Urzędnicy zapomnieli o sportowcu na wózku
Gdy niepełnosprawny łodzianin Krzysztof Jarzębski dokonał niebywałego wyczynu przejeżdżając na zwykłym wózku inwalidzkim trasę z Warszawy do Łodzi, oficjele z urzędu miasta w świetle fleszy podziwiali jego silny charakter, gratulowali mu i obiecywali pomoc m.in. kupno wyczynowego wózka. Od tego momentu minął prawie rok i nic! Pan Krzysztof postanowił przypomnieć o sobie urzędnikom.
07.03.2008 09:04
Ja nie oczekuję wiele, ale z obietnic, jakie mi wówczas składano, nie spełniono żadnej. Nawet nikt się ze mną nie skontaktował przez te długie miesiące - mówi z żalem maratończyk. Pomagali mi ludzie dobrego serca i z AZS, którego jestem zawodnikiem. Dzięki nim mogłem systematycznie trenować i przejechać m. in. trasę z Zakopanego do Gdańska, a ostatnio z Łodzi do stolicy Tatr - dodaje.
Jednak teraz przede mną najważniejsze miesiące, bo rozpoczyna się cykl zawodów, na których będę ubiegał się o kwalifikację olimpijską. Chciałbym, by miasto pomogło mi np. w transporcie na zawody. Do tej pory jeździłem pociągami, ale z uwagi na długość wózka całą drogę musiałem siedzieć na korytarzu. To bardzo męczące. W kontekście walki z najlepszymi taka podróż nie jest moim sojusznikiem - opowiada.
Sojuszników trudno również szukać wśród łódzkich urzędników. Ewa Ściborska, rzecznik osób niepełnosprawnych urzędu miasta nie wiedziała, czy Krzysztof Jarzębski otrzymał jakąś pomoc z magistratu. Mogę jedynie poinformować, że AZS jako stowarzyszenie wyższej użyteczności publicznej ma prawo wystąpić do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych o pieniądze na kupno samochodu - mówi Ewa Ściborska. Będę na ten temat rozmawiała z jego przedstawicielami - zapewnia.
Najbliższe zawody, w których pan Krzysztof będzie walczył o punkty do kwalifikacji na paraolimpiadę w Pekinie rozpoczynają się już 13 kwietnia.
Express Ilustrowany