USA formalnie oskarżają Rosję o ataki hakerskie
• Władze USA oskarżyły w piątek Rosję o ataki hakerskie na strony internetowe organizacji politycznych i ich serwery pocztowe w USA
• Wskazały że miały one wpłynąć na przebieg kampanii przed wyborami prezydenckimi. Kreml uznał te oskarżenia za "niedorzeczność"
Stany Zjednoczone obarczyły też w piątek Rosję odpowiedzialnością za zbrodnie wojenne w Syrii. "Niejako za jednym zamachem" - jak pisze agencja Reutera.
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow uznał oskarżenia władz USA pod adresem Rosji za "niedorzeczność".
W wypowiedzi dla agencji Interfaks powiedział: "na stronę internetową Putina każdego dnia próbuje się włamać kilkadziesiąt tysięcy hakerów. Ślady wielu z tych ataków prowadzą do Stanów Zjednoczonych. A jednak my nie wysuwamy za każdym razem oskarżeń pod adresem Białego Domu czy Langley w stanie Wirginia (gdzie mieści się siedziba Centralnej Agencji Wywiadowczej - PAP)".
Ustosunkowując się do oskarżeń o odpowiedzialność za zbrodnie wojenne w Syrii, Pieskow ocenił, że mają one celu odwrócenie uwagi od niepowodzeń własnych Stanów Zjednoczonych w realizacji porozumienia o przerwaniu działań wojennych.
Biały Dom, zapytany wprost przez agencję Reutera, odmówił komentarza na temat ewentualnych sankcji wobec Rosji, jakie mogłyby pociągnąć za sobą oba poważne oskarżenia wysunięte w piątek przez amerykańskie czynniki oficjalne. Anonimowy przedstawiciele Białego Domu powiedział jedynie, że Stany Zjednoczone odpowiedzą na złowrogą działalność Kremla "w wybranym przez siebie miejscu i czasie". Dodał też, że opinia publiczna najprawdopodobniej nie będzie wiedzieć o wszystkich posunięciach USA wobec Rosji w cyberprzestrzeni.
- To jest bardzo poważna sprawa - ocenił Michael Morell, b. wicedyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA). - Nie jestem w stanie wskazać jakiegokolwiek momentu w naszej historii, aby władze USA musiały oskarżyć rząd innego państwa o próbę wpłynięcia na przebieg wyborów - zaznaczył.
We wspólnym piątkowym komunikacie ministerstwa bezpieczeństwa wewnętrznego i kierownictwa agencji wywiadu, w którym sformułowano zarzuty wobec Rosji, podkreślono, że "te wszystkie kradzieże i akty piractwa mają na celu zakłócenie amerykańskiego procesu wyborczego. Tego rodzaju działalność to nic nowego w przypadku Moskwy"
"Uważamy, mając na uwadze skalę i newralgiczny charakter tych inicjatyw, że tylko wysokie rosyjskie władze mogły wydać na nie zezwolenie" - dodano w komunikacie. Wskazano, że metody działania hakerów wskazują na Rosjan.
Do takich wniosków doszli też eksperci firmy CrowdStrike zajmującej się m.in. cyberbezpieczeństwem, którzy przeprowadzili specjalne dochodzenie w tej sprawie. Ich zdaniem grupa "Przytulny Miś" (Cozy Bear), która zaatakowała w tym roku Krajowy Komitet Partii Demokratycznej (DNC), próbowała wcześniej włamać się również do zasobów internetowych Białego Domu, Departamentu Stanów i Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Inna grupa - określana jako "Luksusowy Miś" (Fancy Bear) próbowała przez wiele lat począwszy od 2005 r. uzyskać dostęp do kont prywatnych i biznesowych, a także zasobów organizacji życia publicznego w Stanach Zjednoczonych.
Adam Meyers - wiceszef CrowdStrike zajmujący się zagadnieniami cyberbezpieczeństwa uważa, że na rosyjski ślad wskazują nie tylko kody użyte w złośliwym oprogramowaniu, ale również ogólny styl działania - zbieżny z podobnymi atakami, które miały na celu zdestabilizowanie sytuacji w niektórych krajach Europy Środkowej i Wschodniej.
Władze USA podejrzewają rosyjskich hakerów o przeprowadzenie ujawnionego w lipcu ataku na Komitet ds. kampanii wyborczych Demokratów (DCCC). Wcześniej ujawniono ataki na a także sztab odpowiadający za kampanię demokratycznej kandydatki do Białego Domu Hillary Clinton. Kreml stanowczo odrzucił te oskarżenia.
W sierpniu podano, że FBI ma dowody, że zagraniczni hakerzy dostali się do baz danych dwóch stanowych systemów wyborczych w USA: w Arizonie i Illinois. W stanie Illinois władze zmuszone były zamknąć system rejestracji wyborców na dziesięć dni pod koniec lipca, gdy wyszło na jaw, że hakerzy ukradli dane nawet 200 tys. osób.
W przypadku Arizony atak miał bardziej ograniczony zasięg - złośliwe oprogramowanie hakerów pokonało istniejące zabezpieczenia, ale nie udało im się załadować żadnych danych.
Zobacz także: Hakerzy będą atakować autonomiczne samochody?