Urodzin nie będzie

Elżbieta Penderecka obraziła się na Kraków, że nie daje dość pieniędzy na festiwal męża. Krzysztof Penderecki obraził się na polskich krytyków. Oboje grożą emigracją do Japonii.

17.07.2003 | aktual.: 17.07.2003 15:30

Poszło o dwa miliony złotych - tyle żona Krzysztofa Pendereckiego Elżbieta chciała wydać na wrześniowy festiwal muzyczny z okazji urodzin swojego męża. Biuro Kraków 2000, z którym Penderecka od lat współorganizuje festiwale muzyki klasycznej w Krakowie, zdołało zgromadzić prawie półtora miliona złotych. Gdy władze miasta odmówiły dodatkowych dotacji, Penderecka obraziła się na Kraków i z hukiem odwołała festiwal.

"Kraków, ukochane miasto mojego męża, nie znajdzie się w międzynarodowym gronie miast świętujących tegoroczny jubileusz 70. urodzin i 50-lecia pracy twórczej Krzysztofa Pendereckiego" - pisze rozżalona żona kompozytora w wydanym przed tygodniem komunikacie. Ale to nie wszystko. Ogłaszając swoją decyzję w mediach, Penderecka usiłuje - tym razem z pomocą opinii publicznej - wymusić na władzach zmianę decyzji. W końcu Krzysztof Penderecki jest najwybitniejszym polskim kompozytorem i jak sam mówi, "coś mu się od Krakowa należy".

Szantaż to metoda zbierania państwowych dotacji, którą Elżbieta Penderecka opanowała do perfekcji. Tyle że dotąd stosowała ją tylko w zaciszu urzędniczych gabinetów.

"Ona była przyzwyczajona do tego, że tam, gdzie poszła, to dostawała. W pewnym momencie to się skończyło" - skomentował zachowanie Pendereckiej dla PAP-u prezydent Krakowa Jacek Majchrowski.

Karnawał zamiast koncertu

Festiwale Elżbiety Pendereckiej od lat otrzymują od państwa wielomilionowe dotacje, choć wśród krytyków zbierają marne opinie. Na organizowany przez nią od siedmiu lat Festiwal Wielkanocny Ludwiga van Beethovena zjeżdża do Krakowa europejska śmietanka. Ostatnio angielski lord, niemieccy arystokraci z głową rodu dawnych królów Bawarii i inne znakomitości.

Miasto oblicza, że na ostatnim festiwalu z samej turystyki zarobiło około 10 milionów złotych. Rzeczywistych zysków było mniej, bo impreza została w dużej mierze sfinansowana ze środków publicznych - dotacji z kasy miasta oraz z budżetu państwa. Festiwal kosztował łącznie około 3,4 miliona złotych.

Zdaniem wszystkich krytyków muzycznych, z którymi rozmawialiśmy, Festiwal Wielkanocny nie jest wart tych pieniędzy. Ma przeciętny poziom artystyczny, bywa wtórny. Znane utwory wielkich kompozytorów są wykonywane w sposób sztampowy i anachroniczny, a dysponująca porównywalnym budżetem Wratislavia Cantans wypada w tej artystycznej rywalizacji o dwie klasy lepiej.

Konsternację wywołuje też rozdmuchana forma krakowskiej imprezy. - "Pierwszy raz widziałem w filharmonii tylu ludzi w smokingach i karnawałowych bez mała kreacjach. Taka oprawa pasuje bardziej do gali dobroczynnej niż do wydarzenia muzycznego" - mówił krakowskiej prasie Stefan Rieger, polski krytyk muzyczny z francuskiej rozgłośni RFI. Dla "Przekroju" nie chciał już się wypowiadać. "W Krakowie i tak jestem skreślony" - mówi.

Pieniądze muszą się znaleźć

Elżbieta Penderecka uchodzi dziś za jedną z najbardziej wpływowych postaci w krakowskim świecie towarzysko-kulturalnym. W 1995 roku została szefową rady przygotowywanego wówczas Festiwalu Kraków 2000. Dała się wtedy poznać jako wyjątkowo twardy gracz, który bardzo często stawia na swoim.

"Ja dopiero po jakimś czasie się do niej przekonałem" - opowiada ówczesny wiceprezydent Krakowa Krzysztof Goerlich, który często musiał współpracować z Penderecką. - "Ona działa w zgodzie z zasadą: "Na moje pomysły pieniądze muszą się znaleźć".

Goerlich wspomina, że spotkania z Penderecką miały często bardzo burzliwy przebieg, a wraz z prezydentem miasta Józefem Lassotą toczyli ciężkie boje o cięcia w wydatkach na imprezy Krakowa 2000. Ale w czasie przygotowań do festiwalu Penderecka zasłynęła również z szerokiego gestu. Gdy zwiedzała po raz pierwszy Filharmonię Krakowską, gdzie miały odbywać się obchody, zastała toalety w żenującym stanie. Wyremontowała je na własny koszt.

Ci, którzy spotkali Penderecką, zapewniają, że jest urocza, ale jednocześnie potrafi dyrygować otoczeniem. - Spotkałem ją tylko raz - opowiada Tomasz Cyz, krytyk muzyczny "Tygodnika Powszechnego". - Zapytałem, dlaczego jedynym żyjącym kompozytorem granym na Festiwalu Wielkanocnym jest jej mąż. Odpowiedziała, że nie może być inaczej, bo takie propozycje dostaje od rady programowej festiwalu. Penderecka w radzie nie zasiada. Jest dyrektorem artystycznym festiwalu.

Oficjele się nudzą

W środowisku muzycznym czy ministerialnym mało kto chce głośno mówić o jej metodach. - To potężna osoba, wśród znajomych przezywa się ją Lady Makbet - tłumaczą. Penderecka przyjaźni się z Aleksandrem i Jolantą Kwaśniewskimi, w wyborach samorządowych w Krakowie poparła późniejszego zwycięzcę Jacka Majchrowskiego. - Dobre układy ma zarówno z prawicą, jak i z lewicą - mówi krakowski polityk z prawej strony. Renoma nazwiska Pendereckiej i jej dobre kontakty w świecie polityki sprawiają, że urzędnicy odpowiedzialni za rozdział dotacji wolą nie odmawiać jej pieniędzy. Za publiczne w dużej mierze środki Elżbieta Penderecka organizuje wystawne imprezy, o jakich inni twórcy kultury mogą tylko pomarzyć. Na tegorocznym Festiwalu Ludwiga van Beethovena honoraria wykonawców pochłonęły ponad półtora miliona złotych. Na kwiaty dla artystów wydano 20 tysięcy, a muzycy byli wożeni po mieście limuzynami udostępnionymi za darmo przez Mercedesa.

Według niektórych muzyków bogata oprawa imprez Pendereckiej to część jej strategii w walce o dotacje z konkurencyjnymi przedsięwzięciami muzycznymi. Penderecka doskonale wie, że politycy zaszczycają swoją obecnością te imprezy, które cieszą się zainteresowaniem mediów. Przekonali się o tym pięć lat temu organizatorzy festiwalu Warszawska Jesień, kiedy w tym samym terminie w Krakowie zorganizowano festiwal Pendereckiego.

- Mnie osobiście nie czyni wielkiej różnicy, czy oficjele nudzą się na inauguracji naszego festiwalu, czy gdzie indziej - mówi kompozytor i krytyk muzyczny Krzysztof Baculewski, członek rady programowej Warszawskiej Jesieni. - Ale czyni mi różnicę, kiedy i w jakiej wysokości przychodzi dotacja na festiwal, a tak się składa, że między tymi dwoma zjawiskami zachodzi stosunek łączności. Dla decydentów ważne jest to, kto zaszczycił koncert inauguracyjny swoją obecnością, a nie jego poziom merytoryczny.

Tegoroczny Festiwal Wielkanocny kosztował łącznie 3,4 miliona złotych. Skąd Penderecka wzięła tak wielkie pieniądze? Miasto Kraków wyłożyło 800 tysięcy złotych, czyli jedną trzecią rocznego budżetu, na wspieranie miejskich instytucji kultury. Według specjalistów od organizacji dużych imprez muzycznych miasto nie miało w ogóle prawa dotować Festiwalu Wielkanocnego. Oficjalnie jego organizatorem jest bowiem Biuro Kraków 2000, które samo jest utrzymywane przez miasto. Tym samym środki przeznaczone na działanie Biura są dodatkową, ukrytą dotacją festiwalu.

- To była część układu - mówi krakowski polityk. - W zamian za poparcie kandydatury Majchrowskiego Penderecka dostała wolną rękę. Prezydent dał jej 800 tysięcy złotych na Festiwal Wielkanocny, dodał 400 tysięcy na jesienny festiwal imienia Pendereckiego i jeszcze stanowisko szefa Biura Kraków 2000 osobie wskazanej przez żonę kompozytora. Rzeczywiście szefową Biura została polecona przez Penderecką Jolanta Kozłowska.

Jubileusz, czyli kataklizm

Tymczasem festiwal dostał pieniądze także z Warszawy. Z naszych informacji wynika, że Ministerstwo Kultury wyłożyło 400 tysięcy złotych. Dotacja ministerialna nadal nie zamyka jednak budżetu, zwłaszcza że z biletów uzyskano około 300 tysięcy złotych, a sponsorzy przekazali dalsze 800-900 tysięcy.

Pozostałe pieniądze w budżecie festiwalu pojawiają się w zadziwiający sposób. Na początku stycznia okazało się, że minister kultury Waldemar Dąbrowski przeliczył się, ustalając w ubiegłym roku budżet na przyszłe imprezy kulturalne. Rozdzielając dotacje, założył wpływy z funduszu z gier losowych, który miał powstać po nowelizacji stosownej ustawy. Niestety, Sejm debatował nad nią o kilka miesięcy za długo i już na początku roku stało się jasne, że minister ma mniej pieniędzy, niż zakładał. Przed gabinetem Dąbrowskiego ustawiła się kolejka zawiedzionych organizatorów. Minister odesłał wszystkich do Sejmu, by tam zabiegali o szybsze uchwalenie ustawy. W końcu wyszła ona z Senatu w maju.

Elżbieta Penderecka wybrała inną drogę. - Wpadła tutaj na początku stycznia z furią - opowiada nam osoba zatrudniona w Ministerstwie Kultury. - Od razu pobiegła do Dąbrowskiego i zamknęła się z nim na kilka godzin w gabinecie. Co się działo w środku, nie wiem, ale efektem tego spotkania było przyznanie 400 tysięcy złotych dotacji z kruchego budżetu ministerstwa.

Prawdopodobnie na tym spotkaniu ustalono także sposób zamknięcia budżetu Festiwalu Wielkanocnego. Penderecka - do czego sama się przyznaje - napisała do premiera, prosząc o przyznanie pieniędzy z rezerwy budżetu państwa przeznaczonej na nadzwyczajne sytuacje, takie jak powodzie czy inne kataklizmy.

Sprawa stanęła na posiedzeniu rządu. Dyskusja była podobno bardzo burzliwa. W obronie rezerwy wystąpiła wiceminister finansów odpowiedzialna za budżet Halina Wasilewska-Trenkner. - 70-lecie Pendereckiego nie było wydarzeniem nie do przewidzenia - ironizowała. W głosowaniu politycy przyznali na wszystkie imprezy Pendereckiej 1,6 miliona złotych.

- My, niestety, nie mamy aż tak wielkich możliwości promocji - komentuje Lidia Geringer d'Oedenberg, szefowa Wratislavia Cantans, a w ostatnich wyborach samorządowych kandydatka SLD na prezydenta Wrocławia.

Krzysztof Baculewski ma wątpliwości, czy państwo powinno w ogóle wspierać Festiwal Ludwiga van Beethovena. - Bardzo lubię Beethovena, ale czy naprawdę nie ma innych kompozytorów, których polskie Ministerstwo Kultury winno promować? - ironizuje. - Beethoven należy do tych, którzy najlepiej się sprzedają, więc promocji nie potrzebuje. Warszawska Jesień, która ma się rozpocząć za dwa miesiące, mimo promesy ministerstwa do dziś nie otrzymała ani złotówki i właściwie nie wiadomo, czy będzie mogła się odbyć.

Żuczki na kupie łajna

Atmosfera niedopowiedzeń wokół pracy Pendereckiej zbiega się z krytycznym odbiorem utworów jej męża. W zeszłym roku Penderecki zaprezentował w Nowym Jorku koncert fortepianowy ,Zmartwychwstanie". Tuż po wydarzeniach 11 września 2001 r. dopisał do prawie gotowego utworu martyrologiczną ideologię. To przesłanie krytyk muzyczny Andrzej Chłopecki nazwał "ideowym szantażem". Koncert opisał na łamach "Gazety Wyborczej" jako "żonglerkę gęsto poszatkowanych cytatów z całej biblioteki ostatnich kilkunastu lat twórczości Pendereckiego". Zauważył też, że utwór ku czci ofiar zamachów ma lekką, wręcz wesołą tonację.

Na domiar złego podczas polskiej premiery koncertu na zeszłorocznej Warszawskiej Jesieni oklaski były równie głośne jak gwizdy. Na ripostę Pendereckiego nie trzeba było długo czekać. Krytyków jego dzieła kompozytor nazwał na antenie telewizyjnej "Lepperami muzykologii". A kto gwizdał? Zdaniem samego twórcy jego dawni koledzy, których kompozytorskie szuflady są od dawna puste. W telewizyjnym programie "Autograf" Penderecki porównał środowisko muzyczne w Polsce do "żuczków na kupie łajna", które czyhają na tych, którzy za długo byli za granicą. - Jak wracasz, to każdy chce cię z powrotem wciągnąć za nogi do łajna. Uczciwa krytyka jest potrzebna, tyle że artysta potrzebuje zimnej wody, a nie gnojówki - mówił kompozytor.

- Penderecki wyrastał ze świata muzyki nowej, ale teraz sam próbuje go negować - komentuje Chłopecki. - Jego utwory to sztuka skomercjalizowana o tyle, że została dostosowana do kultury mieszczańskiej. To taki postdziewiętnastowieczny eklektyzm i epigonizm. Wydaje mi się, że Penderecki chciał pisać muzykę dla koronowanych głów i taką pisze. Ja nie mam do niego pretensji. Za granicą zapraszają Pendereckiego na koncerty i wręczają doktoraty honoris causa, ale krytyka muzyczna też nie ma doń podejścia czołobitnego. Recenzent prestiżowego magazynu "Gramophone" wytknął mu ostatnio, że jego "Sen Jakuba" to "ciężkawa próba naśladownictwa późnoromantycznej stylistyki". "Süddeutsche Zeitung" nazwał nowy koncert Pendereckiego "muzyką malarza pokojowego: farba błyszczy do bólu, ale błyszczy".

Szantaż i odwet

Zaraz po zakończeniu Festiwalu Wielkanocnego Elżbieta Penderecka zaczęła przygotowania do obchodów 70-lecia urodzin swojego męża - festiwalu jego imienia, który miał się odbyć w Krakowie we wrześniu. W pierwszym kosztorysie przysłanym do Ministerstwa Kultury imprezę wyceniono na blisko pięć milionów złotych. Jeszcze w maju tego roku, na kilka dni przed wybuchem otwartego konfliktu z władzami Krakowa, Penderecka przyznała w rozmowie z "Przekrojem", że załatwienie takiej sumy było niemożliwe i dlatego postanowiła skrócić festiwal do dziewięciu dni i zmniejszyć budżet do niespełna półtora miliona złotych. - Z tego już mamy ponad milion - mówiła. - Są to głównie dotacje z rezerwy budżetowej oraz oszczędności z wpływów biletowych z poprzedniej imprezy.

Kilka dni po naszej rozmowie magistrat odwołał szefową Krakowa 2000 Jolantę Kozłowską, którą dwa miesiące wcześniej poleciła na to stanowisko Elżbieta Penderecka. Jako przyczynę podano niezłożenie oświadczenia majątkowego. Z nieoficjalnych informacji wynika, że prawdziwym powodem była odmowa zatrudnienia w Biurze Kraków 2000 dwóch osób wskazanych przez Majchrowskiego. W sprawie Kozłowskiej Penderecka osobiście interweniowała w Warszawie, ale nie zdołała zmienić decyzji magistratu.

Nie mogąc odzyskać kontroli nad Biurem Kraków 2000, tydzień temu Elżbieta Penderecka zrezygnowała z festiwalu jubileuszowego na cześć swojego męża. Prezydent Krakowa nie ugiął się pod publicznym szantażem. Odwet przyszedł dzień po oświadczeniu: Krzysztof Penderecki wycofał patronat nad Konkursem Współczesnej Muzyki Kameralnej. Być może nie odbędzie się również przyszłoroczny Festiwal Ludwiga van Beethovena, bo Penderecka "nie widzi możliwości współpracy z miastem".

Minister "kultury jako takiej"

Minister kultury Waldemar Dąbrowski odmówił komentarza w jakiejkolwiek z opisywanych powyżej spraw. Przez kilka tygodni ożywionych kontaktów z jego biurem prasowym otrzymaliśmy ponadpółstronicową odpowiedĄ, krótszą niż lista wysłanych przez nas pytań. Z odpowiedzi ministra wynika, że Elżbieta Penderecka otrzymuje wszystkie dotacje w sposób właściwy i na takich samych warunkach merytorycznych jak pozostali.

Przez kolejne dwa tygodnie bezskutecznie próbowaliśmy umówić się na spotkanie z ministrem Dąbrowskim. Udało nam się go złapać na uroczystości wręczania nagród dla wybitnych ludzi kultury. Gdy usłyszał, że chodzi o Elżbietę Penderecką, wybuchnął: - Ja wiem, co kombinujecie. Chcecie zniszczyć zasłużoną dla kultury osobę. Jesteście tylko narzędziem w ręku osób mało zdolnych - wykrzyknął Dąbrowski w obecności kilkudziesięciu osób. Nie sprecyzował, których artystów czy krytyków muzycznych uważa za "mało zdolnych". Minister odmówił rozmowy z "Przekrojem", chyba że będzie ona dotyczyć "kultury jako takiej".

Krzysztof Penderecki zagroził tymczasem Krakowowi wyprowadzką do Tokio, Paryża lub Nowego Jorku. Sześć lat temu inny znany krakowski kompozytor Zbigniew Preisner też zwołał konferencję i obrażony na Polaków odgrażał się emigracją. Do dziś mieszka pod Krakowem. Zagraniczne miasta mają bez wątpienia większe budżety na imprezy kulturalne niż stolica Małopolski. Tylko czy szantaż Lady Makbet wystarczy, by je zdobyć?

Maciej Tyśnicki, Bartek Chaciński
Elżbieta Penderecka odmówiła autoryzacji udzielonych wypowiedzi

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)