Ukraina rozpaczliwie potrzebuje broni. Problem - magazyny już świecą pustkami
Uderzenie na obwód kurski i trwająca równocześnie rosyjska ofensywa w kierunku Pokrowska sprawiły, że z Kijowa płyną zintensyfikowane apele o dozbrojenie. Tu liczy się każde wypowiedziane słowo, a wypracowanie rozwiązań przypomina chodzenie po kruchym lodzie. Pokazały to ostatnie wystąpienia ukraińskich polityków.
31.08.2024 19:17
Od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie zachodni sojusznicy przekazali Kijowowi pomoc o łącznej wartości ponad 100 mld dolarów. Ponad połowę z tego pochodziło ze Stanów Zjednoczonych. Nasz wkład wyniósł z kolei ok. 3 mld, a Polska od początku pomagała Ukrainie w sposób bezwarunkowy.
Przekazaliśmy m.in. ponad 300 czołgów T-72 i PT-91 i kilkaset bojowych wozów piechoty BWP-1 oraz samobieżnych haubic 2S1 Goździk.
Nad Ukrainą walczą polskie myśliwce MiG-29 i śmigłowce uderzeniowe Mi-24, które Ukraińcy wyremontowali i zmodernizowali, dostosowując do własnych potrzeb. Większość tego sprzętu została wyciągnięta z magazynów i podarowana.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na Ukrainę trafił także nowy sprzęt - kilkaset transporterów opancerzonych Rosomak, samobieżne moździerze M120 Rak, haubice Krab, wyrzutnie przeciwlotniczego systemu Piorun, amunicja krążąca Warmate i bezzałogowce rozpoznawcze FlyEye. Za ten sprzęt polska armia i producenci otrzymali pieniądze. Ale za znakomitą większość zapłacili sojusznicy z NATO i Unii Europejskiej.
Pozostało nam ponad 600 BWP-1, ok. 150 czołgów PT-91 i podobna liczba w większości zmagazynowanych T-72M1. Podobnie jest z samobieżnymi haubicami kal. 122 mm 2S1 Goździk. Na stanie zostały także stare czechosłowackie samobieżne kołowe haubice kal. 152 mm wz. 1977 Dana.
Te dwa ostatnie można byłoby przekazać Ukrainie bez większego uszczerbku. Pozostały sprzęt musi czekać na pojawienie się transporterów Borsuk, kolejnych koreańskich czołgów K-2, samobieżnych haubic Krab i K-9. Tak samo sprawa ma się z lotnictwem. Na myśliwce F-35 będziemy czekali do roku 2026, a dopóki nie pojawią się kolejne lekkie samoloty FA-50 i pierwsze śmigłowce szturmowe AH-64, Polska nie może przekazać maszyn Ukrainie.
- W magazynach zostało nam mało – mówi dr Michał Piekarski, specjalista ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Ale moglibyśmy negocjować z pozycji dostawcy sprzętu dla ukraińskiej armii w przyszłości. Mamy potencjalnie do zaoferowania choćby niektóre systemy przeciwlotnicze czy bezzałogowe.
Sytuacja niekomfortowa
27 sierpnia, podczas Forum Ukraina-2024, Wołodymyr Zełenski zaapelował o kolejne dostawy broni. Podkreślał, że Polska bardzo pomogła jego krajowi w najtrudniejszych miesiącach. Przyznał również, że wie, iż w polskich magazynach pozostało niewiele sprzętu.
- Dzisiaj uwaga strony polskiej, jeśli chodzi o nasze zdolności obronne, trochę osłabła. To znaczy, że Polska prawdopodobnie dała nam to, co mogła. Jednak pewne rzeczy w Polsce zostały. Prośba jest konkretna: naprawdę potrzebujemy waszych MiG-ów, waszych samolotów, bo wtedy nie będziemy tracić czasu na szkolenie naszych pilotów – mówił Zełenski.
W tym samym wystąpieniu dodał, że liczy na pomoc Warszawy "w zestrzeleniu rakiet nad zachodnią częścią Ukrainy przynajmniej tych, które kierują się w stronę Polski". Zaznaczył przy tym, że rozumie wahanie polskich władz, bo mogłoby to postawić Warszawę w niezbyt komfortowej sytuacji.
Sytuacja jest rzeczywiście "niezbyt komfortowa" i to zarówno jeśli chodzi o dozbrojenie Ukrainy, jak i zestrzeliwanie rosyjskich rakiet. Jeszcze w lipcu premier Donald Tusk mówił, że przekazanie MiG-ów jest uzależnione od zapewnienia nam przez sojuszników z NATO odpowiednich maszyn zastępczych: "To nie może być z uszczerbkiem dla bezpieczeństwa Polski".
Już po wystąpieniu Zełenskiego słowa premiera potwierdził szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz.
- Rząd polski, zarówno nasz rząd, jak i rząd poprzedników, przekazał wielomiliardowe donacje sprzętu na Ukrainę. To wszystko, co byliśmy w stanie przekazać - powiedział lider PSL. - Wiem, że Ukraina potrzebuje wielu rodzajów broni, ale nasi partnerzy z Ukrainy muszą też zrozumieć, że państwo polskie musi zachować swoje zdolności. I to jest dla mnie, jako ministra obrony, priorytet.
Co do możliwości zestrzeliwania przez Polskę rosyjskich rakiet i dronów nad zachodnią Ukrainą, szef MON zwrócił uwagę, że "żadne państwo indywidualnie nie podejmie takich decyzji", a on "nie widział w NATO zwolenników do podjęcia tej decyzji".
Liczy się każde słowo
Głos Wołodymyra Zełenskiego w sprawie dozbrojenia Ukrainy nie był jedynym, który w ostatnich dniach przebił się do europejskiej opinii publicznej. Roman Kostenko, deputowany i pułkownik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w wywiadzie dla włoskiego dziennika "La Stampa" stwierdził, że Kijów otrzymuje z Zachodu "starą broń".
Uznał, że nawet F-16, o których dostarczenie Ukraina zabiegała miesiącami, a które wreszcie dostała, "nie mają wielkiej jakości w porównaniu z rosyjskimi myśliwcami".
"Mamy 40-50 procent tego, co konieczne. Przykładem są haubice: mamy ich tak mało, że musimy je ciągle przenosić z jednego punktu do drugiego. Także systemy HIMARS nam nie wystarczają" - zaznaczył pułkownik.
Tak ostre wystąpienia sprawiły, że pod lupę zaczęto brać każde słowo wypowiedziane przez ukraińskich polityków. Nie inaczej było w przypadku szefa MSZ Ukrainy Dmytro Kułeby. Jedna z uczestniczek olsztyńskiego Campusu Polska Przyszłości zapytała go, kiedy Polska będzie mogła przeprowadzić ekshumacje ofiar mordu wołyńskiego, co połączone zostało z pomocą, którą udzieliliśmy Ukrainie.
Dyplomata odpowiedział początkowo pytaniem: - Czy zdaje sobie pani sprawę z operacji "Wisła" oraz roli Olsztyna? Wie pani, że ci wszyscy Ukraińcy zostali przymusowo wygnani z terytoriów ukraińskich, żeby zamieszkać tutaj, między innymi w Olsztynie?
I choć Kułeba szybko zaznaczył, że "gdybyśmy dzisiaj zaczęli grzebać w historii, to jakość rozmowy byłaby zupełnie inna i moglibyśmy pójść bardzo głęboko w historię i wypominać sobie te złe rzeczy, które Polacy uczynili Ukraińcom i Ukraińcy Polakom", było już za późno. Internet zalały komentarze o niewdzięczności Ukrainy i rzekomych roszczeniach terytorialnych.
Do tej sytuacji odniósł się Radosław Sikorski, który prowadził rozmowę z Ukraińcem: "Mamy do wyboru: albo możemy zajmować się przeszłością, która jest ważna, naszym ofiarom należy się chrześcijański pochówek, ale niestety nie jesteśmy w stanie przywrócić ich do życia; albo możemy skoncentrować się na budowaniu wspólnej przyszłości, tak aby demony nie odzywały się w naszych społeczeństwach i aby wspólny wróg nam już w przyszłości nie zagroził. Ja wolę to drugie podeście"
Szef polskiego MSZ dodał, że kwestia historyczna "jest problemem w naszych relacjach, które mam nadzieję, Ukraina rozwiąże w duchu wdzięczności za pomoc, którą Polska jej świadczy".
Sprawę wypowiedzi Kułeby zakończyło oświadczenie wydane przez MSZ Ukrainy: "Żałujemy, że niektóre siły, które nie są zainteresowane przyjaznymi stosunkami ukraińsko-polskimi, próbują umieścić słowa ministra w kontekście rzekomych roszczeń terytorialnych, których ukraiński minister spraw zagranicznych nigdy nie wyrażał i nie mógł wyrazić".
Myślmy o przyszłości
- Osobiście jestem przeciwnikiem podejścia transakcyjnego typu "my wam sprzęt, a wy nam kwestie wołyńskie" – mówi WP dr Dariusz Materniak, specjalista ds. wschodnich. - Dla mnie to handel pamięcią o ofiarach zbrodni, uważam coś podobnego za niedopuszczalne.
Szczęśliwie żaden z liczących się polskich polityków nie podważa tego, że pomoc Ukrainie jest inwestycją w nasze bezpieczeństwo. Podstawowym problemem jest obecnie to, że polski przemysł zbrojeniowy jest zbyt słaby, aby zaspokoić potrzeby i własne i walczącego sąsiada. Choć nie dotyczy to oczywiście wszystkich przedsiębiorstw - choćby Grupa WB Electronics kilkukrotnie zwiększyła zatrudnienie i produkcję, a Mesko pracuje pełną mocą.
Ukraińska armia będzie jednak w przyszłości potrzebować sprzętu, który jest produkowany w Polsce i zyskał już renomę. Polski przemysł może zaproponować Ukrainie niszczyciele min typu Kormoran II czy sprzęt już sprawdzony na froncie - samobieżne moździerze M120 Rak, haubice Krab, transportery Rosomak czy systemy zarządzania polem walki TOPAZ.
Podobnie jest w przypadku odbudowy infrastruktury krytycznej i baz wojskowych, zniszczonych w trakcie działań wojennych. Polskie przedsiębiorstwa mają spore doświadczenie, zdobyte podczas modernizacji naszych baz i dostosowywaniu ich do standardów NATO.
- W tym przypadku warto byłoby zabezpieczyć polski interes – mówi dr Dariusz Materniak. - Jest to zadanie dla polskiej dyplomacji.
Czy tak się stanie, zależy od skuteczności polskich polityków i relacji z Kijowem. Te, mimo licznych perturbacji - również tych z ostatniego okresu - są dość dobre. Na współpracy możemy wiele zyskać.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski