Uciekinierki z Korei Północnej - zamieniły głód na niewolę
W Chinach żyje nawet 100 tysięcy uciekinierów z Korei Północnej. Szczególnie skomplikowana jest sytuacja kobiet, które przebywając tam nielegalnie, stają się łatwym łupem handlarzy żywym towarem i pośredników aranżujących małżeństwa. W wielu przypadkach mężowie traktują je jak niewolnice. - Bił mnie kijem grubości palca. Uderzał po całym ciele. Mój syn był bity i poniżany za każdy uśmiech - opowiada jedna z tysięcy ofiar.
10.05.2012 15:45
Jeśli Koreańczyk z Południa chce spotkać swojego rodaka mieszkającego na Północy, to udaje się do… Chin. Ponad 500-kilometrowa rzeka Tumen stanowi naturalną granicę pomiędzy komunistyczną biedą i bogactwem. W przeciwieństwie do Yalu - drugiej granicznej rzeki - Tumen jest bardziej przystępna.
"Przyjazna" granica
W niektórych miejscach koryto zwęża się do tego stopnia, że dwie osoby mogą stanąć naprzeciw siebie twarzą w twarz, a brodząc na płytkich odcinkach nawet podać sobie dłonie. Wielu południowokoreańskich turystów przyjeżdża w te strony, bo jest to bodaj jedyne miejsce na świecie, które pozwala na bezpośredni kontakt z Koreańczykami z Północy.
Nie należy się jednak spodziewać radosnych zjednoczeń pomiędzy podzielonymi krajanami. Wspomniane miejsca są gęsto obstawione przez patrole Koreańskiej Armii Ludowej. Dlatego interakcje kończą się na zdawkowych rozmowach z żołnierzami, którzy podchodzą do brzegu, licząc na drobne upominki z imperialistycznego świata, takie jak: papierosy, szczotki do włosów czy zimowe rękawice.
To, co jest ciekawostką dla turystów z Korei Południowej, jest codziennością dla setek Chińczyków i Koreańczyków. Od lat kwitnie tu drobny handel wymienny, w którym ukradkowo uczestniczą mieszkańcy obu państw. Na stronę koreańską wędrują głównie produkty pierwszej potrzeby. W zamian Chińczycy mogą liczyć na naturalne bogactwa, np. cynk lub miedź.
Chiny lekceważą prawo
Pokątna wymiana handlowa oraz wyprawy ciekawskich turystów to jedno. Oddzielną kwestią jest przekraczanie granicy przez ludzi. Czasami są to krótkie wypady w celu zarobku lub poszukiwania jedzenia. Innym razem stała ucieczka spod skrzydeł komunistycznej dyktatury. Większość Koreańczyków uciekających na Południe, de facto udaje się na Północ, przez Tumen do Chin. Dopiero stamtąd próbują przedostać się poza 38 równoleżnik, ale są i tacy, którzy zostają w Państwie Środka na stałe.
Czytaj wywiad z uciekinierem: Raj zamienił się w koszmar
Bez pieniędzy i wsparcia zadanie jest trudne. Przez lata Pekin odmawiał im statusu uchodźcy i oficjalnie traktował jako "nielegalnych imigrantów ekonomicznych". Ci, którzy za wszelką cenę chcieli zaznać wolności, bywali wyłapywani przez chińskie służby i odsyłani z powrotem do komunistycznej ojczyzny, gdzie ich dalszy los zależy od tego, jak wielkie zagrożenie stanowią dla reżimu. Jeśli przekroczenie granicy było spowodowane motywacjami ekonomicznymi, czekało ich do trzech lat obozu pracy.
Wyroki dla "wywrotowców" zaczynają się od pięciu lat wzwyż, a najpoważniejsze przypadki karane są śmiercią. To, że ucieczka z Korei Północnej jest traktowana jak ciężkie przestępstwo, potwierdzają sami uciekinierzy. - Byłam przesłuchiwana i przetrzymywana przez miesiąc. Podczas zadawania pytań dostałam cios w lewe oko. Gałka oczna pękła i na zawsze straciłam w niej wzrok - opowiadała Komitetowi na rzecz Praw Człowieka w Korei Płn. deportowana kobieta, której niedługo później udało się ponownie zbiec.
Czytaj o więzieniach w Korei Płn.: Z głodu zjadają własne dzieci Nie ulega wątpliwości, że Phenian, represjonując uciekinierów cofanych z Chin, łamie prawa człowieka. Jednak podobnie postępuje Pekin, który deportując Koreańczyków, łamie międzynarodowe prawo. Fundamentalnym postanowieniem Konwencji o statusie uchodźców z 1951 roku jest zasada non-refoulement, zabraniająca zawracania osób do kraju, w którym zachodzi obawa prześladowań. Chiny, będąc sygnatariuszem wspomnianego dokumentu, jawnie łamią jeden z najważniejszych zapisów w dorobku międzynarodowego ustawodawstwa.
Handel żywym towarem
Nawet jeśli Koreankom z Północy udaje się uniknąć chińskich służb, to nierzadko trafiają wprost w szpony handlarzy żywym towarem. Część z nich, jeszcze zanim opuszczą kraj, pada ofiarą własnych rodaków, którzy oferują złote góry, a faktycznie zajmują się przerzutem przez granicę i przekazywaniem kobiet w ręce pośredników. Bez statusu uchodźcy, za to z ciągłym widmem powrotu do ojczyzny, kobiety są łatwym celem zarówno pospolitych oszustów, jak i zorganizowanych grup przestępczych. - Byłem zaręczony z Koreanką, ale mi ją odebrali. Kazali mi zapłacić 50 dolarów, ale nie miałem takiej kwoty. Zagrozili mi bronią i ją straciłem. Czasami porywają kobiety i handlują nimi, nazywając to "małżeńskim kontraktem", a innym razem przychodzą po nie i odgrywają aresztowanie przebrani za chińskie służby - charakteryzował dla Human Rights Watch (HRW) metody działań gangów Koreańczyk z Południa zamieszkały w Chinach.
Wśród uciekinierek istnieje również margines kobiet, które z rozmysłem sprzedają się Chińczykom na żony, chcąc w ten sposób zapewnić sobie przetrwanie. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że nie wszyscy pośrednicy są bezwzględnymi handlarzami żywym towarem. Niektórzy Chińczycy koreańskiego pochodzenia odpłatnie, a czasami nawet darmowo, aranżują małżeństwa uciekinierkom, sądząc, że to lepsze wyjście niż głodowa śmierć pod rządami reżimu Kimów. Wprawdzie takie "małżeństwo" nie jest uznawane przez miejscowe prawo, ale dla zdesperowanych kawalerów nie stanowi to większego problemu.
Na prowincji istnieją miejscowości, gdzie kobiet w wieku reprodukcyjnym jest kilkakrotnie mniej niż mężczyzn. Ten stan jest z jednej strony pokłosiem migracji kobiet, które przenoszą się do miast w poszukiwaniu pracy w fabrykach, a z drugiej - polityki jednego dziecka i chęci, by był to syn.
Czytaj o problemie polityki jednego dziecka: 35 tysięcy aborcji dziennie
Pierwsi kawalerzy z czasów wprowadzenia restrykcji mają dziś po 35 lat. To właśnie oni i ich młodsi koledzy są głównym źródłem dochodu handlarzy i pośredników. Przyszli małżonkowie pochodzą najczęściej ze zubożałych terenów wiejskich. Za żonę muszą zapłacić równowartość kilkuset dolarów. Ceny różnią się w zależności od wieku kobiety. Zdarza się, że kobiety lądują w północno-wschodnich prowincjach Chin, odległych od Korei Północnej o kilka tysięcy kilometrów. Niejednokrotnie stają się ofiarami przemocy ze strony swoich nowych partnerów - Bił mnie kijem grubości palca. Uderzał po całym ciele. (…) Mój syn (również uciekinier z Korei Płn. - przyp.) był bity i poniżany za każdym razem, gdy się uśmiechał. (…) Uciekłam z domu bez ubrań i pieniędzy. Później dowiedziałam się, że jego poprzednia żona zrobiła tak samo - skarżyła się Koreanka w raporcie HRW. Chiny znów lekceważą prawo
Nawet jeśli mężowie nie okażą się tyranami, to wciąż pozostaje problem prawnego statusu uciekinierek. Kolejnymi osobami, które cierpią z tego powodu, są dzieci urodzone w takich związkach.
Z szacunków międzynarodowych organizacji wynika, że w sumie na terenie Chin (przede wszystkim chodzi o prowincje Jilin, Liaoning i Heilongjiang) ukrywa się około 100 tysięcy Koreańczyków. Raport HRW z 2008 roku podaje, że ponadto w Chinach przebywa nawet kilkadziesiąt tysięcy potomków koreańskich matek, z których niemal wszystkie są pozbawione prawa do edukacji.
Jeśli chińsko-koreańskie rodziny decydują się na zarejestrowanie dziecka, często wiąże się to z jednoczesnym wydaniem matki. A to z kolei oznacza jej deportację.
Dopiero tragedia, jaką jest odesłanie matki do Korei Północnej, pozwala na bezproblemowe zalegalizowanie pobytu dziecka i wysłanie go do szkoły. Możliwy jest jeszcze inny scenariusz, ale nielegalny i wymagający grubego portfela. - Musiałem pokazać policji dokument weryfikujący aresztowanie matki albo inny papier, tłumaczący jej zniknięcie. Ponadto trzeba przedstawić trzech świadków, którzy potwierdzą jej powrót [do Korei] lub zniknięcie. Ale to nie koniec. Trzeba jeszcze przekupić odpowiednich urzędników - mówił ojciec w raporcie HRW "Dzieci Koreanek z Południa w Chinach".
Deportując matki, Pekin nie respektuje zapisów z Konwencji o prawach dziecka, którą ratyfikował 2 marca 1992 roku. Jedno z postanowień tego aktu mówi o prawie do wychowania w rodzinie i kontaktów z rodzicami w przypadku rozłączenia z nimi. Tymczasem dzieci, otrzymując legalny pobyt, tracą możliwość wychowywania przez pełną rodzinę, a ich więź z matką ulega zerwaniu.
Szansa na zmianę
Deportacje uciekinierów, które trwały całe dziesięciolecia, w ostatnim czasie zostały wstrzymane przez Pekin. Na razie nie wiadomo, czy jest to głębsza zmiana czy jedynie element powierzchownej gry dyplomatycznej. Jak doniósł japoński dziennik "Yomiuri Shimbun", niedługo po kwietniowym starcie północnokoreańskiej rakiety Unha-3, Chiny zapowiedziały wstrzymanie deportacji uciekinierów. - Gdy uciekinier jest cofany do swojego kraju, jego życie się kończy. Nie możemy tego pomijać - mówił gazecie przedstawiciel władz prowincji Liaoning. Inni politycy byli oburzeni na Phenian, że tak jawnie zlekceważył "chińskiego przyjaciela".
Zobacz zdjęcia: Próba rakietowa Korei Północnej
Paradoksalnie, to, czego latami bez powodzenia domagały się organizacje broniące praw uciekinierów, udało się osiągnąć dzięki nieprzewidywalności reżimu Kimów. Human Rights Watch czy Komitet na rzecz Praw Człowieka w Korei Płn. wielokrotnie podpowiadały możliwości rozwiązania tego problemu. Bezsilne było także ONZ i Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, którego prośby o dostęp do potencjalnych uchodźców były ignorowane przez chiński rząd, mimo podpisanej konwencji.
Dopiero wystrzelenie przez Phenian rakiety bez wcześniejszego powiadomienia Pekinu, zdenerwowało chińskiego smoka. Wciąż nie wiadomo, czy jest to chwilowy gniew na pokaz i skarcenie niepokornego sąsiada, czy może jednak autentyczny zwrot w polityce wobec uciekinierów. Górnolotne deklaracje oficjeli Państwa Środka na temat zaprzestania deportacji jeszcze nie znalazły poparcia w zmianach systemowych. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek znajdą.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska