Urządzili mu piekło
Wrocławski architekt 10 lat temu zrobił adaptację strychu. Od tego momentu zaczęła się jego droga przez mękę - pisze dziennik "Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska".
W 1996 roku Ciałowicz dostał od prezydenta miasta zgodę na adaptację strychu na mieszkanie, kilkanaście miesięcy później zaczął remont. Po trzech latach urząd miasta odebrał roboty bez zastrzeżeń. I to był początek problemów. Najpierw przeciwko zajęciu strychu zaprotestowali mieszkańcy wspólnoty, która powstała przy ulicy Walecznych. – Wcześniej większość zgodziła się na adaptację. Ale gdy wprowadziłem się do mieszkania, stwierdzili, że sfałszowałem ich podpisy na dokumencie– mówi Ciałowicz. I z goryczą dodaje, że nie ma takiego urzędu, do którego nie wystąpili jego sąsiedzi po to, by wyrzucić go z wyremontowanego strychu. Ich protest trafił ostatecznie do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Błędów w pozwoleniu na budowę doszukali się zarówno sędziowie, jak i urzędnicy wojewody, którzy też zajęli się sprawą. – Byłem w szoku, gdy wojewoda w 2002 roku uchylił pozwolenie na budowę wydane kilka lat wcześniej przez prezydenta miasta– przyznaje Ciałowicz. – Absurd gonił absurd. Okazało się, że mieszkania, za które przez kilka lat płaciłem z żoną, formalnie nie ma. O dziwo, nie przeszkadzało to urzędnikom w zameldowaniu mnie przy Walecznych– wylicza.
Przez działania magistratu stracił szansę na podpisanie umowy najmu mieszkania i jego wykup. Dlatego postanowił dochodzić swoich praw przed sądem. – Jednocześnie pisaliśmy z żoną do kolejnych prezydentów. Żaden nam nie odpowiedział. W desperacji uznaliśmy, że jedyne, co możemy zrobić, to zacząć okupację gabinetu wiceprezydenta Adama Grehla – wspomina Ciałowicz. Dopiero wtedy z urzędu przyszło pismo. „Jednoznacznie zapewniam Pana, że gmina dołoży wszelkich starań do zaspokojenia Pana roszczeń” – napisał w nim Grehl. – Od tego momentu minęły trzy lata. I nic– podkreśla Ciałowicz.
W 2004 roku Naczelny Sąd Administracyjny wydał decyzję korzystną dla niego. Chociaż natychmiast została ona zaskarżona przez sąsiadów, kolejny wyrok również był po myśli Piotra Ciałowicza. NSA wydał go już w lutym tego roku, oddalając skargę kasacyjną. Na kilku stronach uzasadnienia sędziowie stwierdzają, że nie dopatrzyli się naruszenia prawa przez mieszkańca ostaniego piętra kamienicy przy ulicy Walecznych. – To świetna informacja, ale nie zmieniła mojej sytuacji – martwi się Ciałowicz. – Mija dziesiąty miesiąc od jej wydania, a ja ciągle prowadzę korespondencję z urzędami – dodaje.
Ostatnie pismo państwo Ciałowiczowie dostali z Wydziału Lokali Mieszkalnych Urzędu Miasta na początku grudnia. Dowiedzieli się z niego, że ich sprawę przekazano do Zarządu Zasobu Komunalnego. Pracownikom ZZK urzędnicy zasugerowali zwołanie zebrania wspólnoty mieszkaniowej i podjęcie próby przeprowadzenia mediacji z właścicielami mieszkań we wspólnocie. – Chciałbym wierzyć, że to rozwiąże mój problem. Jednak podobne zebranie ZZK zorganizowało dwa lata temu i niczego to nie zmieniło. Może tym razem coś drgnie – ma nadzieję Piotr Ciałowicz.
Tropimy urzędnicze rekordy Z naszych informacji wynika, że przypadek Piotra Ciałowicza to sprawa, którą wrocławscy urzędnicy prowadzą najdłużej. Być może jednak mylimy się. Jeśli mają Państwo nierozwiązane problemy, które ciągną się długo, zapraszamy – piszcie do nas na adres j.wojcik@gazeta.wroc.pl lub do redakcji: ul. Strzegomska 42a, 53-611 Wrocław z dopiskiem „Urzędnicze rekordy”.
Jerzy Wójcik