Uciekinierzy z historii
Kiedy Jacek Kurski oskarżył Donalda Tuska, że ten miał dziadka w Wehrmachcie, Tusk słusznie odparł, że to podłe i niesprawiedliwe oskarżenie. Ale tak naprawdę losy dwóch dziadków Tuska i licznych ich pobratymców były tak kwestią szczęścia jak i faktycznych wyborów. Bo choć na Kaszubach bardzo wielu chciało uciec Wehrmachtowi, udało się to niewielu - pisze Martyna Bunda w tygodniku "Polityka".
19.10.2005 | aktual.: 19.10.2005 10:15
Oto typowa kaszubska historia: wiosną 1945 r. dwóch przyjaciół z Kartuz wymienia się listami. „Wiem już, że żyjesz! – pisze Władysław Formela do Brunona Kitowskiego. – I bardzo się ucieszyłem! Jednak jak widać to masz dużo szczęścia, żeś wyszedł cało z tego piekła. Ja sobie wyobrażam, jakie to piekło musiało być po waszej stronie, bo dobrze my dawali wpierdol tym Szwabom. Tak długo żeśmy tłukli, aż się wykończyli, że oni nie mogli się opamiętać”.
Ten pierwszy walczył w polskich siłach zbrojnych na Zachodzie, ten drugi w Wehrmachcie. Nie mieli jeszcze 20 lat. Na swoje położenie żaden nie miał wpływu. Jak mogli, oswajali więc tę dziwną rzeczywistość. Z Kaszub poszło na wojnę w ramach niemieckiej armii prawie pięćdziesiąt roczników: najstarsi, których obejmował pobór, mieli 59 lat, najmłodsi – 16. Wedle różnych danych, służyło w Wehrmachcie od 90 do 350 tys. Pomorzan, w tym kilkadziesiąt tysięcy Kaszubów, i 350 tys. Ślązaków. W 1920 r. liczbę Kaszubów szacowano na 250–350 tys.
Kogoś w Wehrmachcie - to znaczy brata, syna, stryja - miała więcej niż co druga. Nierzadko dzięki temu w ogóle przetrwała, bo począwszy od 1942 r. za dezercję, odmowę służby, a także odmowę podpisania volkslisty groziła deportacja całej rodziny. Do obozu pracy w Lebverchsdorf (Potulice) albo do obozu koncentracyjnego w Stutthof (Sztutowo) słali nierzadko cały dom dezertera: żonę, dzieci, rodzeństwo, rodziców, kuzynów.
Ale ludzie i tak uciekali. Do armii Andersa, gdzie Kaszubów - dezerterów z Wehrmachtu - szacuje się kilka tysięcy. Do wojsk radzieckich, które kusiły rozrzucanymi wzdłuż frontu ulotkami, że "przyjmą Kaszubę jak brata", choć potem różnie bywało - pisze Martyna Bunda w tygodniku "Polityka".