"Uczyniliśmy to, żeby się na was zemścić"
Główny problem z językami polega na tym, że jest ich za dużo, innymi słowy - więcej niż jeden. Tłumaczono mi kiedyś, że ma to związek z jakąś wieżą wybudowaną przez gościa o imieniu Babel, prawdziwość tej historii budzi jednak moje wątpliwości - czy fakt, że gość nosi takie samo imię we wszystkich językach wyraźnie się z tą prawdziwością nie kłóci? - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Jamie Stokes.
Jedną z najważniejszych konsekwencji istnienia więcej niż jednego języka jest to, że nie mogę wejść do jakiegokolwiek pubu na świecie i zamówić martini z wódką wstrząśnięte, niemieszane. Zanim będę w stanie wykonać takie podstawowe zadanie na przetrwanie, muszę przejść przez cały bolesny proces uczenia się nowego języka. Biorąc pod uwagę, że istnieje jakieś 6 000 języków, przez które trzeba by przebrnąć, proces może być dosyć czasochłonny - jeśli opierać się na moich postępach w uczeniu się języka polskiego, trwać będzie jakieś cztery i pół miliona lat.
Polskiego uczę się już tak długo, że zacząłem się czuć, jak pacjent poddany przewlekłemu leczeniu, mimo małej nadziei na sukces. Za każdym razem, gdy moja nauczycielka kończy ze mną lekcję, prosi moją żonę na bok i poważnym tonem zaleca jej rozmawianie ze mną po polsku przynajmniej pół godziny dziennie. W tym czasie ja siedzę pokornie w rogu z szeroko otwartymi oczami i dzielnym uśmiechem, choć widzę, że żadna z nich nie wierzy w działanie tej recepty.
Byłoby chyba lepiej, gdyby ludzie przestali przekonywać mnie, że „polski to bardzo logiczny język”. Albo słowo „logiczny” znaczy po polsku co innego niż po angielsku, albo prawdą jest szeroko rozpowszechniane podejrzenie, że jestem jednak idiotą.
Cały ten pomysł z fleksją jest dla Anglika tak obcy, że na początku ma on wrażenie, że końcówki słów zmieniają się w zależności od czegokolwiek – na przykład dnia tygodnia albo koloru spodni, które się akurat ma na sobie. Kombinowałem w ten sposób: „Hmm, czyli „stary pies” powinienem mówić we wtorek, ale w czwartek, kiedy mam na sobie szorty i właśnie zjadłem lody, muszę powiedzieć „starego psa”.
Nigdy nie odbyłem też rozmowy na temat rodzajów rzeczowników, która nie spowodowałaby w mojej głowie jeszcze większego zamętu niż miałem wcześniej:
Nauczycielka: W języku polskim rzeczowniki mogą być rodzaju męskiego, żeńskiego lub nijakiego.
Ja:Rozumiem. Czyli jak „mężczyzna”, „kobieta” i „Michał Szpak”?
Nauczycielka:Nie do końca, bo słowo „mężczyzna” jest akurat rodzaju żeńskiego. Tak jak „kobieta”.
Ja: No tak, to nie może być zbyt oczywiste, prawda? Rozumiem, że „piwo” jest rodzaju męskiego?
Nauczycielka: Sok jest rodzaju męskiego, piwo nijakiego.
Ja: Nie dziwię się. Jak się wypije zbyt dużo…
Nauczycielka: Nie przejmuj się, Język polski jest bardzo logiczny.
Ja:Czy można posłużyć się tą logiką i powiedzieć, że jeśli dodamy męski sok do neutralnego piwa robi nam się drink dla kobiety?
Nauczycielka(szepcząc do mojej żony): Wydaje mi się, że nie ma już nadziei.
Ja: Chciałbym choć umrzeć z godnością!
Zwykle krótko po takiej rozmowie dowiaduję się, że ludzie, psy, pomidory, tosty i naleśniki w języku polskim uznawane są za żywe (czy żywotne), ale na przykład dęby już nie. Myślę, że to dlatego uczyniliśmy angielską pisownię kompletnie przypadkową – chcieliśmy się na was zemścić.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski