"UE, USA - dwie demokracje - dwa różne światy"
W związku z książką, którą teraz piszę, próbowałam porównać filozofię Konstytucji amerykańskiej z Traktatem Regulującym UE. To dwa różne światy, choć oba stanowią kręgosłup demokratycznych systemów.
Konstytucja amerykańska odwołuje się w polityce do purytańskiej etyki zobowiązań, w której bycie supermocarstwem, bycie suwerennym państwem – i – wolnym człowiekiem, wiąże się z określoną odpowiedzialnością. Gdy się jej nie sprosta, traci się ów status. Np. w doktrynie militarnej USA z 2002 roku mówi się wprost o takim związku suwerenności z „dobrym zachowaniem”, stwierdzając, iż suwerenne są tylko te państwa, które są uznanymi członkami społeczności międzynarodowej, bo przestrzegają jej reguł. Gdy nie są – nie trzeba respektować ich wewnętrznych praw, a więc de facto tracą suwerenność. Celem owego „realistycznego idealizmu” Konstytucji USA jest – jak powiedział sędzia Marshall – tworzenie na tyle ogólnych i elastycznych zasad regulujących relacje między jednostką, a państwem, aby można je było stosować i w sytuacjach „normalnych” i – w czasie kryzysu. W Konstytucji amerykańskiej niewiele mówi się o zobowiązaniach państwa – czyli – o dobrach, do których państwo miałoby gwarantować równy dostęp. Ale lista
owych, jak się określa, „fundamentalnych” praw jest otwarta i wciąż dochodzą nowe, ważne dla określania szans życiowych w zmieniającym się świecie. Ostatnio dopisano edukację i zmieniono w związku z tym zasady finansowania szkół publicznych. Te reinterpretacje, określane jako „dynamiczny konstytucjonalizm”, dokonują się w sądach. To analiza precedensów konkretyzuje bowiem aktualną wykładnię amerykańskiego, „realistycznego” idealizmu.
W Traktacie Regulującym UE jest inaczej. Jego kręgosłupem nie jest – jak w Konstytucji USA – regulowanie relacji między obywatelem a państwem (w tym szczególnie – granic władzy), ale – określenie powiązań w ramach korpusu urzędników. Inaczej – integracja funkcjonalna, a nie – polityczna. W Traktacie brak też, widocznego Konstytucji USA, dyktatu idei, z których wypływają określone zobowiązania. Nie ma też – tak uderzającego w owej Konstytucji – zaufania do wolności. Zamiast tego mamy w Traktacie wolność z góry ustrukturowaną. Możliwe jest wprawdzie tworzenie przez państwa własnej kombinacji norm, ale w określonej sekwencji (wyznaczonej przez „refleksyjne zarządzanie”) i tylko w ramach pola wyznaczonego przez ściśle określone, minimalne standardy. Długa jest za to lista wartości (praw do…), które państwa Unii muszą zapewnić swoim obywatelom: tym właśnie zajmuje się Karta Praw Podstawowych. Są to wartości zaczerpnięte z różnych systemów. Znika w ten sposób wewnętrzna, specyficzna narracja każdego nich. W
wypadku zaś USA ową scalającą państwo i społeczeństwo narracją jest opowieść o odpowiedzialności płynącej z siły i wolności. Odpowiedzialności wyrażającej się w dobrowolnie narzuconych sobie ograniczeniach.
W odróżnieniu od USA, sądy w UE nie zajmują się refleksją na temat wartości i realiów (ów amerykański „realistyczny idealizm”). W Europie chodzi raczej o dwa zadania: interpretację warunków brzegowych (w sporach z państwami) oraz – o ciągłą redukcję sfer nieokreśloności, poprzez przekuwanie precedensów prawo. Sfery te stają się bowiem orężem państw w ich grach z unijną biurokracją.
I – co ważne – w odróżnieniu od Konstytucji amerykańskiej, w Traktacie Regulującym brak procedur na wypadek kryzysu. Amerykańska Konstytucja ma podwójną strukturę, bo jej poprawki pokazują, które prawa (i w jakich okolicznościach) można chwilowo zawieszać, koncentrując władzę w rękach prezydenta. W Traktacie Regulującym mówi się tylko o sytuacjach normalnych: w razie kryzysu możliwe są tylko deklaracje polityczne, które nie są uznanym prawem. Stąd brak strategii, co dalej z Traktatem Lizbońskim.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski