Unia chce postawić Polsce ultimatum ws. uchodźców. Krystyna Pawłowicz: nie mają prawa
Posłanka Prawa i Sprawiedliwości Krystyna Pawłowicz, napisała na Facebooku, że "zmuszenie Polski do przyjęcia imigrantów, nie ma podstaw ani w unijnych traktatach, ani w polskiej konstytucji". Jaka jest prawda i czy rząd Beaty Szydło będzie zmuszony, by do końca tego roku rozlokować w Polsce kilka tysięcy uchodźców?
We wtorek media w Polsce obiegły doniesienia brukselskiego korespondenta gazety "The Times", który poinformował, że "jeszcze tej jesieni Unia Europejska spróbuje zmusić Polskę i Węgry do solidarności w rozlokowaniu uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu".
"Bruksela planuje u szczytu negocjacji w sprawie Brexitu, wymusić jedność na tych dwóch eurosceptycznych krajach rządzonych przez populistyczne i nacjonalistyczne rządy" - napisał Bruno Waterfield.
Warto przypomnieć, że gdy we wrześniu 2015 roku Komisja Europejska zaproponowała państwom członkowskim Unii program relokacji migrantów, ówczesna premier RP Ewa Kopacz (PO) wyraziła zgodę na przyjęcie przez nasz kraj 7 tys. osób z Iraku, Syrii i Erytreii.
Pawłowicz: nie ulegniemy unijnej przemocy
Polska parlamentarzystka i nauczyciel akademicki z zakresu prawa profesor Krystyna Pawłowicz oceniła, że "Polska nie ulegnie unijnej przemocy i nienawiści do demokratycznych reform w Polsce".
Zdaniem posłanki, Unia Europejska nie może zmusić rządu w Warszawie do przyjęcia tylu tysięcy osób, a jedyne, co obliguje premier Beatę Szydło, to "polska konstytucja nakazująca ochronę chrześcijańskiego dziedzictwa narodu polskiego i przekazywanie go następnym pokoleniom Polaków".
Co mówią traktaty?
Czy unijne prawo pozwoli Brukseli na faktyczne zmuszenie Polski do wzięcia na siebie części ciężaru związanego z kryzysem migracyjnym? - Tego jeszcze nie wiadomo - mówi Wirtualnej Polsce prof. Maciej Duszczyk z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.
- W grudniu 2015 roku słowackie władze złożyły w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości pozew o unieważnienie decyzji Unii Europejskiej w sprawie kwot uchodźców. Dopiero wyrok w tej sprawie pokaże, na co Polska może sobie pozwolić - twierdzi.
Ekspert dodaje również, że "ponieważ ETS jest niezależny, ciężko określi dokładny termin, w którym zapadnie ostateczna decyzja. - Tzw. voluntary migrant relocation (dobrowolna relokacja uchodźców - tłum.) to kwestia uznaniowa każdego z państw i jeśli, któreś ma ochotę, może przyjmować imigrantów już teraz. Czym innym jest jednak mandatory quotas (przymusowe kwoty - tłum.) i właśnie na rozstrzygnięcie tej sprawy z niecierpliwością czekają przedstawiciele wielu państw UE - podsumował.
Już raz Polska się zgodziła. Czy teraz może się wycofać?
Konstytucjonalistka prof. Genowefa Grabowska podkreśla natomiast, że "unijne traktaty nie dają Komisji Europejskiej prawa nakładania na kraje takich zobowiązań, ponieważ Komisja nie jest organem władczym".
- W związku z kryzysem migracyjnym w krajach takich jak Grecja czy Włochy, dzieją się dantejskie sceny. Logiczne jest więc, że naciskają one na unijne instytucje i szukają pomocy. My jako Polska powinniśmy jakiejś pomocy im udzielić, ale Komisja Europejska nie mówi jaka ma to być pomoc. Każe po prostu przyjmować uchodźców lub straszy dużymi karami, ale to nie jest rozwiązanie - mówi Wirtualnej Polsce prof. Grabowska.
Z drugiej strony Ewy Kopacz już 2 lata temu zobowiązała Polskę do współpracy w ramach systemu relokacji. Czy ta umowa jest więc obowiązująca? - I tak i nie. Gdyby wszystkie strony porozumienia wciąż respektowały tamte deklaracje i uznawały je za ostateczne to oczywiście. Ale ja mam wrażenie, że od tamte pory wiele się zmieniło. Była to więc chyba decyzja cząstkowa, która nigdy nie przyjęła formy ostatecznej - stwierdza prof. Grabowska.
Albo uchodźcy albo 3 mld euro kary
Unijny dyplomata, który anonimowo zdradził dziennikarzowi "The Times", że Bruksela przygotowuje się na postawienie Polsce ultimatum, stwierdził: "Trybunał uzna najprawdopodobniej system kwotowy za zgodny z prawem, a wówczas Warszawa będzie musiała zmierzyć się zarówno z konsekwencjami politycznymi jak i finansowymi".
Jak UE mogłaby uderzyć w polski budżet? Pierwszym z pomysłów było ukaranie każdego z państw członkowskich obowiązkiem wpłaty 250 tys. euro za każdego nieprzyjętego uchodźcę. Ponieważ szybko okazało się jednak, że ze swoich zobowiązań nie wywiązała się większość państw członkowskich, pomysł ten odrzucono. Druga możliwość to obniżenie wypłat przyznawanych Polsce w ramach tzw. funduszy strukturalnych.
Szydło: jestem odporna na "szantaże i naciski"
W środę do całej sprawy odniosła się również premier Beata Szydło, która oświadczyła, że "polski rząd, pod jej kierownictwem nie będzie akceptował rozwiązania kwotowego podziału uchodźców, ponieważ uznaje je za złe, przede wszystkim dla Europy".
- Czas skończyć wreszcie opowiadać różne rzeczy i naciskać na państwa, aby rozwiązywały problemy, których nie stworzyły. Należy rzeczywiście zacząć walczyć z terroryzmem i pomagać tym ludziom, którzy tej pomocy potrzebują - powiedziała.
Szef ministerstwa spraw zagranicznych Witold Waszczykowski odniósł się natomiast do kwestii ewentualnych kar. - Polska otrzymuje fundusze strukturalne, które były pomyślane jako narzędzie wyrównywania poziomu gospodarczego krajów unijnych i rekompensata za otwarcie rynku na silniejsze gospodarki - ocenił minister.
- To nie ma nic wspólnego z kwestią uchodźców, migrantów i tak dalej. Nie można tych rzeczy łączyć. Na otwarciu Polski państwa Europy Zachodniej od połowy lat 90. zarobiły krocie. Fundusze strukturalne są po to, żeby te zarobki tamtych państw wyrównać takim krajom jak Polska - podsumował.