USA: międzynarodowe wyzwania dla Baracka Obamy
Na inauguracji swej drugiej kadencji prezydent Barack Obama powiedział, że "czas ciągłych wojen się skończył". Ma to oznaczać ograniczenie do minimum interwencji zbrojnych USA za granicą po wycofaniu wojsk z Iraku i planowanej ich ewakuacji z Afganistanu.
Obama jest za taki plan krytykowany przez neokonserwatystów i zwolenników "muskularnej" polityki zagranicznej z Partii Demokratycznej. Prezydent powołuje się jednak na opinię publiczną, której zdecydowana większość ma dość wojen, oraz konieczność cięć budżetu na zbrojenia wskutek deficytu i zadłużenia kraju.
Obecne izolacjonistyczne nastroje w USA przypominają sytuację z późnych lat 70. XX wieku, kiedy po przegranej wojnie wietnamskiej Ameryka też nie miała ochoty na dalsze wojny - uważa ekspert z waszyngtońskiego Center for American Progress (CAP) Lawrence Korb.
- Gdybyśmy nie dokonali niepotrzebnej inwazji na Irak, bylibyśmy bardziej skłonni zaangażować się na przykład w Syrii. Po wojnie wietnamskiej też obawialiśmy się interweniować w Kambodży, chociaż reżim Pol Pota wymordował tam jedną piątą ludności - powiedział Korb w rozmowie z PAP.
- Nie możemy sobie teraz pozwolić na kolejną interwencję wojskową. Nasz rząd odmawia dostarczenia broni powstańcom syryjskim, gdyż boi się, że wpadnie w niepowołane ręce. Poza tym, jeśli wyślemy im broń, Rosja dostarczy jeszcze więcej (prezydentowi Syrii) Baszarowi al-Asadowi. Rosjanie ostatecznie go opuszczą, kiedy stwierdzą, że przegrywa. A w pewnym momencie przegra i ustąpi - twierdzi ekspert CAP.
"Soft power"
Korb i jego think tank są związani z lewym skrzydłem Partii Demokratycznej i wyrażają poglądy obecnej ekipy Obamy. Stawia ona na "soft power", czyli dyplomację i jest ostrożna w używaniu siły militarnej. Kryje się za tym optymizm w ocenie sytuacji międzynarodowej.
- Ameryka nie stoi dziś w obliczu takich zagrożeń, jak w okresie zimnej wojny, kiedy nie było miejsca na błąd. Konfrontacja z ZSRR groziła wojną nuklearną. W czasie kryzysu kubańskiego (w 1962 roku) sytuacja mogła wymknąć się spod kontroli. Teraz jest inaczej. Świat jest mniej stabilny, ale nie grozi nam unicestwienie. I nie każdy lokalny konflikt dotyczy nas. To nie jest gra z sumą zero, jak wtedy - mówi Korb.
Nowe zagrożenia
Największe dziś zagrożenie to - zdaniem eksperta CAP - międzynarodowe organizacje terrorystyczne, które jednak - jak podkreśla - nie są tak niebezpieczne jak siatka Osamy bin Ladena, która zaatakowała USA 11 września 2001 roku. Jako drugie w kolejności zagrożenie wymienia reżimy w Iranie i Korei Północnej.
Korb uważa jednak, że niebezpieczeństwo ze strony Iranu jest mniejsze, niż się na ogół sądzi. Zagrożenie dla Izraela uważa za "raczej retoryczne niż rzeczywiste", gdyż Iran nie odważy się zaatakować kraju posiadającego ponad 100 głowic nuklearnych. Odrzuca argumenty zwolenników wojny prewencyjnej, że uzbrojony w broń nuklearną Iran uruchomi wyścig zbrojeń atomowych w całym regionie Zatoki Perskiej, a irańska broń dostanie się w ręce terrorystów. - W latach 70. mieliśmy tzw. doktrynę Vance'a (od Cyrusa Vance'a, sekretarza stanu w administracji prezydenta Jimmy'ego Cartera). Według niej kraje, które uważały, że są zagrożone przez broń atomową, ale obiecały, że same nie będą jej budować, mogły liczyć na ochronę ze strony USA. Teraz też kraje zagrożone przez nuklearny Iran mogłyby liczyć na nasze gwarancje bezpieczeństwa, więc nie byłoby powodu, żeby się w nią zaopatrywały - mówi Korb.
Dodaje, że nie jest prawdopodobne, by reżim w Teheranie przekazał swoją broń nuklearną terrorystom islamskim, gdyż "będzie się obawiał przeciw komu zostanie użyta". Ekspert przewiduje też, że reżim irański niedługo upadnie. - Czas jest po naszej stronie, jak to było z ZSRR. Ich gospodarka słabnie. W pewnym momencie Irańczycy powiedzą sobie: dlaczego mamy to wszystko cierpieć? - mówi.
Af-Pak i Daleki Wschód
Chociaż wielu amerykańskich ekspertów przewiduje, że po wycofaniu wojsk USA i NATO z Afganistanu kraj ten znowu opanują talibowie, Korb nie obawia się konsekwencji nawet takiego scenariusza. - Talibowie nie zrobią ponownie tego samego błędu, co ostatnim razem, kiedy dali schronienie Al-Kaidzie. Nie ma mowy, żeby podobna siatka założyła tam swoją centralę i zaplanowała kolejny atak na skalę 11 września. My pozostaniemy zresztą w regionie, żeby temu zapobiec - zapewnia.
Przyznaje, że problemem jest niestabilna sytuacja w sąsiednim Pakistanie, gdzie ogromne wpływy mają islamiści. Uważa jednak, że gdyby groziło przejęcie przez nich władzy, nie tylko USA będą zainteresowane, aby temu zapobiec - zależy na tym także Chinom i Rosji.
Prezydent Obama ogłosił w ubiegłym roku "zwrot ku Azji", czyli skupienie polityki zagranicznej USA na tym regionie w obliczu rosnącej potęgi i agresywności Chin w terytorialnych sporach z sąsiadami. Ostatnie napięcia między Chinami a Japonią w konflikcie o wyspy na Morzu Wschodniochińskim wywołały nawet niepokój o możliwość wojny.
Korb odrzuca jednak taką ewentualność. - Wyzwaniem jest włączyć Chiny do światowego systemu międzynarodowego w pokojowy sposób, co nie zawsze się udaje. Ale Chiny nie są mocarstwem ekspansjonistycznym, a wyspy, o które się upominają, nie są strategicznie ważne - uważa. Wyklucza też wojnę o Tajwan, któremu USA zagwarantowały bezpieczeństwo.
- Musimy być ostrożni, ale naszymi stosunkami z Pekinem też rządzi zasada MAD (Mutual Assured Destruction, czyli Gwarancja Wzajemnego Zniszczenia w wypadku wojny atomowej). Tym razem chodzi o "Gwarancję Obustronnej Depresji", czyli zapaści ekonomicznej, bo przecież nasze gospodarki są ze sobą ściśle powiązane - mówi.
Konflikt izraelsko-palestyński
Ekspert CAP liczy także na pomyślne rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. - Może jestem przesadnym optymistą, ale sądzę, że premier (Izraela Benjamin) Netanjahu zatroszczy się teraz o swoje miejsce w historii i rozpocznie poważne rozmowy z Palestyńczykami, które mogą zaowocować porozumieniem - mówi.
Korb przyznaje jednak, że Netanjahu nie ma po stronie palestyńskiej odpowiedniego partnera i nie wiadomo czy w rozwiązaniu konfliktu pomoże Egipt pod rządami Bractwa Muzułmańskiego.