Władimir Putin i Siergiej Sawieliew. Po publikacji nagrań w służbie więziennej doszło do czystek© Archiwum prywatne

Siergiej ujawnił nagrania z fabryk tortur w Rosji. Teraz zajął willę córki Putina

- Dostaję masę pogróżek. Ale nie mam czasu nad tym się zastanawiać. Jestem świadkiem w wielu procesach o znęcanie się i gwałtach w koloniach karnych - mówi w rozmowie z WP Siergiej Sawieliew. 31-letni Białorusin gromadził pod nosem FSB dowody na istnienie fabryk tortur w Rosji Putina. Po inwazji na Ukrainę znowu wkroczył do akcji. To on próbował ulokować ukraińskich uchodźców w willi Jekatieriny Tichonowej, córki dyktatora.

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

- Kiedy dowiedziałem się o inwazji Rosji na Ukrainę, miałem mętlik w głowie – przyznaje Siergiej Sawieliew.

- Widziałem ogromne nieszczęście i niesprawiedliwość, jakie dotknęły Ukraińców. Z drugiej strony czułem złość. Od lat obrońcy praw człowieka powtarzali, że tortury i represje to nie tylko wewnętrzna sprawa Rosji. Alarmowali, że Putin stworzył system bezlitosny i krwawy, w którym ludzkie życie nie ma żadnej wartości. Niestety, dopiero wojna sprawiła, że świat się obudził i zobaczył, z kim od 20 lat próbował układać stosunki.

Kiedy rozmawiamy, Siergiej jest we Francji. Rozgląda się po salonie swojego mieszkania i mówi: - W ciągu ostatniego roku moje życie dwukrotnie uległo radykalnym zmianom.

Jesienią ubiegłego roku Sawieliew został zwolniony z rosyjskiego więzienia. Trafił tam jako 23-latek pod zarzutem przemytu narkotyków. Dostał dziewięć lat, z których pięć spędził w prawdziwym piekle - Regionalnym Szpitalu Gruźliczym nr 1 (RSG-1) w Saratowie.

Film nakręcony w willi Alta Mira:

Placówka tylko oficjalnie miała służyć chorym, ale w rzeczywistości stała się rosyjską wersją Guantanamo. Na polecenie Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) oraz Federalnej Służby Więziennej (FSW) do RSG-1 konwojowano więźniów z całego kraju. Odcięci od kontaktu z rodziną i prawnikami osadzeni stawali się ofiarami tak zwanych aktywistów, również więźniów, których werbowały władze zakładu i zatrudniały jako dozorców.

"Aktywiści" mieli klucze do wszystkich pomieszczeń i mogli swobodnie poruszać się po szpitalu. Kiedy dostawali rozkaz, prowadzili ofiarę do jednej z dwóch tajnych cel. Bili do nieprzytomności, torturowali, potem gwałcili. Czasami do gwałtów wykorzystywali kije od szczotek albo mopów.

To wszystko nagrywały służbowe kamery, a nagrania były przechowywane na dyskach służbowych komputerów. Upokarzające materiały służyły do szantażowania, wymuszania fałszywych zeznań, wyłudzania pieniędzy albo po prostu uciszania "nieposłusznych".

Władimir Osieczkin, szef organizacji Gulagu.net. To jemu Siergiej przekazał nagrania z fabryk tortur
Władimir Osieczkin, szef organizacji Gulagu.net. To jemu Siergiej przekazał nagrania z fabryk tortur© Archiwum prywatne

Obrońcy praw człowieka od lat wiedzieli o funkcjonowaniu fabryki tortur w RSG -1, ale dopiero dzięki Siergiejowi otrzymali niepodważalne dowody.

To on, kiedy trafił do zakładu z podejrzeniem gruźlicy, został wykorzystany przez strażników jako "materiał" na bezpłatną pomoc IT. Początkowo zlecali mu przepisywanie odręcznie napisanych dokumentów w wersję elektroniczną, z czasem zaufali mu na tyle, aby powierzyć Sawieliewowi administrowanie kamer służących do nagrywania tortur i gwałtów.

– Moim obowiązkiem było czuwania nad tym, aby kamery były sprawne, dokładnie oddawały dźwięk i obraz podczas nagrań – wspomina Siergiej.

Przez pięć lat służby zakładu nie podejrzewały, że "chłopak od kamer" gromadzi własne archiwum. Po uwolnieniu przekazał 40 GB drastycznych nagrań w ręce Władimira Osieczkina, założyciela fundacji Gułagu.net, która od dekady bada fakty przemocy w rosyjskich więzieniach.

Ujawnienie tajnego archiwum wstrząsnęło opinią społeczną na całym świecie. Pół roku później Siergiej Sawieliew znowu znalazł się w nagłówkach prasy. Tym razem, jako jeden z trzech aktywistów, wszedł do Alta Mira, willi córki Putina we francuskim kurorcie w Biarritz. Wymienili zamki i o mały włos nie zasiedlili w posiadłości uchodźców z Ukrainy.

Tatiana Kolesnychenko: Skąd pomysł, aby włamać się do willi Jekatieriny Tichonowej, córki Putina?

Siergiej Sawieliew: Media lubią o tym mówić jako o włamaniu czy zakradnięciu. W rzeczywistości mieliśmy klucze i weszliśmy do środka bez wyważania drzwi czy naruszenia zamków. W świetle francuskiego prawa było to absolutnie legalne.

Siergiej Sawieliew zdecydował się opublikować swoje pierwsze zdjęcia dopiero po wyjeździe do Francji
Siergiej Sawieliew zdecydował się opublikować swoje pierwsze zdjęcia dopiero po wyjeździe do Francji© Facebook | Siergiej Sawieliew

Jak zdobyliście klucze?

Pozyskał je Pierre Haffner, aktywista francuskiej organizacji Svoboda Liberté Association oraz pomysłodawca akcji. Jego podejście wydało mi się bardzo słuszne, bo nie chodziło mu o pokazanie przepychu życia rodziny i otoczenia Putina.

Naszym zamiarem było sprawić, aby posiadłość, kupiona za zagrabione Rosjanom pieniądze, posłużyła czemuś dobremu. We Francji jest obecnie masa uchodźców z Ukrainy, ludzi, którzy przez terror Putina zostali bez dachu nad głową. Chcieliśmy im to zrekompensować.

Tak po prostu weszliście do willi, która należała do córki Putina? Nie było tam ani ochrony, ani alarmów?

Sam byłem początkowo zaskoczony. Jednak reputacja willi mówi sama za siebie. W okolicy wszyscy doskonale wiedzą, kto tam mieszkał.

Jak w środku wyglądała willa?

Wszyscy pytają, co mnie najbardziej zaskoczyło. Czy były jakiś luksusowe przedmioty albo dzieła sztuki? W rzeczywistości willa była bardzo duża, ale wygląda dosyć przeciętnie. Pokoje przypominały hotelowe – wygodne, ale neutralne.

Zresztą, byliśmy tam nie po to, aby liczyć bogactwo, tylko przeprowadzić dokładną inspekcję. Interesowało nas przede wszystkim, ilu uchodźców może tam zamieszkać.

Ilu?

Komfortowo co najmniej dwudziestu. Na trzech kondygnacjach mieściło się osiem sypialni, a prawie każda miała swoją łazienkę. Willa też posiadała dwie w pełni wyposażone kuchnie. W piwnicy była siłownia, a na zewnątrz duży ogród i basen.

Ile czasu tam spędziliście?

Około doby. Prawie cały ten czas zajmowałem się inspekcją, a także nagrywaniem wszystkiego. Zależało nam, aby mieć dowody na wypadek, gdyby właściciele próbowali wnieść oskarżenie o kradzież czegokolwiek.

Paszport byłego męża Jekatieriny Tichonowej odnaleziony w willi Alta Mira
Paszport byłego męża Jekatieriny Tichonowej odnaleziony w willi Alta Mira© Archiwum prywatne | Siergiej Sawieliew

Wiedzieliśmy też, że w willi od dłuższego czasu nikt nie mieszkał. Musieliśmy więc sprawdzić, czy wszystkie pomieszczenia nadają się do użytku, posprzątać, dokupić niezbędne rzeczy, a potem zaprosić uchodźców. Dopiero po ich sprowadzeniu chcieliśmy poinformować prasę.

Co poszło nie tak?

Informacja o tym, że weszliśmy do willi wyciekła do mediów. Zrobił się rozgłos. Zatrudniona przez właścicieli gosposia, która co jakiś czas się pojawiała w willi, przeczytała o "włamaniu" i poinformowała policję.

Co wtedy? Wpadli funkcjonariusze, kajdanki, areszt?

W tym właśnie ogromna różnica między francuską a białoruską czy rosyjską policją. Żeby wejść do środka, funkcjonariusze musieli przewiercić wymienione zamki.

Pierre Haffner w willi Alta Mira
Pierre Haffner w willi Alta Mira© Twitter

Kiedy już się dostali do willi, spokojnie wytłumaczyli nam w dwóch językach - po francusku i rosyjsku, że nie możemy się tu znajdować i poprosili, abyśmy udali się z nimi na komisariat.

Postawili wam jakieś zarzuty?

Wraz z gosposią policjanci dokonali oględzin willi i stwierdzili, że nie doszło do kradzieży czy włamania. Nie było więc podstaw do nawet administracyjnych zarzutów, już nie mówiąc o karnych. Po spisaniu zeznań puścili nas wolno.

Nie udało się nam więc wcielić w życie pierwotnego planu. Jednak to, co zrobiliśmy, nie poszło na marne. Otrzymaliśmy dostęp do ogromnej ilości dokumentów, które nie pozostawiają wątpliwości, kto jest prawdziwym właścicielem nieruchomości.

Jakie dokumenty?

Umowy, rachunki, na których widnieje nazwisko Kamila Szamałowa, oligarchy, najmłodszego rosyjskiego miliardera, a także byłego męża Jekatieriny Tichonowej, młodszej córki Putina.

Przed tym nie mieliśmy oficjalnego potwierdzenia, kto jest bezpośrednim właścicielem willi. Rodzina i otoczenie Putina uwielbiają inwestować w nieruchomości we Francji, Hiszpanii i Włoszech. Tylko w samym Biarritz wiemy o dwóch innych posiadłościach, w tym jednej należącej do Ludmiły, byłej żony Putina.

Niestety, te nieruchomości dość często nie są obejmowane sankcjami, ponieważ właściciele chowają się za fasadowymi firmami albo podstawionymi ludźmi. Przykładowo willa Alta Mira zapisana jest na firmę Atlantic. Teraz mamy dowody, że bezpośrednim właścicielem willi jest Szamałow.

Co zamierzacie zrobić z tymi dowodami?

Wraz z prawnikami pracujemy nad tym, aby przekazać je zarówno miejscowym władzom, jak i do Pałacu Elizejskiego, a następnie zażądać, aby zarówno Szamałow, jak i Tichonowa, znaleźli się na czarnej liście. USA i Wilka Brytania już objęli ich sankcjami. Teraz kolej na Francję i UE.

Siergiej Sawieliew i Pierre Haffner po opuszczeniu posterunku policji
Siergiej Sawieliew i Pierre Haffner po opuszczeniu posterunku policji© Archiwum prywatne

Putin i jego otoczenie wyrządzili niewyobrażalne zło. Niechby chociaż nieruchomości, kupione za pieniądze Rosjan, posłużą do czegoś dobrego. Powinny posłużyć jako schronienie dla ukraińskich rodzin uciekających przez wojną.

Jestem w stanie zrozumieć, co czują, bo pół roku temu sam musiałem opuścić kraj ze strachu o własne życie.

Po uwolnieniu z więzienia wróciłeś na Białoruś i anonimowo przesyłałeś nagrania wykonane w RSG-1. Kiedy rosyjskie służby zorientowały się, że to ty jesteś źródłem Gułagu.net?

Dosyć późno. Leciałem odwiedzić znajomych do Nowosybirska, kiedy na lotnisku poproszono mnie na "rozmowę". Funkcjonariusze grozili, że wrócę do więzienia i skończę jak ci więźniowie z nagrań. Nie mieli jednak konkretnych dowodów, więc skończyło się na podpisaniu dokumentów o współpracy.

Wtedy zrozumiałem, że muszę wyjechać im prędzej. Po raz pierwszy w życiu znalazłem się za granicą, we Francji i postanowiłem się ujawnić.

Wymknąłeś z rąk FSB, wywożąc ze sobą archiwum pełne drastycznych nagrań, ale twoja rodzina pozostała na Białorusi?

Tak, ojciec i siostra wciąż mieszkają w Mińsku. Początkowo byli pod bardzo silną presją. Jest to bardzo trudne, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że nie o wszystkim mogą mi powiedzieć. Służby czuwają nad każdą ich rozmową.

Miałeś 23 lata, kiedy trafiłeś do więzienia za handel narkotykami. Jak do tego doszło?

W młodości robiłem wiele rzeczy, z których teraz nie jestem dumny. Nie będę się tłumaczyć, że to historia, jakich wiele, że kolega zaproponował mi zarobić na przewożeniu rzekomo dozwolonych substancji. Zdawałem sobie sprawę, jak to może się skończyć.

Jeden z aktywistów na tarasie willi córki Putina
Jeden z aktywistów na tarasie willi córki Putina© Archiwum prywatne

Kiedy ciebie konwojowano do RSG-1 zdawałeś sobie sprawę, dokąd trafisz?

Za zakładem ciągnęła się bardzo zła sława. Dla nikogo nie było sekretem, co się tam dzieje. Czym innym jest jednak słyszeć, a czym innym zobaczyć to na własne oczy. Po obejrzeniu pierwszego wideo przeżyłem szok.

Wtedy postanowiłeś, że chcesz je ujawnić?

Nie, ta decyzja przyszła dopiero po jakimś czasie. Trzeba rozumieć, że przemoc była tam częścią codzienności, takiej upiornej "normalności". W organizację fabryki tortur była zaangażowana masa ludzi – od wysokich rangą funkcjonariuszy do innych więźniów. Musiałem sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jestem w stanie pogodzić się z tym, czy jednak próbować z tym walczyć. Wybrałem to drugie.

W większości przypadków kazano mi kasować pliki albo zgrywać je na nośniki USB, które potem odbierał ktoś ze służby więziennej. Prawdopodobnie było im to potrzebne, aby zaraportować przed własnym kierownictwem o wykonaniu zadania. Za którymś razem nie wykasowałem pliku, potem kolejnych i kolejnych.

Jak je przechowywałeś? Miałeś dostęp do internetu?

Nie, w RSG-1 nie było internetu, więc o chowaniu plików w chmurze nie było nawet mowy. Zapisywałem nagrania na służbowym komputerze, archaizowałem je i kamuflowałem, jak mogłem. Miałem konkretny plan, co pozwalało mi przetrwać i się nie spalić. Tuż przed wyjściem zapisałem całe archiwum na twardy dysk.

Jak zdołałeś wynieść go z więzienia? Nie przeszukali cię?

Przeszukali i to nie jeden raz, jak zakłada procedura, tylko cztery razy. Widocznie chcieli upewnić się, że nic ze sobą nie wyniosę. Strażnicy bardzo się starali, ale niczego nie znaleźli.

Schowałeś dysk?

Tak, aż do ostatniej chwili nie miałem go przy sobie. Spędziłem w zakładzie pięć lat i doskonałe wiedziałem, jak działa system, jak zachowują się strażnicy. Dokładnie przemyślałem trasę i miejsce schowka. Wiedziałem, że najlepsza skrytka będzie w najbardziej oczywistym miejscu.

Co by się stało, gdyby cię wtedy złapali? Bałeś się?

Gdyby znaleźli dysk, śmierć byłaby najmniej straszną rzeczą, która by mnie spotkała. Czy się bałem? To chyba za mało powiedziane. To była mieszanka stresu, strachu, ale i maksymalnego skupienia. Wiedziałem, że jeden mylny ruch i będzie po mnie. Na szczęście wszystko się udało i kilka miesięcy później znalazłem się w zupełnie innej rzeczywistości.

Poczułeś się bezpieczny we Francji?

Wciąż stopniowo dochodzę do siebie. Dostaję masę pogróżek. Często też widzę tajniaków, kręcących się w miejscach, gdzie bywam. Ich fizjonomie mocno wyróżniają się wśród Francuzów. Ale nie mam czasu nad tym się zastanawiać. Jestem świadkiem w wielu procesach o znęcanie się i gwałtach w RSG-1. Dołączyłem też do fundacji Gulagu.net. Opracowaliśmy całe moje archiwum minuta po minucie i wraz z opisami i dowodami autentyczności przekazaliśmy sprawę do Europejskiego Trybunału ds. Praw Człowieka.

Oprócz tego opublikowanie mojego archiwum uruchomiło lawinę zgłoszeń do fundacji. Dostajemy tysięcy plików. Autentyczność każdego z nich musi zostać potwierdzona.

Zdarzają się fałszywe?

Tak, duża część nagrań okazuje się fałszywkami. W Rosji pracuje ogromna machina, żeby zdyskredytować Gułagu.net i Władimira Osieczkina.

Wiele plików okazuje się jednak autentyczne.

Co zawierają?

Wszystko: przemoc, tortury, gwałty, a nawet zabójstwa. Archiwizowanie tego to bardzo ciężka psychicznie praca, a nagrania często trzeba oglądać klatka po klatce. Mam jednak po raz pierwszy w życiu satysfakcję, bo wiem, że moja praca przynosi wymierne efekty.

Naszą misją jest uświadomienie ludziom, że ludziom, że te nagrania to nie tylko pojedyncze historie osadzonych.

Chcemy pokazać, że więzienie to taka mini-Rosja. Człowiek nie ma tam żadnych praw, ma ograniczony dostęp do podstawowych dóbr i musi podporządkowywać się rządom sadystów.

Powiedz sama: czy to nie przypomina ci mechanizmów rządzących współczesną Rosją lub Białorusią?