Ustawa dezubekizacyjna Mariusza Błaszczaka. Dramatyczne wyznanie byłej funkcjonariuszki: ugięły się pode mną nogi
Nowe przepisy wprowadzone z inicjatywy szefa MSWiA są wymierzone w byłych pracowników SB. Zakładają one znaczne obniżenie emerytur ludziom związanym z aparatem represji w PRL. Ale, jak żali się była funkcjonariuszka, została wrzucona z nimi do jednego worka. - Nie zasłużyłam na to. Jechałam do pracy o godzinie 5.06, jak wracałam nierzadko była 23. Byłam na każde skinienie - żali się pani Anna. To niejedyny taki przypadek.
Ustawa dezubekizacyjna to oczko w głowie szefa MSWiA. Została przygotowana i wprowadzona właśnie z inicjatywy Mariusza Błaszczaka.
Zakłada ona obniżenie emerytur i rent za okres "służby na rzecz totalitarnego państwa" od 22 lipca 1944 r. do 31 lipca 1990 roku.
Zgodnie z przepisami maksymalna emerytura dla tych osób nie będzie mogła być wyższa niż średnie świadczenie w ZUS. W przypadku emerytur jest to około 2 tys. zł, a renty 1,5 tys. zł. Wchodzi w życie 1 października 2017 roku.
Błaszczak zapewnia: ustawa dotyczy tylko funkcjonariuszy SB
- Tą ustawą objęci są funkcjonariusze SB, a więc organizacji o charakterze zbrodniczym. Organizacji, która służyła dyktatorom - mówił minister.
Zapewniał, że nie dotknie ona innych ludzi, a ówcześni członkowie Milicji Obywatelskiej mogą być spokojni.
Nic bardziej mylnego. Wirtualna Polska dotarła do byłego milicjanta Wojciecha Raczuka. W PRL polował na groźnego przestępcę, został postrzelony, dlatego przyznano mu rentę. - Dowiedziałem się, że chcą mi zabrać 2 tysiące złotych, bo rzekomo byłem "polityczny". To brednie - mówi WP Raczuk. I dodaje: - Zostawili mi dokładnie 854 złote.
Takich przypadków jest więcej. Pani Anna przez wiele lat pracowała w drogówce. Potem zwalczała przestępczość zorganizowaną i pracowała w Centralnym Biurze Śledczym. W wolnej Polsce została pozytywnie zweryfikowana, ale okazuje się, że to za mało.
"Ugięły się pode mną nogi. Chyba czas na stryczek"
Była funkcjonariuszka, podobnie jak inni policjanci i milicjanci, została zrównana z esbekami. - Nie zasłużyłam na to. Jechałam do pracy o 5.06, wracałam o 23. Byłam na każde zawołanie, ale nikomu krzywdy nie zrobiłam - powiedziała w rozmowie z TOK FM.
Po zmianach dostanie świadczenie w wysokości 1700 zł. Wcześniej otrzymywała 4 tys. emerytury.
- Przez całe życie sama utrzymywałam dziecko, nie miałam alimentów, nie stać mnie było, żeby dziecko pojechało na zimowisko i na wakacje. Wtedy poszłam do pracy w Służbie Bezpieczeństwa (1987-1990), gdzie pracowałam jako maszynistka, na najniższym stanowisku, w służbie przygotowawczej. Gdy przeszłam do Komendy Głównej, to ślubowanie składałam już przed gen. Markiem Papałą - wyjaśnia TOK FM pani Anna.
Sytuacja jest dramatyczna nie tylko dla pani Anny. - Wiem, że są osoby, które po otrzymaniu decyzji o obniżeniu emerytury odebrały sobie życie. Mam koleżankę, która ma niepełnosprawne dziecko i też jej obniżyli. Jest sama, mówi, że nie wie, jak przeżyje - wyjaśnia.