Uniwersytet Gdański nie ujawni nazwisk osób, które dostały się na prawo
Rektor i Senat Uniwersytetu Gdańskiego zdecydowali, że uczelnia nie ujawni dziennikarzom list osób, które z odwołania dostały się na Wydział Prawa i Administracji w ciągu ostatnich trzech lat. Sprawa rekrutacji badana jest przez prokuraturę.
24.09.2004 19:10
O rekrutacji na Wydział Prawa i Administracji UG zrobiło się głośno dwa tygodnie temu. Wyszło wtedy na jaw, że prezes gdańskiego Sądu Okręgowego napisał list referencyjny do komisji rekrutacyjnej w sprawie dzieci m.in. sędziów, które na egzaminach nie uzyskały odpowiedniej liczby punktów. Prezes opisał zasługi rodziców i poprosił władze uczelni "o wzięcie tego pod uwagę". Nie wiadomo, jaki skutek odniósł list w rozpatrywaniu odwołań, ale prezes przyznał, że jedno z dzieci otrzymało indeks.
Dziennikarze na zwołanej wtedy przez rektora konferencji prasowej pytali m.in., czy dzieci osób rekomendowanych przez prezesa dostały się na wydział. Władze uczelni odmówiły informacji na ten temat, jak i ujawnienia innych nazwisk.
Rektor Uniwersytetu Gdańskiego prof. Andrzej Ceynowa w liście otwartym oświadczył, że po uzyskaniu opinii prawników nie zmieni zdania i nie ujawni nazwisk osób, które w ciągu trzech ostatnich lat dostały się z odwołania na studia.
"W dostarczonych mi opiniach prawnych podkreślono, że wątpliwości winny być rozważane w szerszym kontekście. Trzeba wybrać pomiędzy fundamentalnym prawem prasy do uzyskania informacji a prawem do ochrony danych osobowych osób uczestniczących w postępowaniu odwoławczym" - napisał.
"Można założyć, że publikacja takich danych spowoduje festiwal licytacji, zestawień i rankingów chorób, zdarzeń, osiągnięć i trudności, które w ocenie dziennikarzy będą uzasadniać przyjęcie lub też odrzucenie odwołań" - podkreślił m.in. w liście rektor.
Rekrutację na UG bada prokuratura. Dotychczas zarzut korupcji postawiono pracownicy administracyjnej rektoratu. Miała ona przyjąć pieniądze w zamian za umieszczenie na liście przyjętych studentów wydziałów ekonomii i prawa. Kobieta została dyscyplinarnie zwolniona z uczelni.
Śledztwo w tej sprawie wszczęto po doniesieniu niedoszłego studenta Wydziału Prawa, któremu łapówka miała zagwarantować otrzymanie indeksu z odwołania. W przypadku, gdyby zdał egzamin w normalnym trybie, miał otrzymać zwrot prawie całej kwoty 4 tys. zł.
Chłopak sądził, że dostanie się na wydział, bo uzyskał wysoką liczbę punktów i upomniał się o pieniądze, które mu ostatecznie zwrócono. Jak się jednak okazało, nie znalazł się na liście przyjętych na studia w ramach normalnego trybu oraz z odwołań. Jak podała wcześniej "Gazeta Wyborcza", indeksy z odwołania miały otrzymać wtedy dzieci prawników.