ŚwiatUSA penetrują "miękkie podbrzusze" Rosji. Azja Środkowa na celowniku Waszyngtonu

USA penetrują "miękkie podbrzusze" Rosji. Azja Środkowa na celowniku Waszyngtonu

Niedawny szczyt USA-Azja Środkowa ma otworzyć nowy rozdział w historii regionu. Dla Amerykanów celem jest strategiczna obecność w tej części Azji po zakończeniu operacji afgańskiej. Dla lokalnych reżimów władzy to szansa na zachowanie względnej niezależności od Moskwy i Pekinu. Rosja i Chiny zastanawiają się nad przywróceniem równowagi w azjatyckiej geopolityce.

USA penetrują "miękkie podbrzusze" Rosji. Azja Środkowa na celowniku Waszyngtonu
Źródło zdjęć: © AFP | STR / AFP
Robert Cheda

04.12.2015 07:35

Poradziecka Azja Środkowa, czyli Kazachstan, Kirgizja, Turkmenistan, Tadżykistan i Uzbekistan to dla Waszyngtonu prawdziwa terra incognita, choć poziom geograficznej edukacji podniosła zapewne interwencja wojskowa w sąsiednim Afganistanie. W latach 2001-2014 kilkaset tysięcy amerykańskich żołnierzy pełniło rotacyjną służbę w tym kraju, a zatem korzystało z centrów logistycznych i tranzytowych poradzieckiej Azji. Takiego sensu nabrały też relacje USA z regionem, który w rachubach Departamentu Stanu zyskał rolę niezbędnego zaplecza afgańskiej operacji.

Pole dyplomatycznego manewru Waszyngtonu było więc ograniczone, z jednej strony - kwestią bezproblemowego transportu personelu i zaopatrzenia, z drugiej - relacjami z Moskwą, która jako była metropolia rości sobie prawo do dominacji nad byłymi koloniami. Kontakty na linii Waszyngton-Moskwa decydowały o spolegliwości poszczególnych stolic wobec jednej lub drugiej strony, co przejawiało się warunkami użytkowania miejscowych baz lotniczych i szlaków komunikacji. Taka sytuacja dawała też lokalnym elitom szansę budowania polityki zagranicznej opartej na grze w lojalność, co w sumie pozwalało na zachowanie względnej niezależności. Tym bardziej, że obok Rosji i USA na arenę konsekwentnie wkraczały Chiny.

Interesy rosyjskie

Regionalne reguły gry wydawały się być ustalone, aż do czasu, gdy na początku obecnej dekady Rosja wystąpiła z inicjatywą utworzenia Euroazjatyckiego Związku Ekonomicznego (EZE), znajdując w nim receptę na odbudowę dominacji w b. ZSRR. A że taki pomysł Moskwy ograniczał suwerenność azjatyckich republik, żadna nie zapałała wobec niego nadmiernymi entuzjazmem. Nawet Kazachstan, który znalazł się w gronie założycieli związku wyraźnie zawęża swój udział do interesów gospodarczych.

Mimo to Rosja znalazła sposób na przyciągnięcie Kirgizji oraz pracuje bardzo intensywnie nad akcesem Tadżykistanu, co nie podoba się ani w Biszkeku, ani w Duszanbe. Moskwa ma jednak w ręku wachlarz instrumentów wpływu, od politycznego i militarnego wsparcia mało stabilnych reżimów, przez zależność energetyczną, po los milionów kirgiskich i tadżyckich (oraz uzbeckich) imigrantów ekonomicznych, którzy przekazami finansowymi ratują państwowe budżety. Może właśnie z powodu takiej niedyplomatycznej polityki regionalne obawy przed Rosją tylko rosną, co udowadniają reakcje na wydarzenia ukraińskie i syryjskie.

Żadna z azjatyckich stolic nie poparła aneksji Krymu, uważając to wydarzenie za niebezpieczny precedens, który może powtórzyć się także na ich podwórku. Największe zastrzeżenia zgłosiły Kazachstan i Turkmenistan, zamieszkiwane przez liczne grupy rosyjskojęzyczne lub obywateli z podwójnymi paszportami. Oliwy do ognia dolała interwencja syryjska, której także nie poparło żadne z państw, choć Rosja, Kazachstan, Kirgizja i Tadżykistan to sygnatariusze Organizacji Układu o Zbiorowym Bezpieczeństwie (ODKB), powołanej do walki z terroryzmem, ekstremizmem i kolorowymi rewolucjami. ODKB jest więc nominalnie dedykowana ochronie rządzących reżimów. A mimo to operacja syryjska została odebrana, jako groźba interwencji w regionie, który przecież od początku istnienia w obecnej konfiguracji państwowej jest szczególnie narażony na islamistyczny ekstremizm i terroryzm.

Dość powiedzieć, że październikowy szczyt prezydencki Wspólnoty Niepodległych Państw w Kazachstanie zakończył się głębokimi rozbieżnościami w podejściu do problematyki bezpieczeństwa Azji Środkowej i ekonomicznych priorytetów współpracy. Osią niezgody stała się rola Moskwy wobec dawnych kolonii i aby zapobiec skandalowi, kazachski prezydent - po raz pierwszy w historii tego rodzaju spotkań - utajnił rozmowy dwustronne i plenarne.

Z nielicznych przecieków wiadomo, że azjatyccy liderzy zgłosili zastrzeżenia, co do wojskowego wykorzystania Morza Kaspijskiego (odpalanie rakiet w kierunku Syrii i Iraku). Turkmenistan i Kazachstan od lat bezskutecznie zabiegają o demilitaryzację akwenu i równy podział szelfu bogatego w surowce energetyczne. Podejrzewają, że ponad ich głowami dogadują się w tym zakresie Moskwa i Teheran, pragnące podzielić akwen między siebie. Ponadto Turkmenistan sprzeciwia się nadmiernej aktywności wojskowej Rosji, która może sprowokować odwetowe kroki afgańskiego talibanu, destabilizując region i kraj. W takich warunkach Aszchabad może zapomnieć o projekcie gazociągu TAPI (Turkmenistan-Afganistan-Pakistan-Indie). Z kolei Uzbekistan nie zgadza się z rosyjską polityką poparcia Tadżykistanu i Kirgizji w sporach terytorialnych i wodno-energetycznych.

Chiny w tle

Od początku XXI w. Chiny konsekwentnie budują swoją pozycję ekonomiczną i polityczną dlatego dziś są kluczowym partnerem Azji Środkowej, mając coraz więcej do powiedzenia w kwestiach międzynarodowych. Na przykład eksport gazu do Chin jest podstawowym źródłem budżetu Turkmenistanu. Pozostałe kraje, nie wyłączając rosyjskich sojuszników - Kazachstanu, Kirgizji i Tadżykistanu - są coraz bardziej zależne od chińskich kredytów. Mówiąc wprost, Pekin jest najpoważniejszym inwestorem, choć zgodnie ze strategią polityki zagranicznej trzyma się w geopolitycznym cieniu, po to jednak, aby najlepiej wykorzystywać rywalizację rosyjsko-amerykańską i sprzeczne interesy władz krajowych.

Dominująca rola ekonomiczna Pekinu niepokoi Moskwę i Waszyngton, a Kazachstan, Turkmenistan i Uzbekistan bronią się wprost przed jednostronną ekspansją Chin, próbując dywersyfikować kontrahentów surowcowych gospodarek. Tym bardziej, że między Moskwą i Pekinem obowiązuje, jak na razie, dżentelmeńska umowa. Chiny dają Rosji możliwość prowadzenia własnej gry w dominację wojskową i polityczną, a Rosja nie podważa chińskiej strategii gospodarczej. Dzieje się tak oczywiście z dobrej woli Pekinu, zainteresowanego w bezproblemowej realizacji projektu Jedwabnego Szlaku XXI w., czyli ekonomicznej przestrzeni handlowej, łączącej Chiny i Unię Europejską.

Azja Środkowa odgrywa w projekcie kluczową rolę tranzytowego korytarza lądowego. Ponieważ Chiny angażują w projekt niemałe pieniądze, bo co najmniej 40 mld dolarów, chcą maksymalnego bezpieczeństwa inwestycji. Stąd wola politycznego porozumienia z Moskwą i azjatyckimi stolicami, dotycząca wielostronnej koordynacji Jedwabnego szlaku z EZE, choć nikt nie ma wątpliwości, co do proporcji obu projektów i podziału przyszłych korzyści. Im większa jest jednak rosyjsko-chińska spolegliwość, tym większe znaczenie obecności innych graczy, zaniepokojonych nowym układem sił na azjatyckiej szachownicy.

Kerry w Samarkandzie

Jak widać znaczenie regionu rośnie, co potwierdziły także wizyty premierów Indii i Japonii. Kropkę nad i postawił niedawno John Kerry, który jako pierwszy sekretarz stanu USA od 1992 r. odwiedził wszystkie stolice poradzieckiej Azji, spotykając się z głowami państw, po czym na wspólnym szczycie ministrów spraw zagranicznych w Samarkandzie zainicjował nowy format relacji regionu z USA, nazwany C5+1 (czyli pięć krajów regionu plus USA). Taka płaszczyzna ma zaowocować pogłębioną współpracą regionalną, skoordynowaną przez Waszyngton.

Powodów amerykańskiego zainteresowania jest kilka, począwszy od wygaszania operacji afgańskiej, która ograniczała pole geopolitycznego manewru. Obecnie Waszyngton inicjuje nową strategię wobec Azji Środkowej, która jest postrzegana jako część Wielkiej Azji, podporządkowanej zasadom Pax Americana. Prezydent Obama, który konsekwentnie przenosi siłę ciężkości interesów geopolitycznych i gospodarczych w tę część świata, jest inicjatorem porozumienia o wolnym handlu w strefie Pacyfiku i Nowego Jedwabnego Szlaku, konkurencyjnego wobec projektu chińskiego.

Jak łatwo się domyślić, amerykańskie zainteresowanie Azją i jej środkowym regionem jest podporządkowane rywalizacji z Pekinem, a dopiero w dalszej kolejności z Rosją. Dlatego Kerry podczas swojej wizyty obiecał wszystkim wszystko. Począwszy od rozwiązania konfliktowej sytuacji wodno-energetycznej, czemu służyć ma amerykański program Smart Water (Inteligentna Woda), czyli projekt zarządzania zasobami wodnymi. Waszyngton obiecał także, że kraje regionu nie zostaną sam na sam z afgańskimi zagrożeniami, a prezydenci z ulgą przyjęli zapewnienie o amerykańskiej obecności wojskowej w tym kraju do końca 2016 r.

Jak się wydaje, szczególne gwarancje bezpieczeństwa uzyskał w tym względzie Turkmenistan, którego gazowe zasoby należą do największych na świecie, a obecnie jest najbardziej skonfliktowany z Rosją. Nie ma także wątpliwości, że filarem amerykańskiej strategii siłowej będzie Uzbekistan, posiadający sprawną armię i siły bezpieczeństwa, radzące sobie z zagrożeniem islamistycznym. Rozbudowaną ofertę ekonomiczną otrzymał Kazachstan, którego gospodarka rozwijają się na tyle szybko, że wyprzedził Rosję pod względem wielkości PKB na głowę mieszkańca i miejsca w globalnym rankingu inwestycyjnym. W Kirgistanie Kerry otworzył amerykański uniwersytet, który ma kształcić anglojęzyczne kadry edukacyjne i biznesowe. Sfera społeczna jest dla Waszyngtonu tradycyjnie bardzo ważna, a spełnieniem swoistego rytuału obrony demokracji i praw człowieka były "szczere" rozmowy z prezydentami Uzbekistanu i Tadżykistanu, gdzie sytuacja pod tym względem pozostawia wiele do życzenia.

Spokój Chin i Rosji

Sekretarz stanu odleciał do domu w poczuciu spełnionego obowiązku i z gwarancjami szczególnej roli USA w regionie. Lokalne władze dostały również to czego chciały, a więc wszechstronną obecność amerykańską, co pozwala im na kontynuację polityki handlu lojalnością, czyli lawirowania pomiędzy Waszyngtonem, Pekinem i Moskwą. Chiny spoglądają na takie rezultaty spokojnie, wychodząc z prostego założenia, że ich pozycja ekonomiczna, a zatem polityczna, jest nie do podważenia, bez względu na to, kto rządzi w danym kraju i jakie są interesy pozostałych globalnych graczy. Nieco inaczej jest z Rosją.

Z jednej strony Moskwa odczytuje amerykańskie zabiegi dyplomatyczne, jako wyraz zaniepokojenia odbudową jej roli w Azji Środkowej, co skłania ją naturalnie do bacznej obserwacji poczynań rywala. Tym bardziej, że postrzega grę Waszyngtonu globalnie, a więc także jako odpowiedź na intensyfikację rosyjskich zabiegów wobec Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Z drugiej jednak strony Rosja nie ma ochoty pozostawać sam na sam z problemem afgańskim po wyjściu kontyngentu amerykańskiego, a szczególnie wobec potencjalnej islamistycznej ofensywy w Azji Środkowej.

Z tego punktu widzenia amerykańska współobecność i współodpowiedzialność jest Moskwie nie tylko na rękę, ale stwarza dodatkową płaszczyznę dialogu oraz budowy sytuacyjnej koalicji mocarstw. Do tego dochodzi niewątpliwie chęć zrównoważenia potencjału chińskiego, którego Rosja się obawia, a czego głośno nie przyzna. Moskwa podchodzi do wyników wizyty szefa amerykańskiej dyplomacji spokojnie również z tego powodu, że różnice pomiędzy prezydentami krajów Azji Środkowej, a zatem konflikty państwowych interesów, są tak duże, iż żadna pogłębiona współpraca pod przywództwem USA jest po prostu niemożliwa. A Rosja, tak jak dotychczas, będzie prowadziła swoją regionalną politykę "dziel i rządź", w której jest mistrzem.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (110)