Upadek polskiej służby zdrowia
Ostatnie wydarzenia wokół szpitali MSWiA oraz MON przez wielu komentatorów zostały uznane za bulwersujące. Podejrzenia łapówek, a nawet zabójstwa, ukrywanie gangsterów – to rzeczywiście bulwersuje. Jednak doniesienia mediów nie są jednoznaczne: w jednych możemy przeczytać, że ordynator z Wołoskiej wymusił łapówkę, w innych, że nie miało to miejsca. A co do zabójstwa, to trzeba być jeszcze bardziej ostrożnym z oskarżeniem. Zobaczymy, które z zarzutów ostaną się w prawomocnych wyrokach sądowych. Mnie zresztą jeszcze bardziej niż afery bulwersuje po prostu stan polskiej służby zdrowia. On jest gruntem, na jakim mogą wyrastać także i te afery. To nie jest przecież tak, że afery są przyczyną kiepskiego stanu służby zdrowia i błędów w zarządzaniu nią. Jeśli już, to raczej odwrotnie.
Powiem wprost: uważam za skandal, że w kraju, który skądinąd słusznie szczyci się wciąż rosnącym wzrostem gospodarczym, korzyściami z wejścia do Unii Europejskiej i generalnie nienajgorzej sobie radzi po upadku komunizmu, publiczna służba zdrowia jest praktycznie w stanie rozkładu. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak wszystkie poprzednie ekipy rządzące, a także ekipa obecna, mogły wykazać się taką indolencją w reformowaniu tego systemu. Uważam, że nastąpił tu wręcz jakiś niedowład umysłowy wśród polityków wszystkich ekip po 1989, polegający na tym, że nikt nie był w stanie naprawić publicznej służby zdrowia. Powiem więcej: w okresie komunizmu nędza służby zdrowia nie była tak bardzo widoczna, jak dziś. Wtedy wszystko było nędzne. A dziś wystarczy wejść nawet na pocztę, do rozmaitych biur i urzędów, by zobaczyć, jak poszły do przodu. Celowo nie wymieniam instytucji komercyjnych, typu sklepy, banki, bo tam z oczywistych względów postęp jest jeszcze większy. A w publicznych przychodniach, szpitalach: bieda po
staremu, w porównaniu do postępu gdzie indziej często sprawiają one wrażenie zastygłego skansenu. I tylko dzięki wysiłkom swego personelu niektóre z tych placówek wyglądają i działają jeszcze jako tako. Czy naprawdę politykom i urzędnikom nie było wstyd, że oto kraj, nazywany „tygrysem”, niemal lider przemian ekonomicznych w regionie, uprawia praktycznie zinstytucjonalizowane międzynarodowe żebractwo, aby pomóc wrocławskiemu szpitalowi, który pada pod ciężarem długów? I ze świata, od różnych darczyńców popłynęła pomoc. To jak to jest: raz chcemy być liderem, a raz trzecim światem, bo tak wygodniej?
Ci, którzy wprowadzali reformę w jej kolejnej wersji poszli jakby pół kroku do przodu: doprowadzili do ujawnienia kosztów opieki zdrowotnej (co jest postępem wobec systemu tzw. realnego socjalizmu opierającego się na iluzji braku kosztów), lecz już zabrakło im pomysłu, jak te koszty pokrywać. Ile ma współpłacić pacjent, ile państwo? Na pewno część placówek jest źle zarządzana i reforma to ujawnia. Ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Przecież można było skorzystać z wzorów zagranicznych – dlaczego służba zdrowia w Czechach czy na Węgrzech może wyglądać inaczej?
A czas goni. Już od dawna wiadomo, że im bardziej będzie się poprawiać sytuacja ekonomiczna, tym bardziej będą ludzie zwracać uwagę na zaspokojenie innych niż tylko materialne potrzeb. To właśnie dostęp do opieki zdrowotnej, do dobrej edukacji, kultury, infrastruktury takiej jak drogi i generalnie wszelka komunikacja będą coraz ważniejszymi kryteriami oceny państwa i źródłami ewentualnych frustracji. A politycy, pogrążeni w kolejnych aferach i sporach, zwróceni raczej w przeszłość niż w przyszłość, nawet nie zauważą, jak będą nas mijały inne kraje, których liderzy wcześniej to zrozumieli.
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski