ŚwiatUpadła europejska potęga - oto, co zostało

Upadła europejska potęga - oto, co zostało

Jedną z widocznych pozostałości irlandzkiego imperium, które, jak wiemy, aktualnie zajmuje się sępieniem unijnych miliardów, są puste bloki i biurowce, zwane "osiedlami duchów”. Nikt ich nie zamieszkuje i nie zamieszka, ponieważ Polacy, którzy je budowali, zdążyli pozbawić Irlandię swojego towarzystwa i udali się na podbój innych regionów Europy, zaś miejscowi, których już nie kręci życie na kredyt, nie kwapią się z ich kupnem lub uciekli na antypody - pisze Piotr Czerwiński w Wirtualnej Polsce.

Piotr Czerwiński

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Budownictwo, moi Państwo, to prawdziwa pięta achillesowa Irlandii, która ponosi winę za wszystkie jej kłopoty, jeśli nie liczyć kłopotów z okupantami zza morza, choć i oni zbudowali tutaj to i owo. Cała najnowsza historia tego kraju na swój sposób jest jednocześnie historią jego budownictwa. To ono wpędziło Irlandię w dobrobyt, a następnie w brutalnym akcie sadyzmu z tego dobrobytu ją wypędziło.

A najgorsze, że i-Ludzie nigdy nie byli mistrzami w tej branży. Jak ustaliłem, miejscowa myśl techniczna nie zna pojęcia kątownika ani poziomnicy, zaś w dziedzinie spawania największe sukcesy odnosi w spożyciu cydru. Jeżeli wierzyć naszym spawaczom, którzy przecież nie takie domy stawiali po rozpracowaniu flaszki.

Zresztą, wszyscy polscy budowlańcy, z którymi rozmawiałem na temat wznoszenia jakichkolwiek irlandzkich budowli, nie kryli łez wzruszenia, kiedy przychodziło im opisać wszystkie niedoróbki i niedorzeczności, jakie zastali na miejscowych budowach po przyjeździe w te strony. Z tych historii wynikało, że gdyby nie my, stawiano by tutaj wyłącznie namioty, bo każda inna konstrukcja zawaliłaby się przed ukończeniem robót, ja zaś słuchając miałem wrażenie, że ktoś czyta mi scenariusz "Alternatywy 4”, lub przypomina pierwsze dni marca 1979, spędzone przeze mnie wraz z rodzicami na świeżo postawionym warszawskim blokowisku. W ścianie naszego mieszkania znajdowała się gwiaździsta dziura, przez którą można było wyrzucić małego fiata.

Na szczęście czasy się zmieniły, a nasi spece słyną z tego, że nigdy nie partaczą za dewizy, przeto ruszyli tłumnie na drugi koniec Europy, gdzie i-Ludzie słusznie uznali, że Porsche Cayenne źle wygląda zaparkowane przed parterową lepianką i że natychmiast należy zmienić ten wizerunek na dużo bardziej multi-kulti. Zaczęto więc budować i budowano w dzikim szale, przy którym nawet polsko-irlandzkie picie jest umiarkowaną degustacją. Banki udzielały kredytów komu tylko popadło, zaś kto tylko popadł, brał je garściami. I-Ludzie kupowali po cztery mieszkania na raz, licząc na natychmiastowy wynajem, zaś cały interes potrzebował coraz więcej biuralistów i biur, budowano więc coraz więcej biurowców. Rząd liczył mamonę, od każdej budowy inkasując niezłe wpływy z podatków i tak po kilku latach Irlandia udławiła się własną chciwością: postawiono więcej domów, niż ktokolwiek był w stanie zaludnić.

Dziś stoją puste i pozują do zdjęć fotoreporterom zagranicznych gazet, jako największa ciekawostka przyrodnicza Irlandii. Nikt nie chce ich kupić, nikt nie ma pieniędzy, by je zburzyć. Nikt nie wie co z nimi zrobić, ośmielam się więc zaproponować kilka rozwiązań, które jeśli nie dźwigną irlandzkiej gospodarki, to przynajmniej nadadzą jej ożywczego kolorytu.

W mojej okolicy straszy co najmniej pięć takich "osiedli duchów” i tyleż samo pustych nowych biurowców, które przedstawiają się wielkimi tablicami z napisem "to let”. Nie mogę się nadziwić, dlaczego żaden Irlandczyk nie wpadł jeszcze na pomysł, by między tymi słowami wstawić rozpylaczem brakujące "i”, co niewątpliwie nadałoby tym przybytkom elementu komicznego, a być może nawet rozwiązało problem z ich bezużytecznością, ponieważ jak wiadomo, w Dublinie nie ma toalet publicznych i z pewnością taki biurowiec w roli mega-kibelka mógłby lokalnie położyć kres temu deficytowi.

Właściciel posesji, o ile jeszcze nie uciekł do Gwatemali przed fiskusem, mógłby nawet udostępniać swój pusty biurowiec za opłatą każdemu, kto chciałby wysikać się w warunkach panoramicznych, zaś osobne pomieszczenia budowane z myślą o prezesach służyłyby chętnym na większy download. Hiper WC pewnością trafiłoby do mediów jako apogeum irlandzkiej przedsiębiorczości, turyści z dalekiej Japonii przyjeżdżaliby tu się wysikać, zaś Brytyjczycy wymiotować. Na okładkach folderów turystycznych pojawiłyby się dumne reklamy "wysikaj się w Irlandii!”. Interes kręciłby się na całego i jak nic inni właściciele strasznych osiedli lub syndykaty masy upadłościowej w przypadku syndromu gwatemalskiego, zaczęliby przerabiać swoje pustostany na podobne kopyto. Masa ludzi znalazłaby wreszcie zatrudnienie w roli dziadków i babć klozetowych, a także przewodników, fachowo objaśniających, w której alejce i na którym piętrze są jeszcze wolne stanowiska. Irlandia rosłaby w siłę, a ludziom się żyło dostatniej. To takie proste.
Wystarczy dopisać brakujące "i”.

Innym genialnym ruchem z pewnością będzie wynajęcie pustych biurowców na korporacyjny paintball. Wysyłanie krawaciarzy do lasu w tym celu wydaje mi się nielogiczne, ponieważ uważam, że powinni strzelać do siebie w swoim naturalnym środowisku. Z pewnością czuliby się też lepiej w garniturach i żakietach, zamiast tych głupich pseudoamerykańskich mundurów z demobilu. Opuszczony biurowiec nadawałby się do tego idealnie, zwłaszcza, że dla spotęgowania realizmu developerzy mogliby zainscenizować wewnątrz prawdziwe biura z partycjami, biurkami i komputerami, które z pewnością można otrzymać za darmo od dowolnej zbankrutowanej instytucji w mieście. W przypadku większych firm, cierpiących na nadwyżki kadrowe, uczestnikom można by było wydawać granaty i broń z ostrą amunicją. A kamery przemysłowe od razu przekierowywać na youtube. Natomiast gdyby paintball nie szedł za dobrze, biuro można zawsze wynająć anarchistom, którzy za opłatą będą mogli je zdemolować albo spalić, co w zasadzie rozwiąże częściowo problem
zburzenia posesji.

Skoro już o burzeniu mowa, to zamiast wydawać pieniądze na kosztowną demolkę, włodarze miasta mogliby też oddać lub za niewielką opłatą sprzedać "osiedla duchów” dowolnie wybranej wytwórni hollywoodzkiej, w roli pleneru, w którym można by było nakręcić tak zwany film amerykański. Jak wiadomo, gatunek ten polega na tym, by Bruce Willis rozwalał wieżowce przy pomocy jednego chuchnięcia, Steven Seagal wysadzał je w powietrze siłą woli, zaś Jim Carrey - puszczając bąki. Dublin mógłby mieć to wszystko na zawołanie; miasto zyskałoby popularność jako tanie plenery, a męczące pustostany szybko przestałyby istnieć. Na gruzach natomiast polscy filmowcy mogliby nakręcić remake serialu "Dom” lub wymowną ostatnią scenę serialu "M jak Miłość”, jeśli ten kiedykolwiek się skończy.

Końcem końców, skoro nazywa się już te miejsca "osiedlami duchów”, czemuż by nie miały służyć jako osiedla duchów właśnie? Jak wspomniałem nie raz, Irlandia ma dryg do zachwalania się w roli atrakcji turystycznej, dlaczego więc nie rozgłoszą po prostu, że w tych blokowiskach straszy? Dla wzmocnienia efektu można wynająć paru Polaków, którzy po kilku flaszkach będą biegali po korytarzach ubrani w białe prześcieradła, wrzeszcząc "przebacz mi ku*, Brunhildo!”. Oczywiście polecałbym kamery przemysłowe na żywca przekierowywać do youtube.

Tak, moi drodzy. Z osiedlami duchów bezzwłocznie należy zrobić coś pożytecznego. Choć z drugiej strony, jeśli zostawimy je sobie-a-muzom, za 200 lat będą pokazywane jako zabytki klasy zero, z czasów gdy imperator Bertie Ahern na własnych nogach chodził do osiedlowego pubu, gdzie nikt nie chciał mu przyfasolić na tle ekonomicznym. Japońscy turyści będą pstrykali fotki jak najęci.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński

Ps. Słownik wyrazów obco brzmiących:

To let - do wynajęcia
Download - odłamkowym ładuj
Paintball - militarny odpowiednik onanizmu
Bertie Ahern - irlandzki Tusk

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (63)