USA: śmierć Lecha Kaczyńskiego porównano z wyciekiem ropy w Zatoce Meksykańskiej
John Hoffmeister, były szef firmy naftowej Shell, porównał wyciek ropy naftowej w Zatoce Meksykańskiej ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego. - Polski prezydent też zginął w katastrofie spowodowanej przez ludzki błąd. Tego się nie da uniknąć - powiedział.
Po nieudanej próbie zatamowania ropy naftowej wyciekającej do Zatoki Meksykańskiej z uszkodzonego szybu, inżynierowie z koncernu BP, odpowiedzialnego za katastrofę ekologiczną, zapowiedzieli kolejne starania na rzecz powstrzymania wycieku.
Szefowie BP wystąpili w programach amerykańskich telewizji tłumacząc się z fiaska operacji "top kill", która miała zatamować wyciek przez wpompowanie mułu i cementu w uszkodzone miejsce szybu naftowego.
- Jesteśmy rozczarowani, że ropa będzie wypływać przez jakiś czas. Podwoimy nasze wysiłki, aby dopilnować, żeby ropa nie zdewastowała plaż - powiedział w CNN dyrektor zarządzający BP Robert Dudley.
Wyjaśnił, że kolejna próba zatamowania wycieku będzie polegała na przykryciu szybu specjalną kopułą za pomocą zdalnie sterowanych robotów, po uprzednim odcięciu uszkodzonego fragmentu rury wystającego z szybu.
Niektórzy szefowie firm naftowych twierdzą, że wyciek jest jedną z "nieuniknionych" katastrof, które są ceną płaconą za postęp cywilizacyjny, ponieważ ludzie obsługujący urządzenia wiertnicze zawsze mogą popełnić jakiś błąd.
- Polski prezydent też zginął w katastrofie spowodowanej przez ludzki błąd. Tego się nie da uniknąć - powiedział w telewizji CNN były szef koncernu Shell John Hoffmeister.
W programie telewizji NBC "Meet The Press" Dudley poinformował, że BP będzie wiedziało pod koniec tygodnia czy obecnie planowana próba przyniesie pożądany skutek.
Trudność zadania, podobnie jak z metodą "top kill", polega na tym, że - jak tłumaczą eksperci - operacja tamowania odbywa się na głębokości ponad 1,5 km pod powierzchnią wody. Kiedy wierceń naftowych dokonywano na mniejszych głębokościach, łatwiej było zapobiegać katastrofom.
Po fiasku próby powstrzymania wycieku w sobotę prezydent USA Barack Obama obiecał, że rząd nie ustanie w walce z katastrofą.
- Ogarnia mnie gniew na tę wiadomość. Nie spoczniemy do czasu, aż wyciek będzie zatamowany, wody i wybrzeża będą oczyszczone i aż zrekompensuje się straty ludziom, którzy stali się ofiarami tej spowodowanej przez człowieka katastrofy - powiedział.
Obama w piątek odwiedził tereny katastrofy na wybrzeżach Luizjany.
Doradczyni prezydenta USA ds. energetyki Carol Browner powiedziała w telewizji NBC, że obecny wyciek w zatoce "to prawdopodobnie największa katastrofa ekologiczna w historii tego kraju".
Tymczasem politycy i znane osobistości z Luizjany i innych stanów zagrożonych plamą ropy coraz ostrzej krytykują BP i władze federalne za niedostateczne - ich zdaniem - starania w walce z kataklizmem.
Wypowiadali się w tej sprawie w programach telewizyjnych senatorowie z Luizjany, Mary Landrieu i Dan Vitter.
Doradca za prezydentury Billa Clintona James Carville, który mieszka w Nowym Orleanie, powiedział w telewizji CNN, że Luizjana czuje się zaniedbana przez rząd. - Gdyby taka katastrofa zdarzyła się w Palm Beach albo w Nantucket, reakcja władz federalnych byłaby inna - powiedział.
Palm Beach to kurort multimilionerów na Florydzie, a Nantucket to wyspa na Atlantyku w pobliżu Massachusetts, gdzie swoje rezydencje ma wielu znanych polityków amerykańskich.
Katastrofę w Zatoce Meksykańskiej spowodował wybuch i pożar na platformie wiertniczej Deepwater Horizon 20 kwietnia, w wyniku czego zginęło 11 pracujących na niej osób.