Ugoda w procesie Widacki-Wassermann
Ugodą zakończył się proces cywilny przed krakowskim sądem o naruszenie dóbr osobistych, który ministrowi koordynatorowi służb specjalnych Zbigniewowi Wassermannowi wytoczył adwokat Jan Widacki.
14.05.2007 | aktual.: 14.05.2007 15:44
Widacki domagał się od Wassermanna sprostowania w mediach informacji o jego rzekomym wspieraniu i współpracy z fundacją "Bezpieczna Służba" oraz o powiązaniach z gangsterem "Baraniną". Chciał także, by Wassermann wpłacił 15 tys. zł na Papieską Fundację "Dzieło Nowego Tysiąclecia".
W podpisanym porozumieniu obie strony uzgodniły, iż likwidują istniejący spór sądowy przez przyjęcie oświadczenia Zbigniewa Wassermanna, iż nie było jego intencją kojarzenie Jana Widackiego z jakąkolwiek działalnością przestępczą osób związanych z Fundacją "Bezpieczna Służba", a w szczególności z Jeremiaszem Barańskim, ps. Baranina. "Sugerowanie takich powiązań nie ma pokrycia ani w intencjach pozwanego, ani w faktach" - stwierdza w oświadczeniu pozwany minister.
"Legalny i dopuszczalny" udział w tworzeniu fundacji
Ugoda została zawarta już po zamknięciu przewodu sądowego, tuż przed ogłoszeniem wyroku. Proces w tej sprawie toczył się ponad dwa lata, w jego toku sąd korzystał z międzynarodowej pomocy prawnej przy przesłuchaniu świadków zamieszkałych w Austrii, Niemczech i Szwecji. Przesłuchany został m.in. świadek w śledztwie paliwowym Andrzej Cz. i żona Jeremiasza Barańskiego.
Zdaniem Jana Widackiego, do naruszenia jego dóbr osobistych doszło w listopadzie 2004 roku podczas posiedzeń komisji śledczej ds. PKN Orlen. Minister Zbigniew Wassermann zarzucił wtedy Widackiemu, występującemu jako pełnomocnik Jana Kulczyka, że gdy na początku lat 90. był wiceministrem spraw wewnętrznych, przy pomocy ministerstwa powstała fundacja "Bezpieczna Służba". W skład jej władz weszły m.in. żona i siostra Jeremiasza Barańskiego.
Zeznający w styczniu 2005 roku przed komisją śledczą ds. PKN Orlen mec. Widacki powiedział, że jego udział w tworzeniu fundacji "Bezpieczna Służba" na etapie rejestrowania był "legalny i dopuszczalny". Zaznaczył też, że to sąd, a nie minister zarejestrował fundację. Wyjaśnił, iż we władzach fundacji nie było Jeremiasza Barańskiego, który zresztą - jak podkreślał Widacki - nie był wtedy znany polskim organom ścigania. Podkreślał, że jego rola ograniczyła się jedynie do polecenia, by jeden z urzędników pomógł napisać fundacji statut, do czego zobowiązywało go wtedy obowiązujące prawo. Podobnej treści zeznania złożył Jan Widacki przed sądem cywilnym.
"Usiłuję naprawdę coś zrobić"
Jak zeznawał w min. Wassermann, jego wątpliwości budziły zarówno okoliczności powołania fundacji, jak i zakres jej działania. Z analizy materiałów komisji wydawała się uzasadniona teza, że istniał parasol ochronny nad fundacją i ludźmi z nią związanymi. Moim obowiązkiem było ujawnić te okoliczności. Działałem w głębokim przekonaniu, że tego wymaga interes państwa - mówił min. Wassermann, dodając, że jego intencją było wyjaśnienie, a nie naruszenie czyichkolwiek dóbr osobistych. Wskazywał, iż w swoich wypowiedziach nie przesądzał faktów, lecz wskazywał na wątpliwości i że jego wypowiedzi w prasie nie zawsze były autoryzowane.
W rozmowie z dziennikarzami po zawarciu ugody min. Wassermann stwierdził, iż "jest to bardzo trudna i niewdzięczna rola - zmiany patologii funkcjonowania życia publicznego w Polsce, za którą często płaci się w sposób niezasłużony". Ja od lat 90. usiłuję naprawdę coś zrobić, żeby poprawić funkcjonowanie organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości i już wielokrotnie za to płaciłem - powiedział minister. Jeżeli jednak - stwierdził - w środowisku prawników z tego samego miasta, z tej samej uczelni istnieje możliwość z honorem rozstrzygnięcia pewnych wątpliwości, to myślę, że są to rozwiązania dobre, tym bardziej, że jest to sprawa o charakterze cywilnym, dotycząca dóbr osobistych.
Jako satysfakcjonującą określił również ugodę Jan Widacki. Wypowiedzi pana Wassermanna na mój temat żyją sobie własnym życiem, funkcjonują, i były dla mnie głęboko krzywdzące. Jeżeli dziś pan minister mówi, że to nie było jego intencją, że to nie miało oparcia w faktach, to mnie to satysfakcjonuje - powiedział adwokat, dodając, że we własnej sprawie nie lubi się procesować.