się przerzucić na coś lżejszego, pod warunkiem że pielgrzymka nie przechodzi właśnie przez środek miasta. Idących wyraźnie ożywiają piosenki harcerskie lub biesiadne, a stuprocentową skuteczność daje "Domowe przedszkole" i hity z repertuaru Fasolek (szczególnie "Ogórek" i "Ufoludki"), choć starszemu pokoleniu, które niejedne buty na pielgrzymkach zdarło, miny wtedy lekko rzedną.
A jako że rozmowy wśród wędrujących rzadko przyjmują ton egzystencjalno-refleksyjny, atmosfera pielgrzymki do złudzenia przypomina wtedy wycieczkę szkolną (tyle że bez piwa chowanego pod bluzą). Weronika nie wie, czy Paweł jej się podoba, 12-letni Marcin zwierza się koledze, że wysyła czwartego dziś SMS-a do Ani, a ona nie odpowiada, więc ma pewnie już innego, nad czym ubolewają obaj, bo ona taka fajna była, a idąca z tyłu grupa dziewczyn w różowych koszulkach licytuje się, co miały na koniec szkoły z polaka i matmy. Po wieczornym apelu jasnogórskim życie pielgrzymkowe całkowicie zamienia się w życie towarzyskie. Między domami wsi snują się kilkuosobowe grupki młodzieży, jakaś para całuje się pod drzewem, inna stara się niezauważalnie wślizgnąć do namiotu, trzech chłopaków niesie plecak, dzwoniąc zakazanymi oficjalnie butelkami z alkoholem.
Taki obrazek to część portretu pielgrzymki, choć socjologowie religii lub księża kreślą go niechętnie. To jednak zdrowy objaw, bo pielgrzymka nie ma być przecież akcją "nawracania nawróconych", ale "wędrówką ku sacrum" doświadczaną również przez przeciętną młodzież, do czego tak chętnie nawołują pielgrzymkowi duszpasterze.
Idziemy po konkrety
Duży wpływ na lansowanie pielgrzymek jako "masowych rekolekcji w drodze" mają akcje promocyjne organizowane przez diecezje. Kościoły i parkany już od czerwca oblepione są plakatami żywcem wyjętymi z reklam biur podróży, na których młodzi ludzie sprawiają wrażenie raczej rozbawionych niż rozmodlonych. Polskie kampanie promocyjne pozostają w tyle w porównaniu z akcjami zachodnich sanktuariów.
Hiszpańskie Santiago de Compostela, przy wsparciu lokalnych władz, regularnie reklamuje się w europejskiej prasie wysokonakładowej. Na przykład pod wielkim zdjęciem pielgrzymich stóp promowano szlak jako "okazję do wzbogacenia duszy i wzmocnienia ciała", podkreślając równocześnie, że na jego trasie zwiedzić można 116 miast i ponad 1800 zabytków. W Polsce organizatorzy pielgrzymek nadal promują je głównie jako "wzbogacenie duszy". O tym, że względy religijne odgrywają dużą rolę przy podjęciu decyzji o pójściu na pielgrzymkę, świadczą również badania. – Za główną motywację uważa je blisko 80 procent Polaków, pod-czas gdy na Zachodzie odsetek ten wynosi jedynie 50–60 procent – mówi profesor Antoni Jackowski z Katedry Geografii Religii UJ, najlepszy w Polsce specjalista od pielgrzymek.
Jak to możliwe, że choć liczba praktykujących katolików spada, rośnie liczba pielgrzymów? Ksiądz profesor Marek Chmielewski, teolog duchowości z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ma na to teorię. Choć młodzież ciągnie na pielgrzymkę chęć przygody, rozrywki i potrzeba wyszumienia się, ostatecznie to przeżycia religijne nadają sens wielodniowej wędrówce w ekstremalnych warunkach.
– Bez tego nikomu nie chciałoby się iść tyle kilometrów. Pielgrzymka wytrąca z rutyny, daje czas na wyciszenie się, pozwala spojrzeć na życie z perspektywy cierpienia, doświadczyć trudu, którego nie daje życie codzienne w społeczeństwie konsumpcyjnym. Jest więc, zwłaszcza dla młodych, którzy mają szczególnie dużą potrzebę określenia swojej religijnej tożsamości, przyspieszonym kursem duchowego postępu – twierdzi.
Pielgrzymka jest szczególnym sprawdzianem właśnie dla prowadzących te "rekolekcje w drodze", czyli księży. – To jedyny czas, gdy duszpasterz jest praktycznie 24 godziny na dobę z tymi, do których jest posłany, dzieli z nimi trud codzienności, ale też prawie non stop może im służyć choćby wielogodzinną spowiedzią – mówi ksiądz Mirosław Ładniak, który kieruje grupą lubelską. Jego zdaniem młodzież idąca na pielgrzymkę jest coraz lepiej przygotowana i coraz dojrzalsza. – Może dlatego, że mają duży wybór opcji, decydując się na pielgrzymkę, wiedzą więc, czego chcą. Nie wierzę, że ktoś idzie 320 kilometrów, traktując to jak rajd. Bez intencji nie da rady – przekonuje.
Intencja to oprócz religijnego charakteru wędrówki, cierpienia i wyrzeczeń główny element pielgrzymki. – Gdy pierwszy raz szedłem do Częstochowy, nie dość, że niosłem mnóstwo intencji swoich i swojej rodziny, to jeszcze pół mojej kamienicy obarczyło mnie swoimi – wspomina profesor Jackowski.
Przekrój intencji czytanych przed codziennym różańcem pokazuje zmiany zachodzące w społeczeństwie.
Żelazny zestaw próśb i podziękowań to: zdana matura, zdrowie rodziny, studia, prawo jazdy, znalezienie męża, żony, zerwanie z nałogami. Na dalszych miejscach są: beatyfikacja Jana Pawła II, rozwój Radia Maryja, trzeźwość narodu, mądrość dla rządzących. Te drugie to domena pielgrzymów w średnim wieku i starszych, choć i oni proszą przede wszystkim o łaski dla siebie i swoich bliskich.
– To zupełnie inaczej niż za PRL, gdy większość intencji miała podłoże polityczne, bo przecież samo pielgrzymowanie było deklaracją ideową – mówi profesor Jackowski.
Kasia Symela, która na pielgrzymce była pięć razy, za każdym razem wie, po co idzie do Częstochowy. – W ubiegłym roku pielgrzymowałam w intencji zdania matury i dostania się na dobre studia. Teraz idę podziękować, że studiuję politologię na UMCS, i prosić, żeby mi się na studiach wiodło. Czas dojścia na Jasną Górę chcę też poświęcić na przemyślenie, w jakim miejscu życia jestem i w którą stronę chcę iść dalej – opowiada.
Z intencjami można wędrować nie tylko na piechotę. Na samą Jasną Górę odbywa się rocznie 135 tak zwanych pielgrzymek ogólnopolskich, w których bierze udział ponad 1,7 miliona osób. Najliczniejsze grupy (od kilkudziesięciu do ponad stu tysięcy osób) to Rodzina Radia Maryja, Odnowa w Duchu Świętym, rolnicy, ludzie pracy, leśnicy, Anonimowi Alkoholicy, pocztowcy, Akcja Katolicka, nauczyciele i wychowawcy, małżeństwa i rodziny, taksówkarze, kolejarze, Legion Maryi, amazonki, Podwórkowe Kółka Różańcowe Dzieci, wodociągowcy i Ruch Rodzin Nazaretańskich. Klasztorne statystyki odnotowują również 2175 grup parafialnych (116 tysięcy osób), 891 maturalnych, 1026 pierwszokomunijnych, 53 rowerowe, 9 biegowych, jedną konną (kawaleria) i jedną na rolkach (odłam warszawskiej pieszej, trwa dwa razy krócej). Co roku na Jasnej Górze jest odprawianych prawie 60 tysięcy mszy świętych, wygłasza się 6 tysięcy kazań, rozdziela się 2,5 miliona komunii świętej i udziela 115 ślubów.
Sanktuaria w służbie narodu
Częstochowa jest narodowym sanktuarium od średniowiecza. Jan Długosz w XV wieku pisał, że "często odprawia się pielgrzymki w dorocznym obrzędzie z powodu obrazu błogosławionej Dziewicy Maryi". W głównych uroczystościach brało udział co najmniej kilkadziesiąt tysięcy wiernych. Od XV wieku na Jasną Górę pielgrzymowali również królowie z rodzinami i całym dworem. – Chodziło o to, żeby pokazać, iż król w kwestiach religijnych jest równy ludowi – mówi profesor Jackowski. Obecna popularność częstochowskiego sanktuarium wśród polskich polityków nie jest wyjątkiem.
Dużo większy problem ma chociażby Kościół meksykański, który w ubiegłym roku przed wyborami prezydenckimi zażądał, by wizerunek Matki Boskiej z Guadalupe, do którego pielgrzymuje rocznie około 20 milionów ludzi, przestał być wykorzystywany do celów politycznych. Stało się to po tym, jak lewicowe grupy "pielgrzymów" wyruszyły z centrum stolicy do narodowego sanktuarium, niosąc maryjne transparenty z napisami skierowanymi przeciwko konserwatywnej Partii Akcji Narodowej.
Sanktuaria narodowe potrzebne są szczególnie w trudnych czasach, gdy pełnią funkcję "centrów patriotycznych". Jarosław Kaczyński powtórzył tam to, co sto lat wcześniej pisał Sienkiewicz – że tu "bije nieśmiertelne serce polskiego ludu". Władze poszczególnych zaborów zakazywały pielgrzymowania do Częstochowy, ustanawiając "sanktuaria zastępcze". Przyczyniło się to zresztą do rozwoju ruchu pielgrzymowego, gdyż rozwinęło się ponad 500 ośrodków lokalnych, z których główne to nadal popularne Piekary Śląskie, Kalwaria Zebrzydowska, Gietrzwałd i Święta Lipka.
Pielgrzymki nie zamarły w czasie drugiej wojny światowej, a około stuosobowa grupa warszawiaków szła pieszo na Jasną Górę również w czasie powstania. Po wojnie, nie licząc uroczystości związanych z tysiącleciem chrztu Polski, zwyczaj mocno podupadł, głównie za sprawą szykanowania pielgrzymów przez władze i braku zezwoleń. Stosunkowo swobodnie mogły iść pielgrzymki z Warszawy i Łodzi, po kraju pielgrzymowała natomiast kopia obrazu jasnogórskiego. Liczba pielgrzymów i pielgrzymek zwiększyła się znacznie w latach 80.
Mimo obaw części duchownych i socjologów, gdy po 1989 roku z pielgrzymowaniem nie ma już żadnych problemów, sanktuaria są coraz popularniejsze. W PRL sama Częstochowa przyjmowała rocznie około dwóch milionów turystów, obecnie jest to cztery–pięć milionów. Część to zwykli turyści, ale większość pielgrzymuje z intencją.
– Popularność pielgrzymek nie spada, bo choć zmieniają się czasy lub sytuacja polityczna, to podstawowe rzeczy, takie jak potrzeba transcendencji, przemyślenia sobie pewnych spraw i wysiłku, który ma sens i cel, się nie zmieniły – tłumaczy niesłabnącą popularność wędrówek ksiądz profesor Chmielewski.
Przede wszystkim jednak pielgrzymowanie nie zanika, bo pozostaje najstarszą – poza grzebaniem zmarłych – formą religijności i jedną z podstawowych potrzeb duchowych, obecną we wszystkich religiach. Jak mówi ksiądz profesor Chmielewski, zaspokaja się w ten sposób nie tylko potrzebę doświadczenia sacrum, ale też poznania pewnej prawdy o sobie, szczególnie o zachowaniu się w sytuacji skrajnej czy zdania się na czyjąś życzliwość – pielgrzym zawsze uznawany był bowiem za osobę świętą, której pomoc się wręcz należy, a napadnięcie go było jedną z największych zbrodni. Biznes na pielgrzymie
Pielgrzymowanie pełniło i pełni również ważną funkcję integrującą ludzi – już w średniowieczu ludzie spotykali się na wielkich szlakach pątniczych. Pielgrzymki przyczyniają się też do rozwoju gospodarczego – przy trasach pielgrzymich od wieków powstawały hospicja, szpitale, hotele, zajazdy, stawiano kościoły.
Obecnie biznes pielgrzymkowy i okołopielgrzymkowy jest jeszcze bardziej rozwinięty. Przy niewielkich nawet sanktuariach, takich jak Święta Woda koło Białegostoku, powstają centra logistyczno-pielgrzymkowe, sale konferencyjne, restauracje, sklepy, a także domy pielgrzyma, choć te ostatnie cieszą się wśród Polaków coraz mniejszą popularnością.
Boom na turystykę pielgrzymkową wykreowali, a potem umiejętnie wykorzystali Hiszpanie.
– Z roku na rok wymagania klientów rosną. Zagraniczne wyjazdy pielgrzymkowe popularne dotąd ze względu na niskie koszty zastępują "wczasy pielgrzymkowe" charakteryzujące się coraz większą liczbą gwiazdek w hotelach, a środkiem lokomocji coraz częściej jest nie autokar, lecz samolot. Klienci częściej niż o opiekę duszpasterską pytają o liczbę dni spędzonych na Costa Brava – mówi Barbara Tekieli, rzecznik Polskiej Izby Turystyki, i dodaje, że tradycyjnie rozumiane pielgrzymowanie staje się powoli zwykłą turystyką religijną. Ksiądz profesor Chmielewski sugeruje nawet, że takich wyjazdów w ogóle nie powinno się nazywać pielgrzymkowymi. – W pielgrzymowaniu najważniejsza jest bowiem droga, trud, wyrzeczenie i intencja religijna, a tu istnieje niebezpieczeństwo, że największe wrażenie z wędrówki wywrze na nas piękno plaż na Lazurowym Wybrzeżu.
Pocieszające jest tylko to, że przed zeświecczeniem pielgrzymek przestrzega się nie po raz pierwszy. W średniowieczu też mieli ten problem.
Milena Rachid Chehab