Uniewinniono policjantów oskarżonych ws. akcji w Magdalence
Oficerowie policji, oskarżeni o nieprawidłowości w akcji zatrzymania dwóch gangsterów w podwarszawskiej Magdalence w marcu 2003 r., są niewinni - orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie.
Droga powrotu do policji jest dla nich wszystkich otwarta. Jeszcze w czasie trwania procesu mówiłem to niektórym z nich - powiedział komendant główny policji Marek Bieńkowski.
W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w Magdalence dwóch przestępców - Roberta Cieślaka i Igora Pikusa - zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. W wyniku wymiany ognia budynek częściowo spłonął, przestępcy zginęli.
To nie działania oskarżonych, lecz zatrzymywanych przestępców - Igora Pikusa i Roberta Cieślaka - spowodowały śmierć dwóch antyterrorystów i rany 16 innych - mówił sędzia Andrzej Krasnodębski, uzasadniając wyrok uniewinniający wobec Grażyny Biskupskiej, b. naczelnik wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, Kuby Jałoszyńskiego, b. dowódcy pododdziału antyterrostycznego komendy głównej i b. zastępcy komendanta stołecznego, Jana Pola.
Sąd wyraża współczucie rodzinom zabitych i poszkodowanym, ale jednocześnie sąd wyraża żal, że w szeregach policji nie ma już Jana Pola, Kuby Jałoszyńskiego i Grażyny Biskupskiej, o której na tej sali powiedziano, że są jednymi z najlepszych policjantów w kraju - mówił sędzia Krasnodębski podkreślając, że przeprowadzana w marcu 2003 r. akcja była precedensowa i - wbrew zarzutom - przygotowano ją optymalnie, przewidując wiele wariantów.
Na koniec uzasadnienia sędzia powiedział z naciskiem, że policjanci w akcji wykazali się "profesjonalizmem i bohaterstwem, gdy mimo załamania się szturmu na kryjówkę bandytów, nie zaprzestali ostrzału, nie dopuszczając do ich ucieczki, a także pamiętając o swych rannych kolegach".
Przygotowania do operacji musiały jednak - co sąd także zaakcentował - odbywać się w szczególnym trybie, by uniknąć dekonspiracji - wiadomo było bowiem, że ścigany Robert Cieślak miał w policji informatorów - nie można więc było oficjalnie zamawiać karetki pogotowia przed akcją, trzeba było być maksymalnie ostrożnym, bo ostrożni byli też bandyci. Zdrajca w policji, współpracujący z Cieślakiem, do dziś nie został wykryty i ukarany - podkreślił sędzia.
W trwającym od października 2005 r. procesie przesłuchano ponad 100 osób. Zeznawało też wielu biegłych, w tym generałowie Mirosław Petelicki i Roman Polko z GROM-u. Po śledztwie prowadzonym w Prokuraturze Okręgowej w Ostrołęce, Biskupską, Jałoszyńskiego i Pola oskarżono o niedopełnienie obowiązków przy planowaniu i przeprowadzeniu akcji oraz nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia antyterrorystów.
Obalając zarzut nieopracowania przez oskarżonych kilku wariantów planu akcji, sąd mówił, że dowódca oddziału Jacek Birek, któremu zresztą także sędzia nie czyni zarzutu, razem z Marianem Szczuckim (oficer-antyterrorysta, który zginął w akcji) wnikliwie przeanalizowali sytuację. Wiedząc, jak niebezpiecznych bandytów mają zatrzymać, zdecydowali się dokonać tego w budynku, a nie na zewnątrz - wiedząc, że będzie to niebezpieczniejsze dla policjantów, ale bezpieczniejsze dla postronnych. Znając warunki w terenie, postanowili też nie podchodzić skrycie kilkuset metrów do domu, lecz wyważyć bramę posesji samochodem terenowym. Jedyne, co ich niepokoiło, to że auto zostanie uszkodzone. Jałoszyński powiedział, że bierze to na siebie - mówił sędzia.
Przypomniał on opinię biegłych, którzy opracowali "alternatywną taktykę" - m.in. z cichym podejściem pod posesję bandytów i wezwaniem ich do poddania się, albo z wystrzałem z czołgu. Policja, mimo doświadczeń z Magdalenki, do dziś nie zdecydowała się jednak na wprowadzenie tej taktyki - zauważył ironicznie sędzia Krasnodębski. Uznał zarazem za słuszną rezygnację z udziału snajperów w akcji. Ostrzał z daleka był niemożliwy, bo przeszkadzały drzewa. Snajperzy zostali włączeni do grupy szturmowej i skutecznie osłaniali ogniem rannych, by można było ich ewakuować - dodał sąd.
Po wyroku uniewinnieni nie rozmawiali z dziennikarzami. Dzielili się z bliskimi swoją radością. Jedynym, chcącym się wypowiedzieć, był Jan Pol, który dotąd nie zgadzał się na podawanie w mediach swych danych i pokazywanie twarzy. Najbardziej krzywdzące było dla mnie to, że prokuratura uznała, iż działam na szkodę interesu policji - mówił. Nie chciał odpowiedzieć, czy wróci do pracy w policji, bo - jak mówił - za wcześnie na takie decyzje.
Przedstawiciele rodzin policjantów mają jednak żal do uniewinnionych. Ktoś musi za to odpowiadać, myślę, że oni nie dopełnili jednak obowiązków - mówiła jedna z kobiet, które są oskarżycielkami posiłkowymi w procesie. Nie chciała powiedzieć, czy będzie składać apelację. Nie wiadomo też, czy od wyroku odwoła się prokuratura. Na pewno wniesiemy o pisemne uzasadnienie orzeczenia, by je przeanalizować - powiedział prok. Andrzej Ołdakowski. Wyrok jest nieprawomocny.
Komendant Bieńkowski powiedział, że już kilka miesięcy temu zlecił przygotowanie przepisów, zgodnie z którymi policjanci, którzy działając w dobrej wierze popełnili błąd, nie będą zawieszani w obowiązkach. Ma to być zapisane w ustawie o policji. Komendant zadeklarował, że tacy funkcjonariusze będą mogli dalej pracować, mimo postawionych zarzutów; zostaną jednak pozbawieni broni i oddelegowani do innych komórek.
Więcej na ten temat w serwisie Wydarzenia.wp.pl