Ujawniono tajny plan W. Brytanii - zamierzała wyszkolić 100‑tysięczną armię syryjskich rebeliantów
Brytyjskie władze opracowały plan wyszkolenia i uzbrojenia 100-tysięcznej armii syryjskich rebeliantów, która miała obalić reżim Baszara al-Asada - ujawnia BBC. Opracowany dwa lata temu w sekrecie projekt został jednak zarzucony, jako zbyt ryzykowny.
04.07.2014 | aktual.: 04.07.2014 13:13
Pomysłodawcą i głównym autorem nakreślonego na ogromną skalę przedsięwzięcia był jeden z czołowych brytyjskich wojskowych - gen. David Richards, ówczesny naczelny dowódca sił zbrojnych. Richards przestrzegał premiera Davida Camerona, że są tylko dwa sposobny na szybkie zakończenie krwawej łaźni w Syrii - albo dać Asadowi zwyciężyć, albo doprowadzić do jego upadku.
Szkoleni w Jordanii i Turcji, wsparci przez lotnictwo
Emerytowany dziś wojskowy zdawał sobie sprawę, że bezpośrednia brytyjska interwencja zbrojna z wykorzystaniem wojsk lądowych jest wykluczona. Dlatego w tajemnicy zaproponował wyszkolenie i uzbrojenie umiarkowanych grup rebelianckich, tworząc z nich 100-tysięczną armię, która przechyliłaby szalę zwycięstwa na stronę powstańców.
Według założeń planu Richardsa Syryjczycy mieli być szkoleni w bazach na terenie Turcji i Jordanii. Jednak to nie wszystko - generał przewidywał, że do realizacji całej operacji potrzebne będzie wsparcie międzynarodowej koalicji. Powstańcza armia miała pomaszerować na Damaszek przy wsparciu ze strony sił powietrznych państw zachodnich i sojuszniczych krajów Zatoki Perskiej.
Ostatecznie brytyjska Narodowa Rada Bezpieczeństwa, w skład której wchodzą najważniejsze osoby w państwie, odrzuciła plan, oceniając go jako zbyt ryzykowny. Od tamtej pory wojna domowa w Syrii pochłonęła dziesiątki tysięcy ofiar, miliony ludzi musiało uciekać ze swoich domów, a sam konflikt, którego końca nie widać, stał się jeszcze brutalniejszy i bardziej krwawy.
Zachód przespał swoją szansę, teraz może żałować
Cytowany przez BBC prof. Michael Clarke, ekspert think thanku Royal United Service Institute, stwierdził, że Londyn stracił szansę, która istniała dwa-trzy lata temu, na "rozsądne i pozytywne" włączenie się w syryjski konflikt.
W podobny sposób sprawy widzi wielu innych analityków. Gdyby społeczność międzynarodowa zdecydowanie wsparła umiarkowaną opozycję na początku rebelii, najprawdopodobniej wojna skończyłaby się już dawno temu i nie istniałby dzisiejszy problem panoszącego się po Syrii islamskiego ekstremizmu.
Przeciągający się konflikt spowodował, że siły powstańcze zostały zdominowane przez sunnickich radykałów i umożliwił napływ dżihadystów z całego świata. Obecne zagrożenie nr 1 w regionie, czyli Państwo Islamskie (dawne Państwo Islamskie Iraku i Lewantu, ISIL), które w ostatnich dniach utworzyło na kontrolowanych przez siebie terytoriach kalifat, jest po części pokłosiem bezczynności Zachodu w Syrii.
Prof. Clarke ocenia, że teraz na zaangażowanie państw zachodnich jest już za późno. Jego zdaniem w tej chwili "zachodni politycy w pewnym sensie muszą mieć odwagę nie robić nic i przygotowywać się do tego, co nadejdzie po wojnie domowej".
Sojusznicy Asada nie mieli takich skrupułów
Skrupułów Zachodu nie miały takie państwa jak Rosja i Iran, które od początku wojny domowej wspierały reżim w Damaszku. Rosjanie zbroją armię w Damaszku, z kolei z Iranu do Syrii, oprócz broni, płynie szeroki strumień pieniędzy, a także doradcy wojskowi. Tymczasem walczący z Asadem islamscy radykałowie znaleźli hojnych sponsorów w arabskich krajach Zatoki Perskiej, zwłaszcza Arabii Saudyjskiej i Katarze.
BBC podkreśla, że cichych echem planu Richardsa są ostatnie kroki podjęte przez prezydenta USA Baracka Obamę, który zwrócił się do Kongresu o 500 mln dol. na "szkolenia i sprzęt dla sprawdzonych członków uzbrojonej syryjskich opozycji". Trudno nie wiązać tej decyzji z ostatnimi sukcesami ekstremistów z Państwa Islamskiego, bowiem uzbrojeni i wyszkoleni przez Amerykę umiarkowani rebelianci mogą być istotnym czynnikiem w zatrzymaniu zwycięskiego pochodu sunnickich radykałów.
Źródło: BBC, WP.PL