Umorzono śledztwo wobec dr. G. ws. śmierci pacjentów
Umorzenie śledztwa przeciw dr. Mirosławowi G. w sprawie śmierci trzech jego pacjentów jest już ostateczne - sąd oddalił zażalenia prawnika rodzin zmarłych. Decyzja jest ostateczna. Adwokat zapowiada pozwy cywilne przeciwko lekarzowi.
01.12.2008 | aktual.: 01.12.2008 18:38
Mec. Rafał Rogalski, reprezentujący rodziny trzech mężczyzn, których operował kardiochirurg (w sobotę ruszył proces dr. Mirosława G., w którym odpowiada za 43 zarzuty korupcji i mobbingu)
, twierdził, że prokuratura nie zbadała sprawy wszechstronnie, a opinia biegłego prof. Zbigniewa Religi wskazywała na błąd w sztuce.
Prokurator Radosław Wasilewski i obrońca dr. G. mec. Magdalena Bentkowska wnosili o utrzymanie postanowienia umarzającego śledztwo. Przekonywali, że wyjaśniono w nim wszystko i większość opinii biegłych nie potwierdza błędu w sztuce. Opinii prof. Religi prokurator odmówił "przymiotu wiarygodności, spójności i konsekwencji".
Sędzia Renata Kopacz uzasadniała, że prokuratura po półrocznym śledztwie miała kompletny materiał, który oceniono prawidłowo stwierdzając, że brak dowodów na popełnienie przez lekarza zbrodni zabójstwa pacjenta - bo działał, by ratować jego życie. Nie wykazano też, by ewidentny błąd w sztuce, jakim było pozostawienie gazy w ciele operowanego Jerzego G., miał bezpośredni związek z jego śmiercią trzy miesiące później.
Podobnie sąd zaakceptował ustalenie prokuratury, że opuszczenie sali operacyjnej przez dr. G. po zakończeniu tej fazy operacji, w której wstawiał on choremu bypassy, a przed "zamknięciem pacjenta" naraziło go na utratę życia - pacjent zmarł na zawał w wyniku komplikacji, jakie stosunkowo często zdarzają się w podobnych przypadkach i nie ma tu winy lekarza.
Sąd uznał, że najbardziej wiarygodna, kompletna i wszechstronna jest ekspertyza, jaką prokuratura zasięgnęła u prof. Rolanda Hetzera, sławy kardiochirurgii z Berlina. Wskazywał on zarówno na okoliczności niekorzystne dla dr. G - np. błąd z gazą, jak i na to, co korzystne - np. że zrobił wszystko, by błąd naprawić, nie ryzykując bez potrzeby. O opinii prof. Zbigniewa Religi, której wiarygodności - jako zmiennej - odmówił prok. Wasilewski, sąd wypowiadał się niewiele.
- Czuję wielką satysfakcję. Teraz wszyscy - w tym rzesze jego pacjentów. Etyka zawodowa nie pozwala mi oceniać wystąpienia mego przeciwnika. Uważam, że sąd rozstrzygnął sprawę prawidłowo - mówiła dziennikarzom po posiedzeniu mec. Bentkowska.
Jej przeciwnik mec. Rogalski zapowiedział natomiast, że będą pozwy cywilne przeciwko dr. G. o zadośćuczynienie za błędy w sztuce. Uznał on, że sąd rozstrzygnął sprawę nierzetelnie i z pominięciem istotnych dowodów, m.in. opinii biegłych. Dodał, że działalność dr. G. bada lekarski rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
Wcześniej przez ponad godzinę strony w emocjonalnych wystąpieniach nie szczędziły sobie ciętych słów, za co napominała ich sędzia Kopacz.
Mec. Rogalski mówił, że nigdy nie sądził, iż w tej sprawie będzie siedział naprzeciwko prokuratora, a nie obok niego. Chcąc wznowienia śledztwa nie przesądzał, jaka powinna być kwalifikacja prawna po jego wznowieniu. Dodał, że nie obstaje przy tym, by było to zabójstwo.
- Pasja, z jaką wypowiada się pan mecenas, przypomina mi moją pasję, z jaką przystąpiłem do sprawy, gdy mi ją zlecono do prowadzenia. Ale potem wiele się zdarzyło. Przesłuchiwałem kilkudziesięciu lekarzy, wiele opinii biegłych. Na początku myślałem, że wiem wszystko o kardiochirurgii. Teraz nabrałem większej pokory. Nie wystarczy prześlizgnąć się po dowodach i wybrać co bardziej efektowne, a pomijać inne ważne - odpowiedział na to prok. Wasilewski.
Zarzut zabójstwa pacjenta i sprowadzenia bezpośredniego zagrożenia dla życia dwóch innych ten sam prok. Wasilewski przedstawił dr. G. w lutym 2007 r., po jego zatrzymaniu przez CBA. Sam Wasilewski przyznawał, że dostał takie pisemne polecenie od ówczesnej szefowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie Elżbiety Janickiej.
W poniedziałek mówił on w sądzie przedstawiając motywy umorzenia śledztwa: "dziś nie uważam za wiarygodne, spójne i konsekwentne opinie prof. Zbigniewa Religi", który jako jedyny przypisywał dr. G. błędy w czasie tych operacji.
Zarzut zabójstwa dotyczy sprawy śmierci Floriana M., który w listopadzie w szpitalu MSWiA miał wstawioną zastawkę serca, a już po operacji okazało się, że w ciele pozostawiono tzw. rolgazę. Według ustaleń śledztwa, protokół, w którym spisywano po operacji wszystkie używane sprzęty, nie wykazał braku jednej rolgazy, nic nie wykazało też echo serca przeprowadzone nazajutrz. Kolejne echo zrobione po tygodniu już budziło niepokój, więc dr G. zarządził natychmiastową reoperację i wyjął gazę. Pacjent zmarł po 3 miesiącach. Prof. Hetzer uznał, że to była właściwa reakcja.
W sprawie innego pacjenta - Jerzego G. - któremu lekarze z Sieradza (gdzie się leczył) dawali 10-12 dni życia, prokuratura badała, czy były przeciwwskazania do operacji i czy lekarze w szpitalu MSWiA wiedzieli, że pacjent wcześniej cierpiał na zapalenie płuc.
Prokuratura przyjęła, że taka informacja nie trafiła do szpitala MSWiA z Sieradza. Także biegli - prof. Hetzer i prof. Andrzej Bochenek - nie stwierdzili, by były przeciwwskazania. Jedynie prof. Religa uznał, iż zapalenie płuc dało się stwierdzić - czemu dziwił się prokurator i mec. Bentkowska.
Obrończyni dr. G. podkreślała w swoim wystąpieniu, że całe środowisko medyczne wie o konflikcie między prof. Religą a innym znanym kardiochirurgiem - prof. Antonim Dziatkowiakiem (to jego wychowankiem jest dr G.) Konflikt trwa na płaszczyźnie zawodowej, wywodzi się z konkurowania ośrodka krakowskiego i zabrzańskiego, którego ci dwaj wybitni lekarze są przedstawicielami.
Trzeci przypadek śmierci dotyczy sprawy Marka Z., która już wcześniej była badana przez prokuraturę i prawomocnie umorzona (także Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów utrzymał w 2006 r. to umorzenie, uznając je za prawidłowe). W ramach śledztwa przeciwko dr. G. prokuratura jeszcze raz zbadała tę sprawę.
Chodziło o to, że dr G. pod koniec operacji wstawienia Z. bypassów opuścił szpital przed zakończeniem zabiegu, pozostawiając przy stole lekarzy ze swego zespołu, sam zaś udał się na swoje przyjęcie imieninowe. Nieoczekiwanie stan operowanego zaczął się pogarszać, więc dr G. po dwóch godzinach wrócił do szpitala i pomógł dokończyć zabieg. Pacjent zmarł po operacji.
- Doktor G. pozostawił przy stole operacyjnym niedoświadczonych lekarzy, a sam poszedł do restauracji, gdzie był pity alkohol. Zakazał szpitalowi kontaktów ze sobą, ale gdy już udało się do niego dodzwonić, wrócił na salę z restauracji i w tym stanie operował - przekonywał mec. Rogalski.
- Powszechnie wiadomo, że dr G. nie pije - o czym świadczy pokaźna liczba niewypitych butelek, zarekwirowanych mojemu klientowi, a ostatnio zwróconych. Nie ma dowodu, że był po spożyciu alkoholu, gdy wrócił na salę - odpowiadała na to mec. Bentkowska. Sąd - za prof. Hetzerem - uznał, że nie było tu zaniedbania i że w tej fazie operacji dr G. byłby właściwie niepotrzebny oraz że ryzyko zawału serca zawsze istnieje, z czym trzeba się pogodzić.