Umierają z bólu, bo szpital każe czekać na pomoc 8 godzin
Chorzy, którzy lądują na oddziale ratunkowym Szpitala Wojskowego, czekają na pierwszą pomoc nawet kilka godzin! Pogryzieni lub poturbowani już na wstępie dowiadują się, że na szybką reakcję medyków nie mają tu co liczyć. Na kartce, którą rozkazał wywiesić ordynator, mogą przeczytać, że czas oczekiwania do lekarza może trwać nawet osiem godzin!
04.11.2008 | aktual.: 04.11.2008 09:33
Przez pół dnia lub nocy skręcają się więc z bólu, siedząc na korytarzu. Pani Halina na własnej skórze przeżyła ten horror. Z ostrym bólem ręki przyjechała na Wrocławską. Udała się do szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR), gdzie chorzy powinni otrzymywać jak najszybciej pierwszą pomoc w nagłych wypadkach. Na przyjęcie czekała ponad pięć godzin. Wyła z bólu, błagała pielęgniarki o tabletki przeciwbólowe. Nie dostała nic. - Wszystko tu stoi na głowie - opowiada przerażona.
- Począwszy od tego, że skierowanie na rentgena wydają na chybił-trafił rejestratorki, skończywszy na tym, że lekarza nie ma na dyżurze, bo przychodzi na oddział co kilka godzin. Można w tym czasie umrzeć z bólu - podsumowuje rozżalona. Najciekawsze jest to, że kolejki do lekarza wówczas nie było. Razem z naszą Czytelniczką czekało na pomoc kilka osób, w tym dziewczyna z poszarpanym ramieniem, pogryziona przez psa. Kiedy pani Halina już nie mogła wytrzymać ostrego bólu, a o tabletki nie mogła się doprosić - poprosiła pielęgniarki, by wezwały lekarza. - Usłyszałam, że nie ma sensu po niego dzwonić, bo i tak nie zejdzie - relacjonuje.
- Kiedy zagadnęłam ordynatora Roberta Paulewicza, odpowiedział, że lekarz poszedł do ważniejszych spraw. W głowie się nie mieści, jak można coś takiego powiedzieć pacjentowi! Skąd wie, że moja ręka nie jest ważna, skoro nawet jej nie zbadał? - pyta. Po udzieleniu odpowiedzi pani Halinie ordynator pokazał jej kartkę przyklejoną na blacie w rejestracji, z której dowiedziała się, że na pomoc może czekać nawet osiem godzin. - Zapytałam ordynatora, czy takie są przepisy - opisuje swój koszmar pani Halina. - Odpowiedział beztrosko, że to jego zarządzenie. To nie koniec gehenny, jaką przeżyła pacjentka.
Kiedy wreszcie po pięciu godzinach cierpienia doczekała się pomocy lekarza, ten stwierdził na podstawie zdjęcia rentgenowskiego stłuczenie i doradził zakup maści. - Przez cztery dni nie mogłam z bólu spać, ani ruszyć ręką - opowiada. - Przez cały czas brałam środki przeciwbólowe. W końcu pojechałam do przychodni chirurgicznej przy ul. Łazarza.
Jeden rzut oka wystarczył lekarzowi, żeby zdiagnozować pęknięcie kości w łokciu i zalecić założenie gipsu. -To skandal! - podsumowuje pani Halina. - Człowiek idąc do lekarza spodziewa się, że może mu zaufać. A tu nie dość, że czeka pół dnia na przyjęcie, to jeszcze nie udzielają mu pomocy. Piotr Gicała, wicedyrektor Szpitala Wojskowego, nie ukrywa, że ta historia nie mieści mu się w głowie. Zażądał od ordynatora SOR-u wyjaśnienia całej sprawy. - Jeśli informacje się potwierdzą, chcę i muszę rozstać się z osobami, które zawiniły - zapewnia Gicała.
Jest to kolejna historia pacjenta, który szukał pomocy na oddziale ratunkowym (SOR). Opisywaliśmy już mnóstwo tragicznych sytuacji podobnych do opowieści pani Haliny. Zmieniają się jedynie nazwiska i szpitale. Reszta wygląda tak samo - tłumy snujących się po korytarzach pacjentów, długie kolejki do lekarza i samotne cierpienie przed gabinetem. Dyrektorzy narzekają na marne finansowanie SORów i czekają na większe kontrakty z NFZ, zapominając jednak o swoim świętym obowiązku - że powinni pomagać chorym. I starać się to robić jak najszybciej.
Anna Górska